czwartek, 31 grudnia 2015

Miniaturka #1

Hej,
Jest miniaturka, która wyjątkowo nie jest związana z HP. Reszta miniaturek (tak, teraz właśnie zapowiadam, że będzie ich więcej) będzie miała akcję w świecie magii. Mam nadzieję, że się spodoba. Mam do niej pewien sentyment, gdyż jest jedną z najlepiej napisanych przeze mnie dotychczas miniaturek i aż mnie korciło by ją wstawić :3 Zapraszam do czytania :D

~~♣~~

  Dzień jak co dzień. Chłodny dzień. Czwarty stycznia. Dwutysięczny szesnasty rok.
Młodzież gwarą przechodzi między nami, szturchając czasem albo pogardliwie patrząc na nas. Dziewczyny płaczą na twój widok, a chłopacy złorzeczą tobie za to co wcześniej zrobiłeś.
Klęczysz przede mną z bukietem kwiatów w dłoniach i patrzysz na mnie prawie, że płaczliwie. Mówisz coś, jakąś mowę, której ja nie słucham. Przyglądam się bacznie twoim oczom, gdyż to one są zwierciadłem duszy i w nich łatwo ujrzeć czy ktoś kłamie. U Ciebie wszystko przysłonił potok łez, który kończy się u twojej brody i spada żałośnie na posadzkę. Twój głos się załamuje i na kolanach przysuwasz się do mnie, a ja automatycznie się cofam. Badam twoją wykrzywioną w żalu twarz i  rozmyślam co z tego masz. Widownię? Satysfakcję gdy Ci wybaczę? A może jesteś tak sadomasochistyczny i chcesz abym Ci dała jeszcze więcej bólu?

Zasługujesz gnoju.

Będę z radością patrzeć jak upadasz, gnijesz pod masą krzywych spojrzeń i skomlesz abym przestała.
Będę się pławić w radości gdy już upadniesz z sił i dasz mi to czego chciałam.

Twoje życie na szali.

- Julie, proszę… - błagasz rozpaczliwie – Ja nie miałem tego na myśli… to… nie… Wybacz… – szepczesz spuszczając głowę w dół – nie chciałem – poruszasz ustami bezgłośnie.

Kręcę głową i kucam przy tobie unosząc twoją twarz do góry jednym palcem za podbródek. Wpatruję się w twoje oczy, które błagają o wybaczenie. Uzależniłeś się ode mnie przez ten miesiąc. A ja się nawet o to nie prosiłam, nie starałam się. Jedynie z tobą rozmawiałam i doszło do tego, że mnie okrutnie zraniłeś. Może i przypadkowo… ale to bez znaczenia.
Posyłam Ci prawie niewidoczny uśmiech, biorę kwiaty z twoich rąk i zaciągam się ich zapachem. Patrzysz na mnie rozszerzonymi oczami i próbujesz coś z siebie wydusić, ale jak widać ciężko Ci to idzie.
Wąchając kwiaty przymykam oczy. Pokropiłeś je nawet perfumem, który tak bardzo lubię. Wzdycham i moje kąciki ust się lekko unoszą.
Wstajesz otumaniony i wlepiasz we mnie spojrzenie, w którym można ujrzeć nadzieję… a nadzieja matką głupich.

- Ładne kwiaty – mówię do niego, aż mu zaschło w gardle – Pamiętałeś, że lubię goździki – spoglądam na biało-fioletowe płatki rośliny – nawet kolor jest śliczny – sunę palcem po delikatnych płatkach i uśmiecham się błogo, co wygląda trochę niepokojąco – aż żal, że je wyrzucę – mój uśmiech zmienia się w cyniczny.

Obracam się do Ciebie plecami i idę lekkim krokiem przed siebie wyrzucają ten piękny bukiet do kosza.
Stoisz zszokowany, jakbyś zobaczył ducha i zdruzgotany opierasz się o ścianę oddychając głęboko.
Zerkam przez ramię i widzę gdy ze złością uderzasz pięścią w ścianę.

Nie udało Ci się mnie znów oszukać.

Idę więc dalej z wielkim uśmiechem na ustach i z satysfakcją, że znów Cię pokonałam.

~~♣~~


Szczęśliwego Nowego Roku i udanego Sylwestra :D

                                                Ja nie czuję, że jutro już będzie 2016 rok.




                                                Nawet nie czuję, że dziś jest Sylwester :P 







                                                 Jednakże pomimo tego, życzę wam:

♥ Szczęśliwego Nowego Roku,
♥ Udanej zabawy Sylwestrowej, 
♥ Wspaniałego początku roku 2016,
♥ Szczęścia,
♥ Zdrowia,
♥ I jak najlepszych wspomnień z ostatniej nocy 2015 roku.









PS Miniaturka już leci - zaznaczam, że nie będzie ona związana z HP.













niedziela, 27 grudnia 2015

Rozdział 10

Heja!

Jak tam święta? Udane? U mnie było przyzwoicie :P Pochwalcie się co dostaliście w prezencie :D
U mnie jak zawsze słodycze, ubrania i trochę kasy. Jak to szybko minęło ;-; Troszkę ostatnio mam na głowie (ktoś mi się uwiesił na ramieniu i nie chce się odczepić :( ), ale to nie przeszkodzi w pisaniu.

Przejdźmy do rozdziału :D

                                                                          ~~*~~


Poranek.

 Cały pokój wspólny był pełen papierków, butelek pozostawionych przez starsze roczniki, resztki pierza (ktoś wpadł na pomysł na bitwę poduszkami) i gdzieniegdzie plamami po napojach. Prefekt naczelny wraz z niektórymi ochotnikami machnął różdżką i posprzątał ten bałagan przed wtargnięciem McGonagall.
Harry’ego i resztę rocznika bolała głowa od ilości spożytego wczorajszego wieczoru cukru. Ospały wraz z Ronem zszedł na śniadanie i wypili porządną dawkę kofeiny. Hermiona, która nie uczestniczyła w imprezie siedziała już na miejscu i patrzyła na wszystkich z wyższością. Jedyna która się wyspała.
Po posiłku skierowali się w stronę wieży gdzie odbywały się zajęcia z wróżbiarstwa. Hermiona nie znosiła tych zajęć. Uważała je za stratę czasu. Chłopacy wybałuszyli oczy słysząc oświadczenie Hermiony i poprosili, aby zwróciła się do Pomfrey.

- O co wam chodzi?

- O co? Ty, Hermiona, która wszystko wie, która wszystkiego się uczy, mówi, że wróżbiarstwo to strata czasu? Na Merlina, tuż to niebywałe! – powiedział Ron gdy znajdowali się już na wieży.

Dziewczyna wzruszyła ramionami.

- Ale to prawda. Jest to jedyna profesorka, której nie rozumiem i chyba już nigdy się to nie zmieni. Prowadzenie senników? Przewidywanie śmierci kogoś, bo zauważyło się w filiżance jakieś zwierzątko? Stek bzdur!

Rozbawiony Harry uniósł brwi.

- Kolejna rzecz w której się zgadzamy. Są to chyba jedyne zajęcia, na których zadania domowe robię z uśmiechem. Mogę użyć swojej wyobraźni. Pamiętacie ten esej gdy mieliśmy napisać o swoim niedawnym śnie? Cóż, obojętnie co się tam wpisze, ona i tak w to uwierzy.

- Pękam ze śmiechu na myśl, że mój sen o krwiożerczych mandragorach uznała za niedobór żelaza – rzekł rozbawiony Ron.

Hermiona prychnęła.

- Co podkusiło dyrektora Dumbledore’a na zatrudnienie tutaj tej oszustki? – zastanowiła się – Może to, że nie musi jej dużo płacić? Albo, że dostarcza dużo rozrywki? Sama nie wiem.

- Samo wymyślenie zajęć pod tytułem wróżbiarstwo już było bezsensem. Kto będzie się przejmował, że przyśniły mu się pomidory na wierzbie albo pająki z wrotkami? – wtrącił Harry.

- Chyba tylko ona – stwierdził z westchnieniem Weasley.
Przyjaciele zgodzili się z nim.

Na zajęciach Sybilla znów rozpoczęła nowy temat. Było nim interpretowanie ujrzanego obrazu w szklanej kuli.

- Coś widzisz? – spytał pół siedzący, pół leżący rudzielec.
Harry ziewnął i przyjrzał się przedmiotowi.

- Czy szary dym również uznawany jest za obraz?

Weasley oparł głowę na stole i wymamrotał.

- Nie mam pojęcia – i przymknął oczy.
Hermiona natomiast siedziała i czytała książkę wypożyczoną z biblioteki. Trelawney była praktycznie ślepa i nie widziała czy ktoś wykonuje zadanie czy kompletnie ją olewa.

- Och tak! Brawo panno Twinorn – pochwaliła uczennicę, która ślepo wierzyła w umiejętności prorockie nauczycielki – Widzę w tobie potencjał.

Dziewczyna dumna z siebie podziękowała profesorce i wróciła do zadania.  Twinorn wpatrywała się w kulę i twierdziła, że widzi stado galopujących pegazów, co było oczywiście nieprawdą. Słaby umysł uczennicy wytwarzał jej przed oczami te obrazy, gdyż ta za bardzo chciała je ujrzeć.
Lekcja miała zaraz się skończyć. Uczniowie już wiercili się ze zniecierpliwieniem. Czekali tylko, aż ulotnią się z tej dusznej wieży i wyjdą na świeże powietrze. Mimo chłodu, uczniowie z chęcią wychodzili na błonia, aby dotlenić mózg, albo zmienić obraz przed swoimi oczami. Ciągle ten hogwart i hogwart. Trzeba czasem spojrzeć na naturę nie tylko zza szyby.

Dzwonek!

Złote trio miało mieć teraz OPCM. Harry nadal nie wiedział co poradzić na zaginięcie szczura Rona i na to, aby profesorowie im uwierzyli.
Ron bał się napisać do mamy, że Parszywek, jego ulubiony szczur, zniknął.
Przerwę wraz z Harrym przeznaczył na rozmowę z Woodem i Johnson. Mówili o treningu quidditcha, który chcą troszkę przedłużyć. Oliver wpadł na pomysł, aby wraz z drużyną na miotłach okrążyć cały hogwart z małymi przeszkodami powietrznymi. Mogą to być latające tłuczki lub ptaki. Te ćwiczenie miało wyrobić przyczepność ciała i dobrą pracę z miotłą.
Przerwa ta nie trwała długo, dzwonek zadzwonił po dziesięciu minutach.
Lekcję OPCM profesorowie zaczęli od wprowadzenia. Powiedzieli, aby uczniowie za pomocą magii odsunęli wszystkie ławki i ustawili się na środku klasy. Syriusz wprowadził pewną szafę przykrytą dużym materiałem. Remus odkrył ją i pokazał uczniom. Dzisiaj mieli nauczyć się zaklęcia Riddiculus, a więc obecność bogina była niezbędna.

- W tej szafie znajduje się bogin. Czy ktoś wie co to jest? – zapytał Remus.
Nikt się nie zgłosił. Nawet Hermiona.

- Nie wiesz? – spytał zdziwiony Ron.

- Nie jestem wszechwiedząca – szepnęła zirytowana.

Profesorowie widząc, że uczniowie nie wiedzą z czym mają do czynienia wyjaśnili im.

- Boginy to zjawy, które przeobrażają się w nasze najskrytsze lęki.  Jeżeli ktoś boi się pająków, bogin zmieni się w te zwierzę i będzie próbował nas nastraszyć. Obroną przed boginami jest zaklęcie Riddiculus, którego dzisiaj chcemy was nauczyć. Boginy występują zazwyczaj w ciemnych zakamarkach, nie tylko w szafach – Syriusz wskazał na mebel za nim – ale również pod łóżkiem lub w jakikolwiek ciemnym kącie.

- Riddiculus  polega na tym, że bogin przeobrażony w to czego się boimy zmienia się w coś śmiesznego, nie strasznego, lecz musimy wiedzieć w co się zmieni. Mamy to sobie wyobrazić, tu, w naszych głowach – wskazał palcem na głowę – dla niektórych to łatwe, dla innych trudne, lecz wiedzcie, że trening czyni mistrza – oznajmił Remus.

- Powtórzcie za mną. Riddiculus! – rzekł głośno Syriusz.

- Riddiculus.

- Głośniej, głośniej. Szeptem nie sprawicie, że zaklęcie zadziała.  Jeszcze raz, Riddiculus!

- Riddiculus!

- O! Teraz głośniej – skinął głową i obrócił się w stronę szafy – musicie wycelować różdżką w przemienionego bogina i wypowiedzieć inkantację, jasne?

- Tak jest! – odpowiedzieli.

- Dobrze – spojrzał na Remusa – Już?

Remus zwrócił się do uczniów.

- Ustawcie się w kolejce i przygotujcie różdżki, na każdego przyjdzie kolej. Jak zrobimy to sprawnie, będziecie mieli mniej do zrobienia po lekcjach.
Zrobił się gwar i uczniowie głośno poustawiali się w szeregu, przepychając się. Każdy chciał być na początku.
Jako pierwszy był Dean. Syriusz otworzył szafę i cofnął się, aby zobaczyć poczynania ucznia.

- Pamiętaj o inkantacji i wyobrażeniu sobie bogina jako czegoś śmiesznego! – dodał jeszcze.

  Chłopak odpowiedział skinięciem głowy i przygotował się. Kurczowo trzymał rękę na różdżce, aż pobielały mu opuszki palców.
Szafa była otwarta. Powoli wyłaniała się z niej jakaś postać. Można było stwierdzić, że to nie był człowiek, lecz jakieś zwierze.  Z mebla wyłonił się ogromny pies z pianą cieknącą z pyska. Z mordem w oczach kierował się w stronę ucznia. Dean lekko spanikowany drżącą ręką wystawił różdżkę. Zwierze było coraz bliżej.

- Zaklęcie! Wypowiedz zaklęcie! – krzyknął ktoś.
Dean jakby oprzytomniał wypowiedział głośno inkantację.

- Riddiculus!

Pies przetransmutował się w milutkiego mopsa, który na widok wielu ludzi wybiegł z klasy przebierając  tymi swoimi krótkimi nóżkami.
Klasa wytrzeszczyła oczy.

- Brawo! O to chodziło – ucieszony Syriusz uśmiechnął się do ucznia i wskazał ręką, aby usiadł sobie na ławce.

- Syriuszu, a co z mopsem? – zapytał  Seamus.

- O co Ci chodzi, przecież mamy tu jednego – szepnął Ron do kumpla wskazując na brzydką dziewczynę ze Slytherinu, Pansy Parkinson.

Ci co to słyszeli zaśmiali się.

- Cóż, panie Finnigan, bogin zaraz wróci. Teleportuje się z powrotem do szafy, tam gdzie jego miejsce. – oznajmił profesor.

- Następny! – krzyknął Remus.

 I tak zleciało pół lekcji. Boginy zmieniały się w pszczoły, węże, robaki, przerażające postacie z horrorów, a nawet starsze panie z torebką, które już miały brać zamach do uderzenia pewnego ucznia.
Nadszedł czas na Harry’ego. Przygotowany czekał na pojawienie się bogina.
Z szafy wydostawał się czarny dym, wokół zrobiło się nieco ciemniej. Zaniepokojony Syriusz spojrzał na Remusa. Ten kazał mu pozostać na miejscu.
Z szafy nie wydostała się żadna postać, lecz ciemny dym. Nagle coś zaskrzeczało. Uczniowie pozatykali swoje uszy. Rozdzierający krzyk wydobył się z kłębku dymu. Każdy znajdujący się w pomieszczeniu poczuł strach, lecz nikt nie wiedział przed czym. Nagle bogin zaczął wariować i przemieszczać z zawrotną prędkością po sali. Wydobywał się z niego niepokojący szum, cichy przerażający śmiech i krzyk torturowanej osoby.
Harry z mocno bijącym sercem wystawił różdżkę i wykrzyknął zaklęcie.

- Riddiculus!

Bogin nie zmienił w coś śmiesznego, tylko siłą był ciągnięty w stronę szafy. Z kłębku czarnego dymu wyłoniła się nienaturalnie wykrzywiona twarz, jakby próbowała się  stamtąd wydostać. Siła zaklęcia wepchnęła wrzeszczącego bogina do szafy i zakluczyła mebel na klucz, aż nie przestał dygotać.
Uczniowie z przerażeniem patrzyli to na Pottera to na szafę. Wszyscy odsunęli się pod samą ścianę i widać było, że nie mają zamiaru stamtąd odejść.
Pierwszy odezwał się Remus. Bardzo cicho.

- To był najczystszy przykład bogina przeradzającego się w strach – oznajmił uczniom. Był nieco bledszy na twarzy, lecz aby to zauważyć trzeba było się wyjątkowo przyjrzeć.

- Strachu? – szepnęła jakaś dziewczyna wciśnięta w kąt .
Syriusz pokiwał głową.

- Tak. Boginy o takiej postaci są nieco inne. Widzieliście, że były innej postury. Tylko nieliczni uznają strach za swój lęk, są to według mnie bardzo mądrzy ludzie – skupił swój wzrok na Harrym.

Chłopak patrzył na nauczyciela z zaciekawieniem.

- Jak widać dziś już nie damy rady popracować z boginem – usłyszał jęk uczniów – ale obiecuję, że kiedyś do tego wrócimy. Weźcie trochę czekolady na uspokojenie, pomaga – podał uczniom przysmak. Większość z niego skorzystała, a reszta wraz dzwonkiem wybiegła szybko z sali.
Harry mozolnie zbierał swoje rzeczy i zwrócił się do profesora, gdy już wszyscy wyszli.

- Przepraszam za to, nie chciałem, aby ktoś się przestraszył – rzekł ze skruchą.
Syriusz zmarszczył brwi.

- Panie Potter, to nie pana wina. Nawet gdybyś chciał, bogin i tak nie przybrałby innej postaci – przeniósł na niego zatroskane spojrzenie – Czy wszystko dobrze?

- Tak… wszystko dobrze – powiedział cicho.

- Jakbyś czegoś potrzebował to śmiało, nie krępuj się.

Chłopak pokiwał głową.

- A jak tam quidditch? Dobrze? – zaciekawił się Syriusz – Czy pan Weasley będzie na stałe w drużynie? Powiem szczerze, że fantastycznie bronił – uśmiechnął się.
Harry odwzajemnił gest.

- Ja również tak sądzę Syriuszu. Mamy coraz więcej treningów, ale dajemy z chłopakami radę. Wood chce abyśmy w tym roku wygrali puchar.

Remus podszedł do nich.

- Ach tak, Wood jest faktycznie wymagającym kapitanem. Mając z nim lekcje zauważyłem w nim materiał na kierownika, bądź szefa jakiegoś wydziału. Ma zadatki na lidera – usiadł za biurkiem z herbatą – herbaty?

- Z chęcią bym wypił, ale za moment mam eliksiry. Snape by mi nie wybaczył spóźnienia.

- Profesor Snape, Harry– poprawił go Remus, na co Syriusz przewrócił oczami – możemy Ci mówić po imieniu, prawda?

- Tak, jasne.

Harry spojrzał na zegarek.

- Oj, ja już naprawdę muszę lecieć – wziął torbę – Dziękuję i do widzenia! – zamknął drzwi za sobą.

Syriusz upił łyk herbaty przyszykowanej przez Remusa.

- Boże, jak ja uwielbiam tego dzieciaka.

Remus zaśmiał się przez co otrzymał prychnięcie ze strony przyjaciela.

***********************

Obiad.

Złote trio siedziało przy stole pałaszując przepyszną zupę ze srebrnych grzybów.

-Mmm – mruknął Ron – jakie to pyszne!

Harry zgodził się z nim. Jadł już drugi talerz tego jakże pysznego dania.
Przed nimi wylądował Errol, a na jego widok Ron zachłysnął się zupą.

- Errol? – podrapał go po głowię – co ty tu robisz ślepaku?

Sowa podała mu czerwoną kopertę, którą trzymała w pyszczku i odleciała.
Ron wybałuszył oczy i przerażony wyjąkał.

- W..wyj…wyjec – szepnął.

Koperta wyrwała mu się z ręki.

- RONALDZIE WEASLEY! – wrzask pani Weasley rozniósł się po w pomieszczeniu  – JAK ŚMIAŁEŚ ZGUBIĆ PARSZYWKA! CZY TY WIESZ JAK BYŁAM DO NIEGO PRZYWIĄZANA?! DWANAŚCIE LAT Z NAMI BYŁ, A TERAZ GDZIEŚ PRZERAŻONY BŁĄKA SIĘ PO LESIE! PERCY MI O WSZYSTKIM POWIEDZIAŁ! JEDYNY ODPOWIEDZIALNY W RODZINIE! WIEDZ, ŻE ROZPRAWIE SIĘ Z TOBĄ W ŚWIĘTA, BĘDZIESZ RĘCZNIE ODŚNIEŻAŁ CAŁY OGRÓD!

Ron przełknął na te słowa ślinę.

- JAK ON SOBIE PORADZI BEZ JEDNEGO PALCA?! POMYŚLAŁEŚ O TYM? JESTEM NA CIEBIE ABSOLUTNIE WKURZONA! – koperta pokazała mu język i rozerwała się na strzępy. Wszyscy patrzyli na czerwonego Rona, który schował twarz w dłoniach.

- Co się tak gapicie?! Wracać do swoich spraw! – krzyknął Harry. Po paru chwilach w sali zagościł codzienny gwar, ale pewne było, że głównym tematem rozmów był Ronald Weasley.

Syriusz patrzył na to wszystko z dziwnym wyrazem twarzy. Kalkulował wszystko. Szczur,  pewna postać na mapie, której nie było widać, Parszywek był u Wealseyów od ponad dwunastu lat i nie miał jednego palca…

Nie, to nie możliwie, nie możl…

Oczy Syriusza przybrały rozmiar galeonów.
Wstał pospiesznie z krzesła i pociągnął Remusa za rękaw. Lunatyk prawie się przewrócił. Łapa wypchnął go na korytarz za bocznymi drzwiami.

- Merlinie, co Cię napadło?! – zdenerwował się Lupin.

- Peter - przerwał mu szybko.

Remus zmarszczył brwi.

- Co?

-Peter! Wiem gdzie on jest… a raczej był! To szczur Weasleyów! Te nazwisko na mapie, pamiętasz? Mówiłeś mi, że brzmiało ono podobnie do Peter’a, a ja głupi zlekceważyłem to!

Remus patrzył na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

- Jak na to wpadłeś?

- Gdy Molly zaczęła krzyczeć, o tym jak to sobie ten Parszywek poradzi bez tego palca i że był w ich rodzinie od ponad dwunastu lat.

Lupin zbladł.

- O boże, ale jesteś pewien? Merlinie... To niewiarygodne! 

Syriusz pokiwał głową.

- No właśnie! Cholera, nawet w pociągu mogliśmy go złapać! Teraz ten drań uciekł.

 - Tylko gdzie? - zapytał.

- Gdybym wiedział, to by mnie już tu nie było – oznajmił zdenerwowany Syriusz.
Remus przymknął na chwilę oczy i oparł się o chłodną kamienną ścianę.

- Był tak blisko – powiedział cicho.

Syriusz niepocieszony kopnął zbroję stojącą obok.

- Cholera! – warknął  – Ta kanalia pewnie teraz gdzieś się szwenda i śmieje się z nas! Jak go spotkam to go normalnie wypatroszę!

Remus położył mu dłoń na ramieniu.

- Trzeba powiedzieć Albusowi.

- Wiem, tylko gdy mu to powiemy on mi nie pozwoli się do niego zbliżyć, bo wie co jestem w stanie mu zrobić. Może tak ciche morderstwo Luniek? Raz a porządnie się go kropnie i będzie po problemie.

Remus pokręcił głową.

- Aż się dziwię, że to powiem, ale to słaba zemsta. Lepsze tortury w azkabanie, niż szybka śmierć uwalniająca od problemów.

Syriusz spojrzał w te miodowe oczy.

- Nareszcie zmądrzałeś Luniuś, nareszcie.

Remus parsknął.

- Nie przesadzaj. Czyż nie mam racji?

- Masz – westchnął - Chodź, wracajmy. Zjemy, a po zajęciach pójdziemy z tym do Dumbledore’a.

Syriusz otoczony przyjacielskim ramieniem skierował się z powrotem do wielkiej sali.


niedziela, 20 grudnia 2015

Rozdział 9

Cześć!

Dziękuję za komentarze, są wspaniałe :D Wasze rady są naprawdę cenne.
Jak wiadomo, przerwa świąteczna zacznie się już we wtorek (nie wiem czy u wszystkich, ale u mnie tak jest) i chciałam wszystkim życzyć Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku.
Tym świątecznym akcentem przejdźmy do rozdziału (mniej świątecznego :P).




                                                                                












                                                                                                                                                       ~~*~~

  Dzień meczu.

  Harry i Ron lekko podenerwowani siedzieli w wielkiej Sali przeżuwając bez przekonania jajecznicę z boczkiem. Hermiona niewzruszona wypiła kolejną herbatę i zaczytała się w prasie.

- Coś ciekawego? – rzucił od niechcenia Ron zerkając na stronę tytułową proroka – Dementorzy i ich wizyta w Hogwarcie … Podobno mają być tu o wiele dłużej, niż zapowiadano.
Harry uniósł głowę.

- Dłużej? Ech, znając ministerstwo pewnie będą tu do końca semestru.

Zatopieni w swoich myślach wczytali się w gazetę powoli przeżuwając jedzenie. Jajecznica była dzisiejszego dnia wyborna.
Hermiona widząc to, odłożyła swoją gazetę na stół uniemożliwiając dalsze czytanie chłopakom.

- Powiecie mi, co z wami jest? – zapytała zdziwiona Hermiona  – nie powinniście się aby ekscytować dzisiejszym meczem? Gracie ze Slytherinem, a to zazwyczaj wprawia was w dobry nastrój.

Harry i Ron wzruszyli ramionami.

- Pogoda do kitu – mruknął Harry – do tego dodajmy przeziębienie Wooda. Powiedział, że da radę grać, ale jak wiadomo, z obniżoną odpornością gra się raczej kiepsko.

Nieopodal siedzący Dean westchnął i z uśmiechem zagadał do kumpli.

- Obstawiacie? Ja 200 do 130 dla Gryffindoru, a ty Seamus?

- Tyle samo dla Gryffonów, z tą różnicą, że ślizgoni 100.

- Gryfoni górą! – krzyknął Dean i stuknął puchar z pucharem Seamusa.

Do wielkiej sali wpadli bliźniacy.

- Zakłady! Obstawiajcie! Gryffindor czy Slytherin – wydarł się Fred.

- 100 do 0 albo 0 do 100, nie żałujcie, zakłady! – krzyknął George.
Ron pobladł jeszcze bardziej i schował twarz w dłoniach.

- Kurcze stary, bracia mnie zlinczują jak przegramy – jęknął.

- Ron, damy radę! Mamy fantastycznych graczy, do tego super obrońcę – pocieszał go Harry.
Odpowiedziało mu niewyraźne mruknięcie przyjaciela.

- Cześć chłopaki! – podbiegli do nich Weasleyowie.

- Zakłady zbieramy do dwunastej, potem lecimy na rozgrzewkę i pałeczkę oddajemy Jackowi. – oznajmił Fred – i jak tam, stres? – zwrócił się bezpośrednio do brata.
Chłopak walnął go w ramię.

- Jakbyś nie wiedział, to mój pierwszy mecz.

- Dlatego się martwimy Ronuś – wyszczerzył się Fred.

- Już go nie straszcie, bo mi tu zemdleje – poklepał kumpla Harry – i co z Woodem? – zapytał przejęty.

- Katar i ciągle kicha. Pomfrey nie chce go puścić, ale Oliver się uparł i jednak zagra. Wziął jakiś eliksir odpornościowy i wzmacniający. Możesz go sam zapytać, jeśli chcesz. Jest w szatni – powiedział George.

Fred zniżył się na wysokość uszu Harry'ego i szepnął.

- Powiedz mi lepiej jak tam mapa.

Harry uśmiechnął się.

- Przydatna. Ostatnio dzięki niej uniknąłem potyczki z Filchem.

George klepnął go w ramię.

- I o to chodzi! Będziesz dla niej świetnym właścicielem. Wraz z Ronem rzecz jasna – ucieszył się Fred.

- Jeszcze raz dzięki.

- Drobiazg – mrugnął George – jakby co to jesteśmy już na boisku. Za pół godziny jest rozgrzewka – oznajmił i wziąwszy jeden rogalik ze stołu wyszedł z bratem na boisko.

- Zjedzmy i chodźmy. Musimy się porządnie rozciągnąć – Harry poczuł w sobie ducha walki. Chce wygrać, to wygra i pokaże ślizgonom kto tu rządzi.

-Powodzenia! –krzyknęła Hermiona zanim chłopacy wybiegli z Sali.

   Będąc na błoniach entuzjazm nieco im opadł. Pogoda była o wiele gorsza niż myśleli.. Zachmurzenie, wiatr i do tego siąpiło. W takich warunkach znalezienie i złapanie znicza będzie ogromnym wyczynem.
Wood z resztą drużyny stał na boisku.

- Okej chłopaki… - zaczął Wood

- I dziewczyny. – przerwały mu Katie i Angelina.

- I dziewczyny – uśmiechnął się do nich przepraszająco – Mamy dziś mecz ze Slytherinem. Do meczu pozostały zaledwie dwie godziny. Musimy się porządnie przygotować. Zaczniemy od prostej rozgrzewki, a potem od ćwiczeń na swoich pozycjach, jasne?

- Jasne! – odkrzyknęła cała drużyna.

- Świetnie! Słuchajcie mnie chłopaki...

- I DZIEWCZYNY! – krzyknęły zirytowane ścigające

- Ach, przepraszam. No to drużyno! – zaznaczył -  Dwa kółeczka wokół boiska i potem rozciągające. – rozporządził Wood.

Porządna rozgrzewka pod dowództwem Olivera wyciskała z każdego siódme poty. Ron bardzo ciężko sapał (zresztą jak na każdym treningu).
Przy rozciągających ćwiczeniach musiał się trochę natrudzić. Był w drużynie zaledwie od dwóch tygodni.
Skłon z wyprostowanymi nogami do stóp dla Harry’ego nie zrobił problemu. Położył nawet całe dłonie na trawie.

   Potter był znany z tego, że jest wygimnastykowany. Potrafi zrobić między innymi szpagat, gwiazdę, salto i stać na rękach.
Wood chciał mu nawet dać ksywkę Guma, ale Harry jednak woli gdy zwraca się do niego po imieniu.

Pompki, skłony, rozciągnięcie rąk i palców u dłoni –standardowe ćwiczenia – pomyślał Ron. Cieszył się, że to nie są tym razem jakieś mostki czy coś w tym stylu. Do dziś pamięta jego drugi trening na którym naciągnął sobie mięśnie na brzuchu.
Teraz mieli podawać sobie kafle na zmianę w parach. Harry zazwyczaj był w parze z Angeliną, ale w związku z zaistniałą sytuacją ćwiczył z Ronem.

- Będzie dobrze - zapewnił przyjaciela – Gdy wejdziesz na boisko,  adrenalina od razu da o sobie znać i cały stres gdzieś uleci.

Podanie.

- Miejmy nadzieję. Wiesz… ja naprawdę chcę dać z siebie wszystko, chcę obronić wszystkie gole, tak jak to robiłem w wakacje – otworzył się Ron – tylko najbardziej mnie przeraża to, że gdzieś popełnię gafę, coś zrobię źle i wszystko szlag trafi.

Podkręcony rzut.

Harry pokiwał ze zrozumieniem.

-  Na pierwszym roku miałem te same odczucia,  nawet pocieszenia Wood’a nie pomagały. Bliźniacy do tego jeszcze mi mówili, że czasem zdarzały się przypadki zniknięć na trzy miesiące – zaśmiał się pod nosem - Jakim cudem? Nie mam pojęcia, ale oderwawszy się od murawy na miotle poczułem iskierkę siły, adrenaliny. To bardzo przydatna rzecz.

Kolejne podanie.

- Dzięki stary – oznajmił Ron – może ta adrenalina i mi pomoże? 
Kto wie.

ŁUP!

- Argh! – Harry złapał się za nos.

- Sorki! – krzyknął Fred – Tłuczek się odbił w złą stronę.

- Okej, emm , spoko. Zwykłe Episkey i po sprawie –wymamrotał nie wyraźnie i wyjął różdżkę – Episkey! – wycelował różdżką w swój nos. Po obrzęku nie było śladu.

Ron obserwował to z rozszerzonymi oczami.

- To na treningach tak zawsze? – zapytał.

Harry wzruszył ramionami i chwycił miotłę.

- Raz tak, raz nie. Czasem są małe błędy i idzie oberwać, a już zwłaszcza tłuczkiem.

 Zaskoczony Rudzielec pokiwał głową. Nagle go olśniło.

- To już wiem, skąd ty znasz tyle leczniczych zaklęć.

Harry uśmiechnął się.

- Gdybym miał ciągle latać z takimi drobnostkami do Pomfrey, byłbym jej chyba najbardziej znienawidzonym pacjentem. Słyszałbym ciągle „Panie Potter! Czy pan chce się zabić?!”  – udał wysoki głos pielęgniarki -  Skrzydło szpitalne byłoby moim drugim domem. Miałbym własne łóżko!

- Panowie, nie czas na ploteczki, do roboty! – krzyknął Wood.

Harry usiadł na miotle i wzbił się w powietrze.

- Ron, leć do obręczy, będą teraz rzuty – powiedział głośno i rozejrzał się wokoło. Wood na początku treningu wypuścił znicza w powietrze, a teraz Harry będzie musiał go złapać, wypuścić, znowu złapać i tak w kółko.
Weasley pokiwał głową ze zrozumieniem i chwycił swoją miotłę.

*******************
    
   Uczniowie jak i nauczyciele szli przez błonia na boisko od Quidditcha. Mecz rozpoczynał się o czternastej. Profesor McGonagall, Snape, Dumbledore oraz ex-huncwoci zajęli miejsca przy komentatorze rozgrywki i tablicy wyników.
Uczniowie z transparentami, flagami oraz przebraniami w kolorach drużyn gwarą pozajmowali miejsca jak najlepsze miejsca, żywo krzycząc różne hasła, bądź wierszyki dopingujące drużyny. Niektórzy byli tak pomysłowi, aby uczcić pierwszy mecz w sezonie wyczarowanymi balonami w kolorach domów rozgrywających unoszących się nad stadionem.
  
   Za moment drużyny miały wejść na boisko. Syriusz przebrany w czerwony T-shirt z lwem, pomalowaną twarzą na złoto i chorągiewką z herbem Gryfonów żywo gestykulował do siedzącego koło niego Remusa, który dla zachowania powagi się nie przebrał.

- Co za emocje! Czujesz to? Jakbym się cofnął w czasie! – rozradowany wystrzelił w niebo czerwone iskry układające się w napis Gryffindor.
Zaśmiał się dźwięcznie i wyjął z kieszeni od spodni paczkę fasolek.

- Chcesz troszkę? – zapytał wpychając w usta garść smakołyków.
Remus skrzywił się.

- Nie, dzięki. Mógłbyś się zachować? Uczniowie patrzą.

- A tam patrzą, patrzą! Są skupieni na meczu, a nie na mnie.

- Nawet nie wiesz jaką uwagę na siebie ściągasz. Zwłaszcza, jeżeli nauczyciel od OPCMu szaleje na trybunach jak dwunastolatek przed Bożym Narodzeniem.

Syriusz wzruszył ramionami.

- Ja jeszcze młody jestem. Daj mi się wyszaleć. Ciągle lekcje, sprawdziany, eseje… Zbzikować idzie! A takie coś jest miłą odskocznią od szarej codzienności – oznajmił Syriusz. Remus westchnął i wziął dwie fasolki z paczuszki.

- Yrgh! Trafiłem na gluta – twarz Remusa wykrzywiła się w dużym grymasie.

Syriusz wyszczerzył się.

- Ty to masz szczęście, Remik. Pamiętasz jak raz trafiłeś na smak trolich paznokci? Ależ mieliśmy z chłopakami ubaw gdy wybiegłeś do toalety.

- Bądź tak dobry i mi tego nie przypominaj – wzdrygnął się.

- O! Zaczyna się. – szczęśliwy Black wlepił spojrzenie w boisko .

- Panie i panowie! – wykrzyknął Lee Jordan przez mikrofon – Mam zaszczyt ogłosić rozpoczęcie szkolnego sezonu Quidditcha! – po trybunach rozniosły się krzyki i liczne wiwaty.

- Dzisiaj zagrają drużyny Gryffindoru i Slytherinu!  Jako pierwszych poznamy reprezentantów domu Salazara – na boisko wlecieli gracze w zielonych strojach – Jason Derrick i Victor Bole jako pałkarze! – wymienieni wykonali gest pałką z złowrogimi minami, dając znać, że gra będzie zacięta - Marcus Flint, Cassius Warrington oraz Shelbuse Montague jako ścigający i młody szukający Draco Malfoy! – wiwaty słychać było na ślizgońskiej części trybun – Drużyna pod dowództwem Marcusa jest silnym przeciwnikiem, z którym rozgrywka na pewno nie będzie nudna. Krwawe zakończenia to ich specjalność – rzekł komentator.

- Zwykłe dryblasy z wyrytym cynizmem na twarzy – prychnął Syriusz, który jak reszta Gryffonów zaczął buczeć na ślizgonów. Remus z zażenowaniem próbował uspokoić przyjaciela, który jakby nie spojrzeć był profesorem, a to do czegoś zobowiązuje.

- Natomiast przeciwnikami Slytherinu będą odważni i waleczni Gryfoni! – wykrzyknął Lee do publiczności – Drużyna pod jakże wspaniałym dowództwem Olivera Wood’a nie ma sobie równych. Wiele meczy wygranych pod rząd, idealnie wytrenowani gracze oraz adrenalina we krwi. Już ich widać! Na murawę wlatują niebywale zgrani bliźniacy Weasley, na pozycjach pałkarzy, za nimi Katie Bell, Angelina Johnson i Oliver Wood! Tak jest proszę państwa, nasz drogi Wood będzie grał na pozycji ścigającego. Zatem kto jest obrońcą? – czarnoskóry zmrużył oczy i nagle je rozszerzył do wielkości galeonów - Ronald Weasley?! Niewiarygodne, kolejny Weasley w drużynie, cóż to będzie za miażdżąca gra! – McGonagall dała znak Jordanowi, aby się sprężał 
– A na samym końcu najlepszy szukający w historii, Harry Potter! – na trybunach zagrzmiało od okrzyków radości. Potter pokiwał z uśmiechem wszystkim zgromadzonym i ustawił się na swojej pozycji.

Na boisko wkroczyła Rolanda Hooch.

- Ma być to czysta i ładna gra, zrozumiano? – zwróciła się do kapitanów drużyn. Ci pokiwali głowami, jeden ze zrozumieniem, drugi bez przekonania.

- Kafel ruszył w górę! – krzyknął Jordan – Kafel u Wood’a, nie, teraz już u Bell, Wood, Bell, Johnson, Ach! Przejęty przez Flinta, cóż za brutalny blok. Flint podaje do Warringtona, ten znów do Flinta, już przy bramce, już… TAK JEST! WEASLEY OBRONIŁ!  Kafel znów w grze…

   Harry rozglądał się po całym boisku. Malfoy robił to samo. Złota piłeczka jakby zniknęła, nigdzie jej nie było. Harry’emu od początku meczu znicz nie zaszumiał nad uchem ani nie przeleciał przed oczami robiąc charakterystyczny świst.

- I co Potter? Tak Ci okulary zaparowały, że znicza nie widzisz? – odezwał się wrednie Malfoy.

- Zluzuj poślady Malfoy, bo ci tam miotła utknie – uciął Harry ponawiając poszukiwania.

Robiąc kolejne okrążenie obok trybun dla Krukonów kątem oka zauważył złote mignięcie. Obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni i ruszył w tamtą stronę.

- 30 do 10 dla Gryffindoru! – zakomunikował komentator.
Harry nerwowo wypuścił powietrze z ust. Gdzie do cholery jest ten znicz? Przecież nie mógł się zapaść pod ziemię.
   
    Ron nie czuł się lepiej. Trząsł się lekko na miotle ze zdenerwowania. Widząc jak ktoś zbliża się do jego obręczy momentalnie napinał wszystkie mięśnie, mając nadzieję, że to mu pomoże w obronieniu obręczy.

- Weasley! – tup tup tup -  Weasley! – usłyszał doping. Przełknął ślinę i pokazał im kciuk uniesiony w górę. Flint zbliżał się do niego. Czas jakby zwolnił tempo. Kafel powoli przemierzając drogę powietrzną zbliżał się do bramki. Ron widząc to wystawił nogę i kopnął kafel wybijając go daleko przed siebie. Widownia zawrzała. Ron uśmiechnął się i odetchnął z ulgą. Może jednak nie jest tak beznadziejny jak myślał. Z nową siłą usadził się wygodniej na miotle i przygotował na kolejne próby wbicia kafla.
Harry zauważył upragnioną złotą kulkę. Już nawet nie wiedział ile za nim lata. Dziesięć, piętnaście czy dwadzieścia minut. To dla niego nie miało znaczenia. Skupiony był całkowicie na złotym obiekcie przed jego oczami. Wyciągając rękę, znicz złośliwie przyspieszał i oddalał się. Harry musiał zrobić raz młynek, gdyż znicz chciał dziś z nim troszkę się podroczyć. O nie! Kolejny młynek? Co się dzisiaj dzieje z tym zniczem.

- Cholera – wydyszał zmęczony Harry i znów przyspieszył. Już mu się niedobrze robiło od tych młynków i kołowrotków.

- Jeszcze trochę.

Malfoy stąpał mu po piętach, a tłuczki latały nad głową.

Unik.

Gdyby nie bliźniacy tłuczki by go już dawno zrzuciły z miotły.
Skrzydełka znicza łaskotały go po opuszkach palców. Już jest tak blisko!

Łup!

Tłuczek uderzył Harry’ego w rękę, aż ten zasyczał z bólu.

- Tłuczki nie oszczędzają szukającego Gryffindoru. Oby mu się nic nie stało – powiedział Lee Jordan.

Harry jednakże się nie poddał. Teraz? Nigdy w życiu! Z lekko opuchniętą ręką podążył dalej za zniczem. Znów był tak blisko. Wystawił bolącą rękę

- Gryffindor na prowadzeniu. 130 do 50, ależ świetna gra. Biedny Wood krwawi z nosa, ale to dla niego nic strasznego. Montague ledwo trzyma się na miotle. Czy mecz zostanie przerwany z powodu braku zawodników? – Lee spojrzał na Malfoya, który z niedowierzaniem i wściekłością złorzeczył na równie nieruchomego Pottera - A cóż to!  Szukający przystanęli? – Nagle wstrzymał oddech gdy szukający Gryffindoru powoli uniósł rękę w górę trzymając złotą kulkę. Widać było, że jest szczęśliwy -  A NIECH MNIE! HARRY POTTER ZŁAPAŁ ZNICZA! 280 DO 50 DLA GRYFFINDORU, DOM LWA WYGRYWA! – krzyknął uradowany komentator i z radości przytulił oniemiałą McGonagall, która próbowała go od siebie odkleić.

- Panie Jordan, proszę się uspokoić – odczepiła od siebie uradowanego ucznia, który zszedł z trybun dla nauczycieli i podbiegł do kumpli z Gryffindoru aby razem z nimi cieszyć się wygraną.

Drużyna otoczyła Harry’ego i podniosła do góry podrzucając z uśmiechem. Wiwatów nie było mało. Zwłaszcza Syriusz, zapalony fan Quidditcha wystrzelił w górę kolejne czerwone skry układające się w godło gryfonów.

- Panie Wood, reszto drużyny – podeszła do nich Rolanda Hooch – gratuluję wygranej i fantastycznej gry – podała mu rękę i żywo nią potrząsnęła – Panie Flint, zasady nakazują podania sobie dłoni z przegranym, bądź wygranym w tym przypadku – chłopak niechętnie podszedł do Wooda i wysyczał cicho – Następnym razem was zmiażdżymy.

- Chciałbym to zobaczyć – równie cicho odpowiedział mu kapitan lwów z wielkim uśmiechem na ustach.

- Impreza w pokoju wspólnym! – wykrzyknął ktoś z tyłu i jak z dotknięciem czarodziejskiej różdżki (xd) wszyscy Gryfoni pobiegli do wieży świętować.
Syriusz będący w świetnym humorze polewał sobie ognistej, gdy był już u siebie w kwaterach.

- Mój chrześniak! Widziałeś te kołowrotki albo młynki?! Utalentowany chłopak. Aż mnie duma rozpiera. – gadał jak najęty.

- Tak, widziałem – zaśmiał się Remus. Sączył ciepłą herbatę z cytryną gdyż niezły z niego zmarzluch, a na trybunach wyjątkowo wiało.

- Brakuje mi latania – powiedział Syriusz opadłszy na kanapę.

- Mówiłem, że jak chcesz to pójdziemy do kwatery razem i weźmiemy tą miotłę.

- Ech – westchnął Black.

- No co? Jakoś na spotkaniach zakonu dajesz radę.

- Bo muszę – uciął i odstawił alkohol na stolik – Pójdę tam, na pewno. Dla miotły wszystko.
Remus pokiwał głową i usiadł koło przyjaciela.

***********************

Potter! Potter! – słychać było radosne okrzyki w całej wieży.

- No Ron, jednak dałeś radę. Zatrzymamy Cię z chęcią na długie lata – powiedział do rudzielca Wood. W pokoju wspólnym grała jakaś muzyka. Fatalne Jędze były zawsze na topie, więc i teraz DJ postarał się aby ich nie zabrakło. Starsze roczniki po kryjomu popijały ognistą przemyconą do Hogwartu w kątach pokoju. Najmłodsi już poszli spać. Ci starsi, czyli od trzeciego rocznika wzwyż, zadowalali się słodyczami z miodowego królestwa (również przemycone, gdyż wyjście do Hogsmeade zaplanowano na grudzień) i piwem kremowym. Oranżady Seamusa też nie zabrakło.

- Nie ukrywam, miałem pietra, ale postarałem bronić jak najlepiej – wyznał Ron upijając łyk piwa kremowego. Na jego wardze zawitał wąs z piany, który szybko starł rękawem koszulki.

- Dzisiaj Cię nie oszczędzano. Kafle latały przy naszej obręczy bez przerwy. Bardzo dobrze sobie poradziłeś – Wood klepnął go w ramię – następny trening już jutro o piętnastej, nie spóźnij się.

- Dobrze, będę na czas.

Wood uśmiechnął się jeszcze do niego i oddalił w stronę swojej paczki.

Harry mający obandażowaną rękę przez Pomfrey (Hooch zmusiła go do pójścia do skrzydła szpitalnego po incydencie na meczu) wraz z Seamusem, Deanem i Nevillem siedzieli przy kominku mając przed sobą stos słodyczy.

- Rany, ile bliźniacy tego załatwili! – ekscytował się Neville dobierający się do paczki z fasolkami wszystkich smaków.
Seamus zaproponował losowanie fasolek, aż nie zjedzą całej paczki.

Ron, który dołączył do nich, losował jako pierwszy. Wyjął fasolkę w zielonoszarym kolorze. Skrzywił się na ten widok, ale włożył ją do buzi. Skrzywił się tak, że wszyscy się zaśmiali.

- Jaki smak? – dopytywał się Dean.

- Nie chcesz wiedzieć – rudzielec pomlaskał parę razy i wzdrygnął się.

- Dalej, mów – wyszczerzył się Dean

- Nie uśmiechałbyś się gdybyś musiał zjeść smak glutów goblina.

- Fuuuj – powiedzieli chórem zniesmaczeni chłopacy.

Harry podał paczkę Nevillowi.

- Teraz ty.

Chłopak włożył rękę do opakowania i wyjął różową fasolkę. Wyglądała apetycznie, więc mile zaskoczony Neville połknął ją bez wahania. Nagle zakaszlnął, aż łzy mu poleciały.
Seamus poklepał go po plecach i zapytał czy nic mu nie jest.

- Rany, co za ohydztwo! Mandragora. – skrzywił się.
Inni również się wzdrygnęli, ale ich zapał do zabawy wcale nie zmalał.

Grali tak do północy robiąc sobie przerwy na jedzenie, picie piwa kremowego lub po prostu, aby pogadać z innymi.
W tym czasie Harry wylosował fasolkę o smaku chmur,  przez co czuł jakby psiknął sobie dezodorantem w usta, Seamusowi przypadła o smaku trawy, a Deanowi o smaku sernika.
Graliby tak jeszcze dłużej, ale impreza powoli dobiegała końca. DJ zasnął po ognistej na mikserze koło głośników, starsi porozwalali dookoła dowody ich stanu nietrzeźwości, a młodsi od nadmiaru cukru ospałym krokiem skierowali się do dormitoriów.