Hey!
Ostatnio wstawiłam tu coś trzy tygodnie temu - ech ;-; I żeby nie mącić, uznaje to za nową 'przerwę' pomiędzy rozdziałami, czyli po prostu będę wstawiać co trzy tygodnie. Zaczęły się wakacje, więc mam wiecej czasu wolnego, a co za tym idzie to to, że również więcej spraw na głowie.
Mam nadzieję, że zrozumiecie :)
Nie przedłużając, zapraszam do czytania
Enjoy!
PS Zapraszam też chętnych do zakładki SPAM - możecie tam znaleźć kilka fajnych linków do innych opowiadań (tzn. na razie jeden xd ale mam nadzieję ze z czasem ich przybędzie) oraz możecie się też reklamować, więc... tak tylko mówię :v
~~*~~
Odkąd Harry i Hagrid zagłębili się w czeluściach Zakazanego
Lasu, uczucie niepewności napierało na chłopaka z coraz większą intensywnością.
Czuł jakby ktoś położył mu dłonie na piersi i pchał do tyłu, aby zawrócił i
wrócił do zamku. Za pomocą siekierki odsłaniał sobie drogę, która jak na złość
pozarastana była gęstymi krzewami. Ostrze cięło gałązki i dzięki temu Harry
widział idącego przed nim Hagrida. Mężczyzna ciągnął za sobą sanie, na których
już niedługo znajdą się równo pocięte kawałki drewna.
Doczłapali się na jakąś polanką pozasłanianą najwyższymi
drzewami w lesie. Było tam dosyć ciemno.
- Hagridzie – zaczął Harry rozglądając się wokoło – Jesteś
pewien, że to tutaj? – patrzył z powątpieniem na pustą polanę.
Olbrzym odstawił sanie na bok i wysmarkał zaczerwieniony od
zimna nos w chusteczkę.
- Spójrz przed siebie.
Uniósł głowę i ujrzał gąszcz drzew. Jednak nie takich
zwykłych. Ich gałęzie ruszały się i co rusz szarpały, jakby odganiały od siebie
natrętne muchy.
Były porośnięte kolcami i zgniłymi naroślami podobnymi do
wodorostów, które o dziwo wyrosły z powoli próchniejącego pnia. Wyglądały
przerażająco.
Harry wybałuszył oczy i spojrzał niedowierzająco na Hagrida.
- I ty masz zamiar to –
wskazał na drzewa – ściąć? Przecież to nie możliwe. Pozabijamy się!
Jednak pół olbrzym zapewnił go, że już nie raz tu bywał i wie
jak się z nimi obejść. Nieprzekonany Harry westchnął i chwycił mocniej
siekierkę.
- W takim razie… jaki jest plan?
Półolbrzym kazał mu stanąć przy saniach i w razie czego użyć
różdżki, gdyż ostrożności nigdy za wiele. Powolnym krokiem podszedł do drzew i
wycelował w jedno z nich toporkiem. Trafił w sam pień. Roślina zadygotała i
ugięła pod dziwnym kątem. Zamarła w bezruchu i opuściła gałęzie tak, aby
pozostałe drzewa nie przeszkadzały Hagridowi w wykonywaniu zadania.
Mężczyzna uśmiechnął się i spojrzał na trzynastolatka.
- Widzisz? – skinął mu, aby podjechał saniami – Wystarczy
jeden celny rzut i po sprawie.
- A co jeśli się jakoś obudzą?
- To nie możliwe! Teragory będą spały jak zabite, jeśli
siekiera będzie w nich tkwiła. Pamiętaj, za żadne skarby jej nie wyjmuj, bo
inaczej będzie z nami krucho.
I zaczęli ciąć. Na saniach utworzyła się pokaźna piramida
drewna. Zadziwiające w teragorach było to, że pomimo iż odcięło im się gałąź,
ta natychmiastowo odrastała. Harry poprawił szalik i rozprostował palce.
Odruchowo spojrzał w ciemny las i zmarszczył brwi. Zauważył, że jedno z
najdalszych drzew, które nie było zabezpieczone gałęziami tego pierwszego
kiwało się we wszystkie strony i w szaleńczym tempie wydłużało swoje odnogi.
Zaniepokojony zwrócił się do Rubeusa.
- Hagridzie…
Nagle usłyszał głuchy odgłos. Hagrid potknąwszy się o jedno z
konarów drzewa wpadł na nie i straciwszy równowagę chwycił się wystającej
siekierki. Ta pod dużym naciskiem z łoskotem wyślizgnęła się z drzewa i
przyszpiliła płaszcz olbrzyma do podłoża.
- Hagrid! – krzyknął wskazując na ożywioną tyragorę.
Uderzyła mocno tuż obok Harry’ego, jednak ten zdążył
odskoczyć. Półolbrzym krzyknął do chłopaka, aby unieruchomił drzewo zaklęciem.
Harry wyjął różdżkę i wycelował w jedną z gałęzi.
Spudłował trafiając tuż nad nią. Strzelił ponownie, a ta
zdenerwowana wystrzeliła w jego stronę i przerzuciła go trzy metry dalej.
Obolały podniósł się na łokciu i zasyczał czując ostry ból w
lewej ręce. Już wiedział, że była złamana.
Znowu.
Widząc machającego tasakiem Hagrida chwycił pewniej swój
patyk i rzucił zaklęciem ponownie, jednak nie w gałąź, a pień.
Gdy trafił, roślina zastygła w nienaturalnej pozie i w
niepokojący sposób zacharczała dając znać jaka była wściekła.
Rozczochrany Rubeus spojrzał smętnie na swój podziurawiony
płaszcz, ale i tak po chwili machnął na to ręką. Podbiegł do Harry’ego i ukląkł
tuż przy nim.
- Harry, nic Ci nie jest? Cholibka, to nie tak miało wyglądać!
– najwyraźniej zmartwiony stanem chłopaka podał mu dłoń i podciągnął do góry.
Harry złapał się za lewe przed ramię i jęknął z bólu.
- Chyba jest złamane.
Gajowy przybrał jeszcze bardziej przygnębioną minę i wskazał
na sanie.
- Usiądź na drewnie, powiozę Cię do zamku i odstawię do
skrzydła szpitalnego. Pielęgniarka powinna coś zaradzić. Całe szczęście, że
musiała dzisiaj wrócić i poukładać wysłane do niej eliksiry.
Albo mnie zabije za
wyczerpywanie jej zapasów – pomyślał ironicznie.
Odstawili drewno pod chatę tego starszego i ruszyli w stronę
Hogwartu. Harry był już przygotowany na reprymendę od starszej kobiety.
- Harry Potterze! – zagrzmiała opatrzywszy jego ramię.
Postanowiła skorzystać z mugolskiej formy leczenia i zagipsowała ramię
poszkodowanego – Nie użyję tym razem episkey, gdyż ze zdrową ręką znów będziesz
nadstawiał karku i narażał własne zdrowie. Nic się nie stanie jak pomęczysz się
co nie co z gipsem, prawda? – przyszpiliła niezadowolonego chłopaka, a
następnie wcisnęła mu w dłoń kubek z jakąś substancją – Pij, przyspieszy
leczenie – była najwyraźniej zdenerwowana.
Ubrana w futro z lisów i czarną
teczką w dłoni wyglądała jakby miała za
moment stamtąd wyjść.
Chłopak przełknął gorzki napój i wzdrygnął się.
- Mówiłam, abyś na siebie uważał! – krzyknęła – Niedawno
leżałeś w szpitalu, miałeś pogruchotane kości, a ty mi teraz przychodzisz ze
złamaną ręką! Czy ty naprawdę chcesz się zabić?
- Nie… - mruknął.
Kobieta nerwowo poprawiła jego rękaw, w którym tkwiła
zagipsowana ręka. Jawnie zmęczona wskazała na drzwi i westchnęła.
- Idź chłopcze. Wesołych świąt i obyś mi się tu do końca
swojej edukacji nie pokazywał – pogroziła palcem – Ciesz się, że musiałam tu
zajrzeć, bo gdybyś przyszedł godzinę później, musiałbyś sobie sam poradzić.
Zadowolony zeskoczył z łóżka i uśmiechnął się do kobiety.
- Wesołych świąt! – czmychnął szybko z pomieszczenia i
napotkał zmartwionego Hagrida. Najwyraźniej na niego czekał.
- O, już jesteś? – wytarł dłonie w płaszcz – Jak, em, ręka? –
wskazał niedbale na gips. Sprawiał wrażenie poddenerwowanego.
Chłopak zmarszczył delikatnie brwi i uśmiechnął się łagodnie,
aby chociaż tym pocieszyć mężczyznę.
- Tak, poskładała je – spojrzał mu w oczy – Hagridzie,
naprawdę. To nie twoja wina…
- A właśnie, że moja! – zakasłał i wysmarkał nos – Gdybym Cię
tam nie wziął…
- Ale to była tylko i wyłącznie moja decyzja – wtrącił Potter
– Sam chciałem Ci pomóc i sam poszedłem za tobą – zaakcentował –
Ostrzegałeś mnie, ale i tak zdecydowałem pójść i Ci pomóc. Hagridzie… - położył
mu dłoń na łokciu, gdyż dalej nie sięgał – nawet się nie zamartwiaj. Proszę.
Wszystko gra – uśmiechnął się promiennie i wskazał na gips – Wiem, że to
strasznie wygląda, ale innego wyjścia nie było. Jeszcze nie raz będziesz mnie
takiego widział.
- Oj no! Nie kracz Harry – pogroził palcem, lecz jego mimika
wskazywała na to, że był bardziej szczęśliwy niż zły – Jednak kurczę… to ja
jestem tym dorosłym i powinienem przewidzieć, że to niebezpieczne brać Cię w te
chaszcze – skrzywił się – Oby nie było powikłań – dotknął delikatnie ręki
chłopaka, bojąc się, że jeszcze coś zepsuje.
- Nie będzie – zapewnił go Harry z lekkim uśmiechem.
Półolbrzym spojrzał na zewnątrz i podrapał się po brodzie.
- Cholibka, która to godzina? Masz zegarek?
- Jest… - spojrzał na tarczę – Po trzynastej.
- Na brodę Merlina! – krzyknął mężczyzna – Moje jajko! Grzeje
się w kociołku nad ogniem.
Trzynastolatek wybałuszył oczy i spojrzał na przyjaciela z
niedowierzaniem. On chyba sobie żartował.
- Kolejne? – jęknął nieznacznie. Nie podobało mu się to.
Hagrid zdawał się tego nie zauważyć i z entuzjazmem
odpowiedział
- Tym razem trafił mi się porządny okaz miniaturki
Czerwoniaka Bermudzkiego – oznajmił z dumą – Kiedyś wpadniesz do mnie z Ronem i
Hermioną, by go zobaczyć, nie?
Aby nie zrobić mu przykrości pokiwał głową i uśmiechnął się
nieco krzywo.
- Tak, będę zaszczycony.
Uszczęśliwiony olbrzym poczochrał go po głowie i skierował
się w drogę powrotną, życząc mu wesołych świąt i szczęśliwego nowego roku.
~~*~~
Nazajutrz, Harry obudził się około siódmej i wstał z
niegrzeszącego porządkiem łóżka, by zawlec się do jakże dalekiej łazienki.
Spojrzał na swoje odbicie i stwierdził, że już gorzej jego włosy nie mogły
wyglądać. Każdy kosmyk odstawał w inną stronę.
- Wyglądam jakby mnie piorun trzasnął – mruknął nakładając
miętową pastę na szczoteczkę.
Po ubraniu się – co było trochę trudne, zważając na przeszkodą,
jaką był gips - sprawdził czy, aby na pewno wszystko wziął i zaczął ogarniać
pokój. Od pościeli, po liczne papierki pod łóżkiem. Otworzył też okno, aby
trochę wywietrzyć. Poprawił żgający go w szyję rękaw do podtrzymywania złamanej
ręki i ze zdrową dłonią w kieszeni wyszedł z pokoju, aby skierować się na
śniadanie.
Nie zastał tam nikogo, prócz małej, złożonej w jakiegoś
kwiatka karteczki z wiadomością. Zaskoczony chwycił origami i rozwinął
odczytując jego zawartość.
Będziemy czekać na
dziedzińcu o dziewiątej. Weź wszystko co potrzebne :)
Remus i Syriusz.
Uśmiechnięty pochłonął całe śniadanie, które składało się z
najpospolitszej jajecznicy, kanapki z fetą i pomidorem oraz soku pomarańczowego.
Na środku stołu ujrzał samotnie leżące na małym talerzyku maślane ciastko.
Zachęcony chwycił i zawinął smakołyk w serwetkę, aby schować je do kieszeni
swojej zielonej bluzy z kapturem. Gdy spojrzał na zegarek, szybko złożył
sztućce na talerzu i skierował się do pokoju wspólnego, aby znieść torby.
W połowie drogi przystanął i prychnął kręcąc głową.
Jak on je zniesie. Przecież ma złamaną
rękę. A tego zaklęcia zmniejszającego torby za cholerę nie mógł sobie
przypomnieć. A jeszcze niedawno Hermiona mu o nim trajkotała, gdyż było bardzo
przydatne.
Trzeba było słuchać – odezwał się w jego głowie głosik
łudząco podobny do tego Hermiony.
Zastanowiwszy się, postanowił poprosić o pomoc Syriusza i
Remusa. Ruszył w stronę ich gabinetu i zapukał w drewniane drzwi. Otworzył mu
Lupin.
- Och, Harry – powitał go z uśmiechem – Przeczytałeś
wiadomość, którą zostawiliśmy w wielkiej sali?
- Em, tak – skinął głową – Jednak mam mały problem, bo
widzisz… - wskazał na gips – Nie mogę sobie przypomnieć tego zaklęcia
zmniejszającego kufry i… no – wyszczerzył się zakłopotany.
Mężczyzna zaskoczony spojrzał na jego rękę i pokręcił głową.
- Dziecko, ty naprawdę się kiedyś zabijesz. Kiedy Ci się to
stało?
- Wczoraj, całe szczęście, że Pomfrey musiała wrócić do zamku
coś załatwić. Opatrzyła mi rękę i jest już dobrze. Jakoś.
- A nie mogła użyć episkey? Działa tak samo na kości kończyn
jak i na nosy – przypomniał sobie spektakularną bójkę Syriusza na siódmym roku
z jednym krukonem podwalającego się do jego dziewczyny. Sam uleczył Blacka, aby
Gryffindor nie stracił punktów. Cudem nie przyłapała ich McGonnagall.
- Pielęgniarka była trochę zła – trochę… - i powiedziała, że nie zaszkodzi mi, gdy pomęczę się z
gipsem przez pewien okres czasu.
Blondyn pokiwał głową z westchnięciem, lecz po chwili
zmarszczył brwi.
Zamknął kwatery i ruszył z Harrym w stronę wierzy gryfonów.
- A co z quidditchem? Przecież ręka nie uleczy Ci się po dwóch
tygodniach, a jak wiemy, po przerwie czeka Cię mecz.
Chłopak pokręcił głową w niewiedzy i przeczesał włosy dłonią.
- Z tego co wiem, pani Pomfrey jest fanką quidditcha, więc
tak czy siak zlituje się i rzuci to głupie episkey, abym był zdolny do gry. Ten
gips jest raczej do uświadomienia mi, że nie zawsze wyjdę cało z różnych
opresji – stwierdził rzeczowo – a jeżeli nie, to sam się do niej zwrócę i o to
po proszę. Nie mogę zostawić drużyny bez szukającego. Nie mamy zapasowego.
- No tak, to byłby duży cios dla Wooda. To jego ostatni rok.
- Właśnie – przyznał mu rację – Nie chcę go zawieść.
Remus zgodził się pomóc Harry’emu znieść kufer i klatkę z
Hedwigą. Gdy przeszedł przez obraz do pokoju wspólnego przystanął i uśmiechnął
się delikatnie wpatrując się w dekoracje i obrazy wiszące na ścianach.
- Nic się tu nie zmieniło – oznajmił podchodząc do bordowych,
miękkich kanap – Ha, nawet ta łata na poduszce z mojego czwartego roku… -
pokręcił niedowierzająco głową – Taki szmat czasu, to po prostu
niedowierzające. Czuję się jakby to było zaledwie wczoraj. Oj Harry, dopilnuj,
że wykorzystasz swoją młodość najbardziej jak tylko możesz. Nim zdążysz mrugnąć
staniesz się dorosłym z wieloma obowiązkami na głowie.
- Ron by się z tobą wykłócał, że życie nastolatka jest równie
problematyczne. Na przykład odrabianie wypracowań na wróżbiarstwo. Wymyślanie
snów specjalnie takich, w których ktoś życzy mu śmierci, by profesorka zaczęła
swój standardowy monolog o ponuraku jest wyjątkowo irytujące. Lecz jej reakcje
są po prostu boskie – wyszczerzył zęby do Lupina.
Mężczyzna zachichotał pod nosem i z błogim uśmiechem na
ustach zwrócił się do Harry’ego.
- Oby jego zmartwienia w przyszłości były tak błahe jak te
które ma teraz, z całego serca mu tego życzę – w jego oczach zamigotało coś
niespodziewanego. Krótki błysk, który zwrócił uwagę chłopaka. Jednak po chwili nie
było po nim śladu – To jak, znosimy twoje torby? – spytał kierując się w stronę
schodów.
Harry wpuścił go do dormitorium i chwycił klatkę z sową.
- Ją mogę nieść, jednak… - skinął głową na kufer – To już nie
za bardzo.
- Nie ma problemu – blondyn wyjął różdżkę i zmniejszył
walizkę do rozmiarów małego pudełka. Podał je Harry’emu i rozejrzał się po
dormitorium – Wasz rocznik jest wyjątkowo schludny, w porównaniu do tego co my
z Syriuszem i twoim ojcem wyprawialiśmy po ciszy nocnej. Sam fakt, że
codziennie nasze poduszki albo buty lądowały za oknem na błoniach… - zaśmiali
się szczerze i skierowali swe kroki na dziedziniec –
Syriusz zaraz powinien
przyjść.
- A wasze torby? Też są zmniejszone?
Remus poklepał przednią kieszeń spodni i wzdrygnął się.
- Moja kurtka została w kufrze, a nie chce mi się jej
wyjmować. Świstoklik aktywuje się za pięć minut. Niech Syriusz się pośpieszy.
Jak na zawołanie zza rogu wyłonił się uśmiechnięty Black z…
oryginalnym okryciem głowy. Była to czapka Mikołaja z kolorowymi diodami na
brzegach.
- I jak świąteczne humorki? Mam nadzieje, że wszystko w
porządku – podszedł i podał Remusowi granatowy bawełniany szalik – Zostawiłeś w
salonie na komodzie – oznajmił, a następnie uśmiechnął się do Harry’ego i
zaskoczony spojrzał na jego rękę – A tobie co się stało?
Chłopak uśmiechnął się i wzruszył ramionami.
- Mały wypadek, nic wielkiego, naprawdę – uspokoił profesora zmarzniętą
Hedwigę, która co rusz dziobała go w zieloną bluzę – Bardzo ładna czapka
Syriuszu.
Czarnowłosy strzelił banana i odchylił wpadający mu do oczy
biały pompon. Miał w sobie dzwoneczek i z każdym ruchem brzęczał radośnie.
- Harry, nie wiem czy to twoja pierwsza podróż świstoklikiem,
jednak ostrzegam. Trzymaj się nas mocno, bo nieźle zarzuca.
- Czasem niektórzy się puszczali w czasie lotu i trafiali
albo na środek pustyni lub w centrum oceanu – z niewinnym wygięciem ust ‘dodał’ mu otuchy.
Harry spojrzał niedowierzająco na Syriusza i już miał się o
coś spytać, lecz Lupin nakazał chwycenie świstoklika. Było to stare pudełko po
fasolkach wszystkich smaków.
- Uwaga! Raz, dwa… trzy!
Chłopak poczuł zasysającą go do wewnątrz przedmiotu siłę, która
nie dość, że sprawiła, że miał zawroty głowy i obraz przed oczyma mu się
załamywał, to czuł jakby miał zaraz odlecieć. Dosłownie.
Wylądowali na jakiejś zaśnieżonej polanie otoczonej sosnami. Harry
upadł na plecy i jęknął gdy poruszył dłonią.
- Ech, czasami podróże ze złamanymi kośćmi są dość bolesne –
Black podał mu rękę i postawił na nogi – Nic Ci nie jest, prawda?
Chłopak zaprzeczył i rozejrzał się.
- Gdzie jesteśmy? Przypomina nieco Alaskę – jego uwagę
przykuły wysokie góry wyrastające ponad las.
Syriusz zarechotał i klepną Remusa w ramię.
- Widzisz? Nawet on podziela moje poglądy. Że też wybrałeś
sobie za dom taką lodówkę – posłał mu złośliwy uśmiech – Ale przynajmniej nie
musisz się martwic upałami i promieniowaniem słońca. Do dziś pamiętam akcję z
samoopalaczem na weselu Franka.
Mężczyzna pokręcił głową spoglądając na rozbawione twarze
towarzyszy. Zaprowadził ich do jednej z leśnych ścieżek. Zza drzew wyłaniała
się ładna, z drewnianymi akcentami chata. Harry pamiętał jak Hermiona nazwała
kiedyś taki styl budownictwa ‘Murem Pruskim’. Dom wyglądał jak wyjęty z jakiejś
niemieckiej bajki. Ciemno brązowy dach z poddaszem, białe ściany połączone z
deskami tworzącymi charakterystyczny wzór, na ganku stała ciemno zielona ławka,
a pod schodkami kłębiło się od różnych niezidentyfikowanych sprzętów i
skrzynek. Po lewej stronie widniały gałązki bluszczu pnącego się po elewacji. Do
domku prowadziła kamienna ścieżka otoczona najprzeróżniejszymi krzewami, które
– jak powiedział profesor Lupin – na wiosnę zakwitają i tworzą nieco weselszy
obraz.
Remus zaprosił ich gestem do środka. Przed Harrym ukazał się
przytulny salon w ciepłych barwach zapraszając na odpoczynek przed ogromnym
kominkiem na bufiastej kanapie w otoczeniu ręcznie wykonanych poduszek.
- Tak – odezwał się gospodarz – Nie wygląda to na męskie
zacisze, ale to dom moich rodziców, a moja matka uwielbiała takie akcenty. Nie
miałem czasu na remont – wyjaśnił widząc spojrzenia gości – To może pokażę wam
wasze pokoje. Ty Syriuszu…
- Jak już Ci mówiłem, zaklepuję sypialnię od strony zachodniej.
Nienawidzę gdy rano razi mnie słońce – powiedział kierując się do kuchni – Masz
jeszcze to kakao, no nie? – krzyknął otwierając pierwszą lepszą szafkę.
Lunatyk patrzył na to bez jakiegokolwiek zdziwienia. Syriusz
zawsze czuł się u niego jak u siebie. Aż za.
- Szukaj tam gdzie ostatnio – mruknął.
- Człowieku, to było piętnaście lat temu! Myślisz, że
pamiętam? – wyłonił głowę zza framugi i spojrzał na niego krytycznie – A te
maślane ciastka?
- Tam gdzie kakao.
Czarnowłosy wywrócił oczami i wymamrotał coś pod nosem. Z rozgoryczeniem
zaczął ponowną eksplorację kuchni.
Harry prychnął i
rozejrzał się po pomieszczeniu.
- Piękny dom, naprawdę.
Mężczyzna uśmiechnął się szczerze i wskazał na schody. Wąskie
i jasne. Sprawiały wrażenie bardzo niestabilnych.
- Dziękuję. Chcesz zobaczyć swój pokój? Mam nadzieję, że
będzie Ci odpowiadał.
Zaprowadził go na poddasze i wskazał na pierwsze drzwi po
lewej. Sypialnia była utrzymana w jasnych tonach. Górował tam kolor beżowy i
biały. Miękkie pojedyncze łóżko stało pod oknem, które było zakryte firanką,
parapet ozdabiało korytko z miniaturowymi iglakami. Na ziemi leżał cielisty
puchowy dywan, obok stało biurko, a nad nim wisiała półeczka z małą kolekcją
książek i jakiś komiksów. Na niej prosta lampa. Nie zabrakło też obszernej,
ładnie zdobionej szafy i wygodnie wyglądającego fotela w kolorze écru.
Urzeczony Potter obrócił się w stronę profesora i posłał mu najpiękniejszy
uśmiech na jaki go było stać.
- Dziękuję. Jest wspaniały.
Coś tknęło Lunatyka. Czyżby był to ten uśmiech, który
rozczulał jak i podnosił na duchu, czyli te błyski, tak dobrze mu znane w
oczach dzieciaka? Odwzajemnił gest i podał mu mały klucz.
- To klucz do pokoju – przekazał lekki przedmiot – Obiad
będzie za godzinę. Nie musisz się też martwić czarowaniem. Magiczne bariery
otaczające ten dom są tak silne, że ministerstwo nie jest wstanie wykryć czy
ktoś nieletni tu czarował czy nie – uśmiechnął się – Kuchnia jest tam gdzie
wszedł Syriusz w poszukiwaniu ciastek. Lubisz kaczkę z jabłkami, prawda?
Chłopak pokiwał ochoczo głową.
- Nie wybrzydzam jeżeli chodzi o jedzenie.
Lupin zachichotał.
- Dobrze, to ja Cię zostawiam. Rozpakuj się i jakbyś chciał,
możesz pozwiedzać nieco dom.
- Okay.
Drzwi zamknęły się z cichym kliknięciem, a zadowolony Harry
opadł na łóżko i spojrzał na sufit. Miał wrażenie jakby było coś tam napisane,
jednak nie mógł tego odczytać, gdyż litery w zdaniach były… nie takie jak w
angielskim? Przypominały bardziej cyrylicę, a może Grekę?
Z zaciekawieniem sięgnął do półki i zaczął przeglądać jej
zbiór. Znalazł stare wydanie „Quidditcha przez wieki”, nieznane mu dotąd
podręczniki o obronie przed czarną magią oraz dość pokaźną kolekcję mugolskich
komiksów. Zareagował śmiechem gdy ujrzał „Supermana”. Nigdy nie rozumiał,
dlaczego super bohaterzy nosili gacie na leginsach.
Jego uwagę przykuła szamocząca się w klatce Hedwiga, która
jak widać była głodna i chciała wylecieć na zewnątrz, by zapolować.
- Już, dziewczynko – otworzył drzwiczki i wziął ptaka na
rękę. Z trudem otworzył skrzypiące okno i wypuścił sowę. Jej postura w kilka
chwil zniknęła za gęstym lasem. Chłopak spojrzał na krajobraz przed nim.
Gdzie mógł być?
Austria? Alaska? Na pewno tam gdzie były góry. I chłodno.
Jego nos był tak czerwony od mrozu, że bez problemu mógłby być nazwany
Rudolfem.
Stwierdził, że nie będzie siedział na marne w pokoju przez
godzinę, więc zdecydował się wyjść i pozwiedzać posiadłość profesora.
~~*~~