niedziela, 29 maja 2016

Rozdział 21

Hej!

Tygodniowe opóźnienie - no wiem ._. Słabo to wygląda, ale miało się trochę na głowie, co spowodowało niezdolność pisania rozdziału. Mam nadzieję, że wybaczycie :3

*Tak ładnie prosi*

Ale mniejsza, skupmy się na tekście :D Oby nie było błędów, sprawdzałam treść i takowych nie wychwyciłam, ale jak wiadomo - nie mam sokolego oka i coś się może przemycić. 

Zostawcie po sobie komentarz, byłoby naprawdę miło :D

Enjoy!

~~*~~

 Znudzony Harry leżał przykryty białą kołdrą w równie jasnym pomieszczeniu i czytał notatki zostawione przez jego przyjaciółkę.
W skrzydle szpitalnym przebywał już szósty dzień, a jego stan zdrowia uległ znacznej poprawie. Pomfrey oznajmiła, że już jutro będzie skłonna go wypuścić, aczkolwiek ostrzegła, że jeżeli usłyszy, zobaczy lub po prostu przeczuje, że on będzie się źle czuł i do niej nie przyjdzie to tak go wytarmosi za uszy, że popamięta.

Odwiedziło go mnóstwo osób. Niedawno wpadli do niego Dean i Seamus ze skrzynką świeżo wyczarowanej oranżady i koszykiem malutkich fiolek z dziwnymi, nieznanymi chłopakowi substancjami. Czarnoskóry szepnął do niego, że to coś na poprawę humoru. Świeży towar. Prosto spod lady.
Thomas i Finnigan byli znani z tego, że kręcą się wokół mocno zakazanego towaru. I tu nie chodzi o taki jakim dysponują Fred i George, a mianowicie słabsze wersje eliksirów imitujących stan podpicia, wzmacniacze, dymne rurki – stworzone na styl papierosów, ale chłopacy uznali, że jeszcze sobie na te prawdziwe rarytasy troszkę poczekają. Wolą teraz posprawdzać różne, aczkolwiek równie efektywne podróbki. Interesują ich też energetyki większego kalibru, cukierki halucynki i niezapomniane eliksiry urywające film. Niektórzy twierdzili, że to za wcześnie na takie eksperymentowanie, Harry jednak uważał, że Dean i Seamus są wolnymi ludźmi i nic mu do tego co robią, a czego nie. Przynajmniej jest zabawa, a jak widać… jeszcze im to nie zaszkodziło.

Dean powiedział mu, że w tym koszu znajdzie próbki wszystkiego co ostatnio udało im się zdobyć i tuzin tajemniczych fiolek, o których działaniu nie chciał mówić.

Harry z uśmiechem również wspominał odwiedziny Syriusza. Naprawdę go polubił. Można by go już uznać za przyjaciela.

Serio!

Kiedy wszedł do skrzydła szpitalnego pierwsze co zrobił to wystrzelił prosto w twarz Harry’ego strumień konfetti  i wyjął z kieszeni paczkę fasolek, które postawił na etażerce tuż obok prezentu od jakiejś Laury.  Nawet nie kojarzył dziewczyny.

W ciągu godziny zjedli wszystkie cukierki z czego połowa wylądowała w nerce obok. Były okropne. A zwłaszcza smak zgniłego jajka. Ohyda! Mężczyzna podniósł go na duchu i zapewnił, że już niedługo Madame Pomfrey wypuści go ze swego białego, pachnącego szkielewzrem królestwa.  Odkąd jego kości zrosły się i odzyskały swój poprzedni wygląd, chłopak z łatwością mógł wstać z łóżka, okrążyć skrzydło i samemu się obsłużyć, aczkolwiek Madame nadal kazała mu się oszczędzać. Nie na darmo trzęsła się nad nim około tygodnia.

Spojrzał na szafkę szpitalną przy jego łóżku i chwycił czarne pióro leżące obok książki od transmutacji. Przepisywał niezdublowane, dzisiejsze notatki przyjaciółki, których dzięki Merlinowi nie było aż tak dużo. Pozostała mu już tylko astronomia. Przedmiot opierający się na spoglądaniu w nocne niebo. Gwiazdy, planety, fazy księżyca, zaćmienia, konstelacje, horoskopy, które od dawna były łącznikiem wróżbiarstwa i astronomii oraz wszystko co nieodkryte i tajemnicze. Zazwyczaj spotykali się o jedenastej wieczorem i przebywali w wieży astronomicznej, aż do trzeciej nad ranem. Zajęcia odbywały się w piątki dla całego trzeciego rocznika. Reszta  nie miała takiego szczęścia i trafiły im się owe zajęcia bodajże w poniedziałki, aczkolwiek następnego dnia lekcje zaczynali od jedenastej. Super, prawda?
Dzisiejszym zadaniem Harry’ego było wypisanie całego gwiazdozbioru lutni oraz określić jego położenie. Chłopak uznał, że zajmie się tym wieczorem, bo jakby nie patrząc, nie udałoby mu się tego zrobić w środku dnia.

Znudzony z westchnięciem oparł się o zagłowie łóżka i zdjął okulary z nosa. Obrócił leniwie głowę i przeniósł wzrok na coś co przypominało mu okno. Czasem lubił popatrzeć na wszystko mętnym obrazem. To było takie… inne. Widział świat zupełnie inaczej.

Cóż… no może jednak nie widział.

Jednak było to jego osobiste odcięcie się od świata. Gdyby rzucił na siebie zaklęcie  krótkotrwałego głuchnięcia i patrzyłby przed siebie bez szkieł przed tęczówkami znalazłby się w zupełnie innym świecie. To było odprężające.

Niewielu by to zrozumiało, ale najważniejsze jest to że to Harry się w tym odnajdywał. Większość okularników lamentuje jak to mają źle, że kiepsko widzą. Harry nie uznaje tego jako wady. To część jego samego. Cząstka Pottera. Aż dziw, że jest tak dobrym graczem Quidditcha pomimo wady wzroku. 

Wrodzony talent? Na to wygląda.

Chłopak założywszy z powrotem swoje binokle spojrzał na świąteczną girlandę powieszoną tuż nad drzwiami skrzydła szpitalnego. Zielone, świeżo ucięte gałązki świerku wraz z czerwonymi dzwonkami, złotymi przeplatanymi drobnymi łańcuszkami i fioletowymi kulkami mającymi przypominać… szczerze mówiąc, to Harry sam nie wiedział jaką rolę naprawdę miały odgrywać.

Już jutro uczniowie wyjadą do swych domów. A on? Jak zwykle pozostanie w zamku i będzie siedział jak ostatni kretyn na parapecie jednego z okien w opuszczonym korytarzu. Wiedział, że tak to się skończy. Nigdy nie miał szczęścia, jeżeli chodziło o rodzinne święta.
Wujostwo kategorycznie zakazało mu powrotu na Privet Drive na okres świąteczny. Jak to Vernon określił… Dziwadło wyjechało, dziwadło szybko nie wróci, nawet jeżeli miałoby mu skomleć pod drzwiami to i tak by go nie wpuścił.

Ech, cały wuj.

Wielki, spasiony skąpiec w za małym pulowerku siedzący w okropnie kwiecistym fotelu z gazetą w ręku. Łupiący groźnie na Harry’ego i patrzący z dumą na równie tłustego jak on Dudleya. Harry był pewien, że wuj gratulowałby swojemu synowi nawet tego, że ten zdołał zgiąć się w pół i zawiązać buty. Prawdziwy wyczyn przy takiej przeszkodzie jaką był brzuch wielkości garażu. Po gratulacjach do salonu wpadłaby chuda, z niewiarygodnie długą szyją Petunia trzymająca w dłoniach ogromne czekoladowe ciasto, na którego widok cholesterol chłopaka sam z siebie wzrósł by do apogeum.

Potter wyobrażał to sobie z krzywym uśmiechem. Jego wujostwo go śmieszyło. Byli tacy… monotonni, a wszystko co odbiegało od tej okropnej zwyczajności od razu było dziwaczne. Straszne, prawda?
Harry nie przejmował się denerwującymi krewnymi. Całe szczęście od teraz przebywał z nimi tylko dwa miesiące na rok, a pozostałe dziesięć w prawdziwym, uznanym od dwóch lat domu.

Tylko…

Miło by było mieć taki prawdziwy dom. Taki jaki ma Ron, czy Hermiona.  Z uśmiechniętymi rodzicami przy kuchennym stole. Ojcem z filiżanką kawy czytającego najnowszą prenumeratę proroka i kochającą matką wyzywającą go za niezdjęcie butów albo mówiącą ‘Zjedz chociaż ziemniaki’. To byłoby zbyt idealne, żeby było prawdziwe. Zbyt kolorowe, bez nutki szarości.
Życie takie nie jest. Prawda bywa inna.
Zamiast gazety w dłoniach ojciec trzymałby papiery z pracy, a zamiast kawy papierosa na odstresowanie. Matka krzątałaby się cały czas po domu, momentami nie zauważając go, i  sprawdzała czy wszystko już zrobiła.
Harry tak widział prawdziwą, realną, żywą z małymi przeszkodami przed sobą rodzinę. Przecież życie Weasleyów również nie było usłane różami. Takie było tylko z pozoru. Nie zbytnio bogaci, pan Weasley musiał pracować jak wół, aby zapewnić swojej rodzinie godny byt, Percy’ego coraz bardziej ciągnęło do ministerstwa, co nie wyglądało za dobrze…
Taka obrazkowa, cukierkowa rodzina nie była prawdziwa. Ani realna. Tak więc Harry wiedział, że nawet gdyby miał rodziców, jego życie nie byłoby jak z obrazka.

I całe szczęście.

Nie monotonne, nie nudne, a ciekawe. Bez małych trudności  przed sobą zastanawiamy się czy, aby wszystko poszło dobrze.
No bo… taka zgodność z marzeniami? Nie, nie… nierealne.
Pokręcił głową, założył z powrotem okulary na nos i chwycił czarne pióro w dłoń.


~~*~~


 Remus siedział w bordowym fotelu tuż obok rozpalonego kominka i powolnym ruchem sunął wzrokiem po treści listu dostarczonego przez jakiegoś puchacza. Zapewne ze szkolnej sowiarni. Lunatyk wydął wargi i podrapał po świeżo ogolonej brodzie. Zaintrygowany wczytał się w korespondencję i nawet nie zauważył gdy do pomieszczenia wtargnął Syriusz z tuzinem toreb w rękach. Kopniakiem zamknął drzwi czym rozproszył swojego przyjaciela.

- O… już wróciłeś?

Wyszczerzony od ucha do ucha Black opadł na drugi fotel kładąc w nogach pakunki. Chwycił jeden z nich – ten największy – i rzucił go Remusowi, który zręcznie złapał zakup.

- Zobacz co mu kupiłem – podekscytowany Łapa patrzył łapczywie na blondyna gdy ten ostrożnie odchylał papier zapakowanego prezentu.

Remus ujrzał kawałek wystających gałązek, ciemny kij i złotą obręcz.

- Miotła? – bardziej stwierdził, niż spytał.

Syriusz skinął głową i oparł się przedramionami o kolana

- Ale jaka! – klasnął w dłonie -  Błyskawica, najnowszy model – wyjaśnił - Pamiętam jak w Hogsmeade ujrzawszy tą miotłę Harry nie mógł od niej odkleić wzroku. Jestem przekonany, że mu się spodoba – wyprostował się dumnie i wyjął z dłoni przyjaciela sterczący list – Prywatny czy mogę czytać?

- Nawet jakby był prywatny to i tak byś przeczytał – mruknął Remus odkładając miotłę na ziemię – Świetny prezent – wygiął lekko wargi, a następnie wstał z zamiarem podejścia do ciemnego kredensu.

Syriusz odłożył na chwilkę list i zaciekawiony śledził wzrokiem poczynania swojego przyjaciela. Ten ukucnął, otworzył drzwiczki komody i włożył do niej rękę.

- Uch… głęboko to schowałem – sapnął wcisnąwszy się jeszcze bardziej w szafkę.

Łapa patrzył jak Lunatyk mocował się z wydobywaniem tajemniczego przedmiotu. Po kilkunastu sekundach odetchnął z ulgą i wyraźnie zadowolony wyjął spod stosu poukładanych dokumentów ciasno zawinięty w skórzaną płachtę dziennik.

Syriusz dobrze znał te zawiniątko.

Wstał i powolnym krokiem przysiadł cicho obok Remusa delikatnie odwijając dziennik. Pogładził dłonią jego okładkę i uśmiechnął się łagodnie.

- To jednak tobie przypadło zadanie strzeżenia go – stwierdził patrząc na złoty napis – Potter – przeczytał cicho po czym otworzył pierwszą stronę. Znajdowało się tam w pomniejszeniu całe drzewo genealogiczne rodziny Potterów. Na następnej jej członkowie, później tradycje, zwyczaje, posiadłości, krótka historia…

- Tylko nieliczne rody posiadają coś takiego – oznajmił Syriusz przyglądając się dziennikowi – Dla wielu to po prostu głupota. Moja rodzina zdecydowała się na tapetę w formie drzewa genealogicznego – mruknął siadając po turecku – Dziennik nie był w ich stylu.

- Lubili przepych?

- I to jeszcze jak – sapnął – Złote klamki, srebrne tace… Na szczęście Potterowie lubowali się w minimalizmie.

- Traktowałeś ich jak rodzinę – stwierdził Remus.

- A oni mnie jak syna – westchnął przygryzając policzki – Że też… - urwał patrząc tępo na dziennik – Cholerna wojna – warknął na wspomnienie żyjącego wówczas Voldemorta*.

Remus skinął głową i wstał z klęczek.

- Chce mu to dać na święta. Jako przyjaciel jego ojca – oznajmił kładąc dziennik na kominku – Kolejna pamiątka po rodzicach.

- Kolejna?

- Gdy rozmawiałem z Hagridem, ten powiedział mi, że podarował dwa lata temu Harry’emu album ze zdjęciami jego rodziców.

Zaskoczony Syriusz wydobył z siebie ciche och.

- Muszę mu podziękować…

- Już to zrobiłem – Remus uśmiechnął się lekko po czym przysiadł na fotelu i skinął głową na list – To co, czytasz?

Syriusz pokiwał ochoczo i  ponownie chwycił papier w dłonie.

Drogi Remusie,

Nastała dość niezręczna sytuacja i mam do Ciebie prośbę. Jak Syriusza znam, ten na pewno się ucieszy. Ty też, o ile ma starcza intuicja nie zawiodła. Otóż na okres Świąt Bożego Narodzenia wszyscy nauczyciele, łącznie z Poppy wyjeżdżają z zamku i jedyną osobą, która będzie tu przesiadywać będzie nasz drogi Argus Filch…

- Drogi – prychnął Syriusz.

… a jak wiadomo, czasem niektórzy uczniowie zamiast spędzać ten czas z rodziną, wybierają święta w zamku. Tak właśnie stało się z Harry’m. Nigdy nie opuszcza Hogwartu  niż do Hogsmeade czy na wakacje. Ja niestety będę nieobecny, gdyż mam w planach wyjazd, który pomoże mi w pewnej sprawie. Ostatecznie Harry pozostanie sam. A tak nie może być. Ktoś musi się nim zaopiekować. Argus nie nadaje się do tej roli. Tu wkraczacie wy – ty i Syriusz. Czy nie byłoby problemem gdybyście zapoznali chłopaka z sytuacją i zaproponowali święta poza zamkiem?

Życzę wesołych i owocnych Świąt,

Albus Percival Wulfryk Brian Dumbledore.

PS Nie obrazilibyście się gdyby miejscem najbliższego zebrania sami-wiecie-czego było wasze, a raczej Remusa mieszkanie?


~~*~~


 Chyba nikt jeszcze nie słyszał takiego okrzyku radości w wykonaniu profesora Blacka. Mężczyzna uściskał Remusa i z wielkim bananem na ustach przytulił do siebie list mamrocząc ciche podziękowania. Rozbawiony Remus pokręcił głową i uśmiechnięty wyjął list z objęć przyjaciela. Odłożył go bezpiecznie na stolik od kawy i usiadł obok Syriusza.

- Uwielbiam tego kolorowego dropsa –  czarnowłosy roześmiawszy się, przywołał do siebie karafkę kremowego piwa – Wybacz stary, ale rozumiesz…

- Nie krępuj się – poklepał go po ramieniu i schował dziennik Potterów z powrotem do komody. Wstał, otworzył górną szafkę, wyjął z niej kryształową szklankę i stanął przed przyjacielem.

Syriusz przeniósł wzrok na wyciągniętą dłoń i uniósł brwi.

- Też będziesz…

- To, że nie skacze z radości nie oznacza, że się nie cieszę – oznajmił – równie dobrze jak ty muszę to oblać. Coś czuję, że to wiele zmieni.

Łapa pokiwał głową chwytając swoją szklankę. Pociągnął z niej duży łyk.

- Szkoda, że nie mamy kufli…

- Właśnie…

Sapnęli zgodnie.

~~*~~

 Harry spoglądał na odjeżdżające powozy ze szpitalnego okna. Jeszcze godzinę temu żegnał się ze swoimi przyjaciółmi życząc im wesołych świąt oraz poprosił, aby oczekiwali jego sowy wieczorem dwudziestego piątego, co było jednoznaczne z tym, że coś tam dla nich ma.
Powozy mknęły zaśnieżoną drużką w dobrze znaną mu stronę. Hogwart Express już tam na nich czekał.

Na nich. Nie jego.

On tu zostanie. Przez bite półtora tygodnia. Super, prawda?
Zrezygnowany chłopak powolnym krokiem zbliżył się do łóżka i ostrożnie usiadł na nim uważając na bolący jeszcze kręgosłup. Całe szczęście, że mugole w tym temacie są daleko za czarodziejami. Gdyby nim nie był, z pewnością siedziałby teraz na wózku i robił zanudzającą na śmierć matematykę.

Około popołudnia zawitała do niego Pomfrey z informacją, że zamiast jutro po południu, wypuści go od razu po przebudzeniu.

Wspaniała informacja!

Przy niemałym uszkodzeniu ciała tak szybkie uzdrowienie było cudem. Cóż, wiele rzeczy w jego życiu ziściło się za sprawą cudu. Lepiej nad tym tak długo nie głuwkować. Ważne, że wszystko poszło dobrze i - jak na razie - nie jest tak źle.

~~*~~

 Dzień minął mu bardzo szybko i ledwo co zdążył mrugnąć, kartka z kalendarza upadła ukazując kolejny numer. Dwudziesty grudnia. Owy poranek przybył z dużym hukiem.

Dużym hukiem.

Chłopak z przewieszoną bluzą przez ramię i paroma książkami pod pachą kierował swe kroki do pustej wieży gryfonów. Korytarze przytłaczały swoją pustotą. Zwykle przebiegało przez nie mnóstwo pierwszorocznych z gadżetami bliźniaków w dłoniach, zakochane pary migdalące się na każdym kroku, albo zmęczeni swoim życiem zapracowani nauczyciele. Teraz Harry sam ‘zapełniał’ owe łączniki między pomieszczeniami, a stukotem swoich szkolnych butów irytował sam siebie.
Poprawił mocno zawiązany bandaż na nadgarstku i skręcił w lewo. Już na schodach usłyszał głośny okrzyk Grubej Damy.

- Harry! – uśmiechnęła się do niego szeroko barwiąc namalowane na twarzy rumieńce jeszcze bardziej – Dawno Cię tu nie było, złociutki.

Chłopak skinął jej grzecznie i równie szeroko jak ona ukazał swoje białe zęby

- Niestety, miałem mały wypadek…

- Mały?! – krzyknęła zdumiona, wachlując mocniej swą twarz – Sir Nicolas mi o wszystkim powiedział. Chłopcze, nawet nie wiesz ile miałeś szczęścia! – spojrzała na niego zatroskana – Ach… wybacz, nie chciałam Cię zamartwiać jeszcze bardziej, dla Ciebie to z pewnością straszne przeżycie – chrząknęła – Chcesz dostać się do wieży, nie prawdaż? – poprawiła gorset.

Mentalnie przewrócił oczyma. Tak, straszne przeżycie. Całe szczęście, że nie słyszała o zeszłorocznym spotkaniu z Bazyliszkiem. To by dopiero było. Użalałaby się nade mną jak nad głuchym ślepcem.

- Em, tak – uniósł książki – Nie będę tego targał na śniadanie.

- Biedaku, będziesz zupełnie sam w tej ogromnej sali!

- Będą przecież nauczyciele, nie przesadzajmy…

- Nie słyszałeś? – spojrzała na niego zaskoczona – Wszyscy gdzieś wyjeżdżają. Nawet ten okropny Snape – jak widać, kobieta również nie pałała do niego miłością – gdzieś ucieka. Z pewnością będzie zbierał te swoje obrzydlistwa do eliksirów…

- Chwila – uciął jej szybko. Znając życie, obraz zagadałby go na śmierć – Wszyscy?

- Tak, wszyscy – potwierdziła – Nie wiem co z tobą zrobią. Woźny i gajowy raczej nie będą odpowiednimi opiekunami dla trzynastolatka.

Zaskoczony zamrugał i stał przez chwilę w ciszy, aż kobieta nie kichnęła.

- Wybacz, pyłki – uśmiechnęła się ciepło.

Ta… zimą

- Wchodzisz? – wskazała wachlarzem na namalowane drzewo za nią. Miała na myśli pokój wspólny.

- Tak – poprawił spadającą z ramienia bluzę – Hasło to Rechoczący Turban.

- Zgadza się – ukazała wejście i pomachała mu na pożegnanie.

Nie zastanawiając, szybkim krokiem znalazł się w swoim dormitorium. Gdy otworzył drzwi nagle coś wytrysnęło mu w twarz. Odskoczył nerwowo do tyłu i wyciągnął różdżkę. Powoli wstąpił do pokoju rozglądając się na wszystkie strony. Gdy upewnił się, że wszystko dobrze, ujrzał przyklejoną kartkę do ramy jego łóżka. Odkleił ją i odczytał.

Trzymaj się stary, oczekuj prezentu dwudziestego piątego!

Nie rozrabiaj! – napisał ktoś koślawym pismem.

I nie zasyf nam pokoju, chcemy tam po świętach jeszcze wejść! – rozpoznał 
tam pismo Dean’a.

Dalej widniały podpisy kolegów z dormitorium, Freda, George’a, kumpli z drużyny i paru jeszcze innych osób. Na szczęście to była jedyna kartka jaką zastał. Nie zdzierżyłby kolejnych listów miłosnych od namolnych jedenastolatek.

Z wyszczerzem na twarzy odłożył kartkę na etażerkę, a książki i bluzę na łóżko. Wszedł jeszcze do łazienki, sprawdził jak wygląda po wizycie w skrzydle i stwierdził, że nie jest tak źle. Był lekko blady, ale to normalne po tak długim leżeniu w łóżku.

Pomknął na śniadanie z nadzieję, że jeszcze tam kogoś zastanie. Czyli faktycznie zostanie zupełnie sam w tym zamku? Ale tak kompletnie sam? Dyrektor nic nie wspominał…

- Harry! – usłyszał za sobą. Odwrócił się za siebie i ujrzał biegnącego…


~~*~~



* Przypominam, że w ’93 Voldemort jeszcze się nie odrodził.






poniedziałek, 9 maja 2016

Rozdział 20

Hej!

Z lekkim opóźnieniem, ale przybywam wraz z nowym rozdziałem! Nie będę się rozpisywać, bo po co :D Najważniejszy jest rozdział. Jeżeli są jakieś błędy... to idę się powiesić, bo sprawdzałam to cholerstwo z dziesięć razy i mam ogromną nadzieję, że jednak ich nie znajdziecie :D

Enjoy!

                                                                            ~~*~~

 Nareszcie spadł śnieg. Błonia Hogwartu przywitały uczniów dzisiejszego poranka w puchowym, bielusieńkim płaszczu i zachęcały do świetnej zabawy w wojnę na śnieżki i robienia orłów na śniegu.
Wiele dzieciaków skusiło się na ten widok i od razu po lekcjach pobiegło na błonia z okrzykiem radości.

Niestety, nie wszystkim było do śmiechu.

Lekcje OPCM stały się ostatnio dość… zwyczajne patrząc przez pryzmat nastrojów profesorów. Obydwaj byli przygnębieni i snuli się po zamku jak cienie, często zaglądając do skrzydła szpitalnego z nadzieją, że Harry już się obudził.

Hermiona zauważyła to. Tylko ślepy nie ujżałby w oczach profesora Blacka tej ogromnej troski. Nawet Fred i George odwołali ostatnie przedświąteczne spotkanie umożliwiające zobaczenie nowych produktów na sprzedaż. Gryfoni byli jednością, rodziną, zjednoczoną grupą, która wraz z Ronem i Hermioną odwiedzali Harry’ego w nadziei, że ten powita ich z dużym uśmiechem.

Aczkolwiek tak się jeszcze nie stało.

Hermiona siedziała zmartwiona przy przyjacielu i trzęsącymi dłońmi porządkowała notatki, które specjalnie dla niego napisała podwójnie podczas zajęć. Położyła stosik na etażerce obok łóżka i oparła się o krzesło z westchnięciem. Ron powinien zaraz wrócić. Oliver niedawno rozpoczął spotkanie z drużyną Quidditcha, na którym życzył im wesołych świąt. Ron mówił, że siódmoroczny chciał również z nimi omówić sprawę podsłuchiwacza, którego jak dotąd nie udało się jeszcze schwytać.
Dziewczyna uniosła się, chwyciła przyjaciela za rękę i pogłaskała kciukiem po jej zewnętrznej stronie.


Chłopak wyglądał o niebo lepiej. Madame Pomfrey powiedziała, że już niedługo powinien się wybudzić. Dziewczyna pamięta jak parę dni wcześniej do skrzydła weszli profesor Black i profesor Lupin patrząc na nią i Rona z ogromnym bólem w oczach. Powiedzieli im, że Harry miał wypadek. Przygniotła go konstrukcja jednego z budynków, a mianowicie był to balkon. Wtedy dziewczyna słysząc to zasłoniła swoje usta dłonią i pokręciła niedowierzająco głową. Ron czując obowiązek przyjaciela chwycił ją uspakajająco za ramię i posłał uspokajający uśmiech. Widziała, że w jego niebieskich oczach również tliły się iskry smutku, strachu i przygnębienia.

Za półtorej tygodnia wszyscy mieli wyjechać do swych rodzin, gdyż wraz z dniem wyjazdu rozpocznie się przerwa świąteczna. Ron z całą swoją rodziną wyjedzie do brata do Rumunii, gdyż ten poczuwszy obowiązek starszego syna z chęcią zaprosił swych rodziców i rodzeństwo na święta do siebie. Ron był bardzo podekscytowany możliwością zobaczenia prawdziwych smoków. I to nie tych malutkich miniaturek, a ogromnych przeraźliwych potworów ziejących ogniem i chuchających czarnym jak smoła dymem. Hermiona natomiast wyjedzie do dziadków. Święta u nich były rodzinną tradycją. Dziewczyna bardzo się za nimi stęskniła, jednak na myśl, że jej przyjaciel jako jedyny z całej szkoły pozostaje na ten okres w zamczysku ostudził jej zapał i chętnie zostałaby z nim na miejscu aby dotrzymać mu towarzystwa.

Tak, dokładnie. Jako jedyny. Wszyscy wyjeżdżają do rodzin. Nikt nie pozostaje. Tylko Harry.

Nagle drzwi od skrzydła otworzyły się i wbiegła przez nie zmachana Ginny, która odkąd usłyszała o wypadku Harry’ego codziennie po zajęciach odwiedzała go wraz z prezentami od koleżanek, które nie miały tyle odwagi by samodzielnie dostarczyć je chłopakowi. Były to zazwyczaj jakieś koralikowe bransoletki wykonywane przez połowę dwunastolatek w Hogwarcie. Co z tego, że nie były męskie. Dziewczyny na myśl, że mogłyby zrobić coś dla tego Harry’ego Pottera nie zastanawiały się nawet nad tym co robiły.

Po prostu… tworzyły. ‘Urocze’. ‘Serio’.

- Hej! – lekko uśmiechnięta dziewczyna usiadła obok Hermiony i spojrzała na Harry’ego – Nadal nic?

- Nadal nic.

Ginny westchnęła i wyjęła z czarnej torby jakąś paczuszkę.

- Laura z Ravenclawu kazała mi to przekazać. Kolejny prezent dla Harry’ego – spojrzała na nieprzytomnego ze zmartwieniem – Wiesz… ja się czasem zastanawiam czy nie lepiej by było gdybyśmy ukryły przed nim te prezenty. Na ich widok z pewnością dostanie Smoczej Ospy – zażartowała

Hermiona zaśmiała się cicho i chwyciła paczuszkę w dłonie. Jej przyjaciel lubił prezenty, ale… taką ilość? Do tego trzy czwarte z pewnością przydałaby się bardziej dziewczynom niż jemu. Który chłopak nosiłby wisiorek w serduszka z wyżłobionym wielkim ’I love Quidditch’?
Dziewczyna znów spojrzała na paczkę dostarczoną przez młodszą koleżankę. Przez minuty analizowania jej zawartości w końcu dała za wygraną.

- Co to?

Ginny wzruszyła ramionami.

- Nie wiem – przyznała ruda dziewczyna i oparła nogę o brzeg łóżka – Laura ma dziwne pomysły. Wolę tego nie otwierać – przysłoniła paczkę dłonią – Merlin wie czy jakiegoś eliksiru miłosnego tam nie dodała – napotkała zdziwione spojrzenie koleżanki – Mieszka się pod jednym dachem z Fredem i Georgem, to wie się takie rzeczy – uśmiechnięta wzruszyła bezradnie ramionami.

- Cóż… - z lepszym humorem odłożyła przedmiot na etażerkę – Jak nie otworzymy to się nie dowiemy, prawda? – posłała jej lekki uśmiech
Ginny przeniosła wzrok na nieprzytomnego chłopaka.

Był blady.

Niezdrowo blady. Pod oczami widniały głębokie sińce, a policzki były lekko zapadnięte. Pośród tej nieskazitelnie białej pościeli wyglądał tak niewinnie i krucho. Bez jakiejkolwiek skazy. Chciałoby się go w tym momencie delikatnie do siebie przytulić, pocałować w czoło i ciepłym głosem szepnąć na ucho wszystko będzie dobrze.

- Jak myślisz, kiedy się wybudzi? – spytała cicho nie spuszczając Harry’ego z oczu.

Hermiona spuściła ramiona w dół i przygryzła dolną wargę.

- Nie wiem – odpowiedziała szczerze – Może to być jutro, albo nawet za tydzień. Jednakże nadal czekam z niecierpliwością na ten moment – wyznała i szybkim ruchem wytarła niechcianą malutką łezkę w rogu oka – Dlaczego akurat jemu trafiają się takie nieszczęścia? – zapytała załamana młodszą koleżankę.

Ginny z kamienną miną nie odpowiedziała, lecz jej jedyną reakcją było chwycenie Hermiony za dłoń i posłanie dziewczynie lekkiego uśmiechu.
Do pomieszczenia wpadł zdyszany Ron. Najprawdopodobniej biegł.

- Hej! Już jestem – zmarszczył brwi na widok swojej siostry – A ty przypadkiem nie masz teraz Zielarstwa?

Dziewczyna zarumieniła się i napotkała zszokowany wzrok Hermiony.

- No nie mów, że zerwałaś się z lekcji specjalnie dla tego, aby zobaczyć Harry’ego.

- Ale to mój przyjaciel! – krzyknęła i rozzłoszczona spojrzała na brata – Jak wspomnisz o tym mamie to Cię zabiję. Letnie odgnamianie ogrodu będzie twoim najmniejszym zmartwieniem.

Ron uniósł obronnie ręce i westchnął.

- No nie powiem… ale proszę, nie chcę, aby moja młodsza siostrzyczka opuszczała zajęcia – poczochrał ją po włosach i napotkał rozgniewany wzrok Ginewry – No co?

- Nadopiekuńczy brat mi się trafił – burknęła – I tak masz milczeć – pogroziła palcem.

- Okay, okay – zapewnił ją i przysiadł obok dziewczyn – Coś nowego?

- Nic – odpowiedziały chórem po czym spojrzały na niego. Tym razem odezwała się Hermiona – Oliver przekazał wam coś istotnego?

Chłopak ożywił się i wyjął z kieszeni garść cukierków.

- Tak się złożyło, że Wood miał dzisiaj urodziny i poczęstował nas cukierkami – wyszczerzył się – Chcecie?

Dziewczyny z ochotą wzięły po cukierku i w mgnieniu oka zjadły je z uśmiechem.

- Zostawię trochę dla Harry’ego – oznajmił. Otworzył szufladę szafeczki i wsypał tam trochę cukierków. Jego uwagę przykuła przeźroczysta paczuszka na wierzchu – A to co to?

- Lepiej nie otwieraj – oznajmiła Ginny – To od Laury.

- Tej twojej stukniętej koleżanki? – uniósł brwi i pokręcił lekko głową - Pomylunę bym jakoś przełknął, ale Laura?

Dwunastolatka prychnęła i syknęła w stronę brata:

- A weź się od nich odczep! Laura jest fajna, tylko ty robisz taką atmosferę, więc nie dziw się, że gdy Ciebie widzi to obrzuca Cię czymkolwiek co ma pod ręką.

- Atmosferę?! A co ma atmosfera do jej morderczych zapędów?

- Jakbyś nie nazwał jej ‘Bezzębnym wściekłym pawianem’ to by w Ciebie nie rzucała.

- Masz manię do dziwacznych przyjaciół.

- Luna? – wcięła im się Hermiona – to ta blondynka z wiankiem z suszonych pomarańczy na głowie?

Ginny pokiwała głową.

- Może i jest czasami inna, ale naprawdę świetna z niej przyjaciółka. Jest bardzo inteligentna.

Ron pokiwał ironicznie głową po czym dla własnego dobra zmienił temat. Ginny była bardzo podobna do mamy. Wie jak z takimi osobami się obchodzić. Trzeba być… po prostu ostrożnym i unikać nieprzyjemnych tematów.

- Oliver przekazał całej drużynie wiadomość o podsłuchiwaczu. Teraz już raczej każdy z nas będzie pilnował swoich rozmów. Planujemy rzucać zaklęcie wyciszające podczas zbiórek w szatni. Idealne zabezpieczenie, prawda?

Stukot obcasów. Trzask zamykanych drzwi.

Hermiona skinęła głową, a następnie obróciła się w stronę źródła dźwięku. Z kantorka wyszła Madame Pomfrey wraz z tacką potrzebnych eliksirów dla Harry’ego.

- Och dzieciaki, z waszym przyjacielem ciągle problemy – pokręciła głową – Co chwilę się w coś pakuje. To łóżko już na dobre powinno być podpisane jego imieniem i nazwiskiem – zażartowała - Przeprosiłabym was na chwilę, muszę mu podać potrzebne eliksiry – posłała dzieciakom dobrotliwy uśmiech.

Cała trójka odsunęła się i patrzyła jak Poppy lewituje do siebie woreczek od kroplówki i wymienia eliksir z przeźroczystego na purpurowy.

- To jest eliksir przeciwbólowy – poinformowała Gryfonów – Gdy się wybudzi nie możemy pozwolić aby odczuł ból zrastających się kości. Byłby to zbyt duży ból.

- A na drugim roku? Jak mu pani kość rekonstruowała to jakoś nie dostał takiego eliksiru – zauważył rudzielec.

Starsza kobieta westchnęła i wyprostowała się.

- Wyhodowanie kości to zupełnie inna bajka. Jak dobrze wiesz zrastanie jest o wiele prostszym procesem niż całkowite odrastanie. W tym przypadku eliksir przeciwbólowy zakłóciłby pracę eliksirów wapiennych. Składniki tego pierwszego kolidowałyby ze składnikami tego drugiego. Pamiętasz gdy niedawno podawaliśmy mu eliksiry wapienne? Dzisiaj już tego specyfiku nie znalazłbyś w krwi Harry’ego, więc spokojnie mogłam podać przeciwbólowy.

Ron zrozumiawszy pielęgniarkę skinął delikatnie głową i wymamrotał.

- Skomplikowana ta cała medycyna.

Poppy uśmiechnęła się do niego ciepło i gdy skończyła wymianę płynów w woreczku wsparła dłonie na biodrach i ni stąd ni z owąd odezwała się do chłopca.

- Jak tam treningi?

Ronald wybałuszył na nią oczy i lekko rozwarł usta.

- Eeee

Hermiona zdziwiona cały czas przenosiła wzrok z Rona na pielęgniarkę, aż w końcu zamrugała i chrząknęła.

- Interesuje się pani Quidditchem? – zaintrygowana wlepiła w nią swe czekoladowe spojrzenie.

Madame Pomfrey skinęła głową i poprawiła biały kitel.

- Kiedyś grałam na pozycji Ścigającej – oznajmiła z dumą – Bardzo dawne czasy – westchnęła i machnęła ręką – Nigdy nie zapomnę tej chwili gdy tłuczek uderzył mnie w rękę i z bólu musiałam zejść z boiska. Wtedy szkolna pielęgniarka była tak niedoświadczona, że nie pozostało mi nic innego niż samej zająć się moją złamaną kością. Od tamtej chwili zapragnęłam zostać magomedykiem – chwila ciszy - lub pielęgniarką.
Ron patrzył na nią wielkimi oczyma, aż w końcu bąknął coś przez co kobieta zaśmiała się szczerze.

- Czad.

Chwilę moment usłyszeli rozbawioną Ginny.

- Ciekawe czy gdyby Malfoy wpadł w kompostownik zapragnąłby zostać gajowym – na jej ustach zakwitł niebezpieczny uśmieszek – Zapłaciłabym fortunę za zdjęcie tego tlenionego przydupasa w fartuszku Hagrida i spleśniałymi ciastkami w kieszeniach.

Ron zaśmiał się wesoło, a Hermiona pokręciła głową, aczkolwiek równie jak Ron miała ochotę wybuchnąć gromkim śmiechem.

- No, no – rozbawiona Poppy pogroziła im palcem – Bez takich. Jeszcze zrobi się z tego większa zadyma i jednego i drugiego będę musiała składać w swoim skrzydle.

Ron uśmiechnięty pokręcił głową i zapewnił:

- Nic się takiego nie wydarzy Madame, obiecuję.

~~*~~

Ciemność.

Ta okropna, nocna koleżanka otaczała go zewsząd i przytłaczała niemiłosiernie swą barwą, dotykiem i chłodem, który z czasem robił się coraz bardziej odczuwalny. W tle słyszał jakieś głosy. Stłumione. Jakby za ścianą.

- …Tego  tlenionego przydupasa w fartuszku Hagrida…

Co?

Chwila ciszy, szum jakby znajdował się pod wodą.

- … ciastami w kieszeniach …

Chwila…

- No, no… - odezwał się inny głos - zadyma… składać w moim skrzydle…

Nic nie widzę! Co się dzieje?

Powieki sprawiały wrażenie bardzo ciężkich. Gdy próbował je unieść, jak na złość zaciskały się jeszcze bardziej. Wydawało się, że były przyklejone na klej. Bardzo mocny klej.

Spróbował inaczej. Napiął mięśnie i uniósł powoli dłoń tak, aby oderwała się od miękkiego podłoża.

Miękkiego? Był na łóżku, tak? Tylko dlaczego?

Zdziwiony wydobył z siebie głuchy jęk, gdyż nawet samo uniesienie ręki sprawiało mu niemały ból. Głosy ucichły, a pomieszczenie wypełniły głośne wciągnięcia powietrza.

- Panie Potter, słyszy nas pan?

Słyszał. Na dodatek wyraźniej niż wcześniej. Dźwięki nie były już tak stłumione, a wszystko stawało się bardziej… realne.

- Mmhmhm – wymamrotał i zacisnął kurczowo powieki gdy odczuł jak ktoś ścisnął go za rękę.

Ta osoba wystraszona szybko ją puściła i jęknęła.

- Przepraszam Harry! Nie chciałam, aby zabolało – to z pewnością była Hermiona, wszędzie rozpoznałby ten głos.

- Stary, nareszcie! Witaj wśród żywych! – To był Ron. Na sto procent.

- Lećcie po dyrektora. Chciał być natychmiast poinformowany o wybudzeniu chłopca – poprosiła Pomfrey i zniknęła na moment w kantorku.
Ron skinął głową i dając znak przyjaciółce oraz siostrze, aby zostały wybiegł sprintem ze skrzydła szpitalnego.

Znów usłyszał odgłos obcasów.

- Panie Potter, będę mówić powoli i bardzo wyraźnie – zaakcentowała każdy wyraz – Jest pan w skrzydle szpitalnym. Miał pan wypadek podczas wycieczki w Hogsmeade – patrzyła na niego uważnie – Pamiętasz Potter co tam zaszło?

Harry sięgnął pamięcią do ostatnich wydarzeń. Pamiętał dość niewiele. Tylko jakieś prześwity. Błyski zaklęć, biały rękaw i grubego mężczyznę, który trzęsącą dłonią wycelował różdżką powyżej jego głowy. Później… już nic. Czerń, pustka, cisza. Zrezygnował z dalszego wertowania po wspomnieniach, gdyż czaszka łupała go tak niemiłosiernie jakby ktoś z całej siły wycelował w nią tłuczkiem.

Mruknął coś niezrozumiałego i ostrożnie, prawie niewidocznie skinął głową.

- Pamięta – szepnęła Ginny nerwowo gniotąc krawędź czarnej mundurkowej spódniczki.

Poppy westchnęła i sięgnęła po różdżkę.

- Zapewne niewiele – mruknęła i przesunęła różdżką po całej długości ciała chłopaka – Będzie pan teraz czuł delikatne mrowienie. Proszę leżeć spokojnie i najlepiej by było jak wstrzymałby pan na chwilę oddech – spojrzała na skrzywioną twarz leżącego – Potter, wiem, że i to przychodzi Ci z trudem, ale sam fakt, że byłeś przygnieciony niemałą konstrukcją mówi sam za siebie. Sprawdzę twój stan zdrowotny prostym zaklęciem skanującym, dobrze?

Konstrukcja? Wypadek? Cholera… znowu się w coś wpakowałem?

Pamiętał, że biegł. Przed oczami miał wąskie uliczki, pył, dym i kolorowe promienie zaklęć. Bitwa? Najprawdopodobniej… Tylko pytanie dlaczego?

Nie, dobra – jęknął – Głowa zbyt mocno mnie boli, aby myśleć.

- Harry, możesz ruszać kończynami? – spytała Hermiona.

Harry otworzył usta i wyszeptał zachrypniętym głosem.

- T-tak.

Dziewczyna uspokoiła się nieco i spojrzała na pielęgniarkę.

- I jak Madame?

Pomfrey schowała różdżkę i przeniosła wzrok na gryfonkę.

- Żebra zrosły się w dość szybkim tempie – oznajmiła – Powinien się oszczędzać przez co najmniej miesiąc. Jeżeli nie będzie miał problemów z poruszaniem się podczas przerwy świątecznej i nie będzie miał zawrotów głowy mogę pozwolić mu na uczestnictwo w meczu Gryffindor – Slytherin. Nie obędzie się jednak bez zażywania przez czte… - zastanowiła się –  pięciu tygodni eliksiru wzmacniającego. Poprawi odporność, przyspieszy gojenie złamań i co najważniejsze, postawi chłopaka na nogi – obróciła się do Pottera – Słyszał pan? Oszczędzamy się.

Harry mruknął pod nosem niezadowolony, ale wiedząc, że z Pomfrey jeszcze nikt nie wygrał zgodził się i westchnął cierpiętniczo.

- Otwórz oczy, Harry – rzuciła cicho Ginny czujnie się w niego wpatrując.

Chłopak skrzywił się i uniósł powieki. Tym razem, udało się. Gdy pierwsze promienie światła dotarły do jego źrenic, odruchowo zmrużył oczy i na wpół otwartymi omotał pomieszczenie.

- Skrzydło… - wypowiedział z trudem.

Hermiona poprawiła się na krześle i przybliżyła do łóżka patrząc w zamglone oczy Harry’ego.

- Miałeś wypadek – wyjaśniła – Przygniótł Cię… balkon.

Ba… Balkon?

- Pamiętasz ten atak? Atak na Hogsmeade? – spytała się.

Chłopak skinął delikatnie głową i uchylił usta.

- Syriusz…

- On Cię tu przyniósł, panie Potter – oznajmiła Madame Pomfrey – Dlaczego uczniowie mówią do Blacka i Lupina po imieniu? – zainteresowana skierowała pytanie do dziewczyn.

Te wzruszyły ramionami i odpowiedziały.

- Poprosili nas, aby się do nich tak zwracać. Podobno przydomek ‘Profesor’ ich postarza.

Poppy prychnęła rozbawiona i pokręciła głową mrucząc pod nosem ‘Cały Syriusz’.

- No cóż …

Nie dokończyła gdy do pomieszczenia wszedł Albus Dumbledore w swojej neonowo żółtej szacie w srebrne grochy wraz z rozbieganym Ronem, zaaferowanym Syriuszem i zaskoczonym Remusem.

- Nie śpi?! – krzyknął Syriusz. Remus gwałtownie zacisnął mu dłoń na ramieniu, przez co odburknął – No co?

Dziewczyny odwróciły się w ich stronę i wstały z siedzeń.

- Dyrektorze – skinęły grzecznie głowami.

Albus uśmiechnął się dobrotliwie i ręką wskazał, aby usiadły.

- Ach, siedźcie, siedźcie! Ja tutaj na momencik – poprawił okulary połówki na swym nosie – Panie Potter, dobrze się pan już czuje?

Syriusz wywrócił oczyma i pomyślał: Tak, jasne. Skacze z radości na myśl, że przygniótł go balkon. Kupmy tort i wypijmy po szampanie.

- Obudził się dość wcześnie, ale to dobrze – odpowiedziała za niego Pomfrey – Podaję mu na zmianę eliksir wapienny i przeciwbólowy. Sądzę, że ten pierwszy już sobie odpuścimy i damy jego magii pole do popisu. Niech się zajmie resztą – mruknęła – Ale przetrzymam go jeszcze z parę dni. Chcę mieć pewność, że wszystko prawidłowo się zrośnie. Eliksiry Severusa postawią go na nogi. Jestem tego pewna – uśmiechnęła się.

Syriusz odetchnął z ulgi i podszedł bliżej.

- Jak z nim?

Hermiona zaskoczona pytaniem przez moment milczała, lecz po chwili odpowiedziała profesorowi.

- Nie śpi – przyjrzała mu się uważnie. Szybko oddychał, prawdopodobnie 
biegł, włosy miał rozwiane, a jego ruchy były dziwnie nerwowe jakby powstrzymywał się przed czymś. Tylko przed czym?

- Dzień Do-obry  – wychrypiał Harry otwierając szerzej oczy. Spróbował się lekko uśmiechnąć, ale zamiast uśmiechu, na twarzy zakwitł mu piękny grymas – Jak tam bitwa?

Remus wybałuszył oczy i uniósł lekko kąciki ust. Jak widać, humorek mu dopisywał.

- Rany boskie – szepcze Syriusz – Przygniótł Cię balkon – zaakcentował patrząc na niego intensywnie – A ty mi się pytasz jak tam bitwa… Poppy, czy na pewno wszystko z nim w porządku? – niezwykle poważnie skierował swe słowa do szkolnej pielęgniarki, która na widok oszołomionego Blacka pokręciła rozbawiona głową i podeszła do chłopaka sprawdzając ręką czy nie ma rozpalonego czoła.

- Panie Potter, bez żartów proszę. To był poważny wypadek! – skarciła go lekko po czym podeszła do oglądającego z uśmiechem sytuację Albusa – Pamięta mniej więcej co się tam wydarzyło – szepnęła tak, aby tylko dyrektor mógł to usłyszeć. 

Mężczyzna skinął głową po czym przysiadł obok chłopca na łóżku.

- Chłopcze, mam parę pytań odnośnie bitwy w Hogsmeade – zastukał palcami w metalową ramę łóżka - Z tego co wiem pamiętasz co się tam wydarzyło, prawda? – Harry pokiwał głową – To bardzo dobrze. Możesz nam opisać cały przebieg sytuacji, która skazała Cię na pobyt w skrzydle szpitalnym? – przez szkła okularów połówek przebiegł ostry błysk słońca.

Harry chrząknął i cichszym niż dotychczas głosem odpowiedział dyrektorowi.

- Gdy za prośbą Syr… profesora Blacka…

- Ach, spokojnie! W mojej obecności śmiało możesz nazywać profesora po imieniu. Wszakże była to jego prośba – uśmiechnął się do z lekka bladego mężczyzny.

- Okey… Więc… Za prośbą Syriusza skierowałem się w stronę zamku – wziął wdech – W wąskiej uliczce napotkałem jakiegoś mężczyznę… Przysadzisty, w kapturze i trząsł się jak galareta – wzdrygnął się – Kto takiego wypuszcza na pole bitwy…

Remus prychnął rozbawiony i podrapał się po drgającej wardze. Syriusz uśmiechnął się lekko. Kątem oka zauważył jak Hermiona patrzyła na niego uważnie ze zmarszczonymi brwiami. Jakby nad czymś intensywnie główkowała. Próbował to zignorować, lecz nie mógł się powstrzymać przed posłaniem jej swojego charakterystycznego uśmiechu. Speszona dziewczyna odwróciła się od niego i skupiła na słowach dyrektora.

Czy moje pytanie o stan chłopaka było nie na miejscu? – pomyślał zmartwiony – Każdy profesor przecież mógł się zmartwić… Po za tym i tak bym się nie powstrzymał – stwierdził po czym pokręcił głową, by odrzucić niechciane myśli.

~~*~~

Martwił się – stwierdziła - Przecież każdy nauczyciel pytałby o stan swojego ucznia. Jakby nie patrząc, ulubionego – Hermiona od dłuższego czasu biła się ze swoimi myślami – Tylko jak on gwałtownie zareagował na myśl, że Harry obudził się – uniosła brew – Był przerażony na myśl, że Harry’emu może się coś stać… To aż… nierealne. Nawet profesor McGonnagall tak nie reagowała. Ani nawet dyrektor Dumbledore! – krzyknęła do siebie, po czym westchnęła – Muszę się temu przyjrzeć… Och, no pewnie, że muszę! Głupia ciekawość – burknęła – I pomyśleć, że…

- Wiem! – krzyk otrząsnął dziewczynę z zamyślenia i zaskoczona spojrzała na uniesionego Blacka. Ten z szokiem wymalowanym na twarzy stał tuż obok Pomfrey i żwawo gestykulował.

- Wiem! – doskoczył do Remusa i potrząsnął nim – To był on! ON! – krzyknął do Albusa – Wszędzie rozpoznałbym tą świnię – Hermiona wybałuszyła oczy i spojrzała na profesora z niedowierzaniem. Taki język przy uczniach? Ginny od ponad minuty zbierała swoją szczękę z podłogi, a jej brat próbował powstrzymać opętańczy chichot – Ta zakała ośmieliła zbliżyć się do…

Do Hogwartu, tak?  - pomyślała.

- Syriuszu! – wrzasnęła Poppy i gniewnie zdzieliła go gumową rękawiczką – Nie przy dzieciach! – wysyczała do niego wskazując na oniemiałą młodzież.

Black wziął oddech i zrozumiał, że dał ponieść się emocjom. Skinął delikatnie głową i mruknął.

- Przepraszam - zacisnął usta… lecz nie na długo – Albusie, dobrze wiesz o kim mowa – rzucił gniewnym tonem – Remusie, ty też. Bądź dobrym przyjacielem i mnie powstrzymaj przed wypadnięciem z tej sali z zamiarem dopadnięcia tego szczura – szepnął lodowato.

Harry zaintrygowany spojrzał na wściekłego Syriusza. Miał wrażenie, że mężczyzna za moment będzie fruwał po pomieszczeniu i strzelał zaklęciem zabijającym we wszystkie strony.

- Kt… - chrząknął i przełknął gorzką ślinę – Kto?

Syriusz na cichy szept obrócił się w stronę jego źródła.

- Nie chcesz wiedzieć…

- Chcę – zapewnił poważnie – W końcu… ta osoba spowodowała wypadek… Chciałbym wiedzieć komu w przyszłości złoić dup…

- Harry! – syknęła w jego stronę zdegustowana Hermiona.

- Ach, przestać – jęknął – W takiej sytuacji chyba mi wybaczysz – posłał jej lekki uśmiech.

Dziewczyna westchnęła i złapała go pocieszająco za dłoń. Ginny patrzyła na to z lekkim zirytowaniem. Ile by dała, aby być na jej miejscu.

Stop! Ginny, bo się zapowietrzysz – syknęła do siebie w myślach.

- Był to ktoś za którego zapłaciłbym fortunę by go dorwać. Zabił mi przyjaciela… - i pozbawił połowy życia, osierocił chrześniaka, dużo by tu wyliczać – Ta… osoba – mruknął gniewnie – z pewnością na myśl, że miałaby ze mną walczyć zrobiłaby pod siebie i błagała Merlina, aby ten oszczędził jej tych tortur.

- Kim on jest? – zapytał dociekliwie Harry.

Syriusz podszedł bliżej i z ogromną dozą lodu, gniewu i pogardy wypowiedział nazwisko winowajcy.

- Peter Pettigrew, Harry. Walczyłeś ze zdrajcą twoich rodziców – patrzył na oczy chłopaka, które w kilka sekund przybrały wielkość galeonów i na szok wymalowany na tej młodej, bladej twarzy.

- To był… on? – szepnął pustym głosem.



- Tak Harry, to był on. Najgorsza kreatura jaką przyszło mi spotkać – wysyczał.

~~*~~