niedziela, 24 kwietnia 2016

Rozdział 19

Ykhm, ykhm...

Hej wszystkim! Jak tam testy gimnazjalne? Mam nadzieję, że dobrze :D
Niestety... nie udało mi się wstawić szybciej tego rozdziału (Przepraszam Gusiu :( ), dopiero wczoraj go dokończyłam - koleżanka wena podczas tygodnia miała mnie gdzieś i zrobiła sobie wakacje, ale jakoś tak w piątek mnie naszło i zdołałam wyrobić się na czas :)

Mam nadzieję, że się spodoba, komentarze mile widziane ♥ ! Ano i jakby ktoś pytał, następny rozdział już za dwa tygodnie, a dokładniej 8 maja. Mam nadzieję, że nie wyłapiecie w 19-stce zbyt dużo błędów językowych, interpunkcyjnych, ortograficznych (i Merlin wie jeszcze jakich), starałam się aby ich nie było.

Enjoy!

~~*~~


Bicie serca jest czymś niezwykłym.

Podczas gdy górują nad Tobą emocje, ono przyspiesza, bądź zwalnia powodując tym uczucie nie do opisania.

Coś fantastycznego – można by powiedzieć – lecz dla niektórych jest to rzecz przeklęta. Czymś co powoduje drgania, paraliż, strach i bezsilność.
Czasem gdy przestaje bić… staje się sądem ostatecznym. Czymś z czego cudem można ujść z życiem.

Tak właśnie czuł się trzynastolatek… chociaż trzydziestotrzyletni mężczyzna również. Czuł to bardzo, bardzo wyraźnie.

Syriusz trzymał kurczowo szczupłe ciało w ramionach i biegł. Przed siebie. Serce waliło mu jak szalone. Jakby zaraz miało wyrwać się mu z piersi i skonać na zakurzonej od pyłu ziemi. Z przerażeniem wymalowanym na twarzy wybiegł na główną uliczkę i ignorując zszokowane spojrzenia ruszył sprintem do zamku.

Szlag by to trafił, że do Hogwartu nie można było się teleportować. W dodatku ktoś wymyślił coś takiego jak rozszczepienie. Boże, dlaczego?!

Zakrwawiony chłopak w jego ramionach ledwo co oddychał, lecz w jego bladej pięści nadal ściśnięta była różdżka. Ironio, Harry nawet w takim momencie pamiętał o pierwszej podstawowej zasadzie – nigdy nie rozstawaj się z różdżką.

Syriusz odnalazłszy chłopca o mało co nie upadł na kolana. Widząc taką ilość gruzu…

Opiekuj się nim – szepnęła Lily

Szept był tak wyraźny. Czuł smagnięcie włosów rudowłosej na swoim policzku. Pokręcił głową i warknął z bezsilności. Spojrzał na chłopca i prawie zapłakał wyduszając z siebie:

- Wybacz – łza pokulała mu się po policzku.  – Przeżyj to, błagam – szarpnął głową odgarnąwszy tym włosy z twarzy.

Już widział zamek. Nadzieję. Widział nadzieję.

Przebył dystans z niebywałą prędkością.
Wpadł do zamku wywołując tym niemałe zamieszanie. Usłyszał gwałtowne wciągnięcia powietrza przez gapiów, którzy jak machiny zrobili mu wolne przejście.
Wtargnął jak burza do skrzydła szpitalnego i krzyknął drżącym głosem.

- Poppy!

Kobieta wychyliła się zza drzwi swojego kantorka i o mało co nie dostała zawału. Szybkim krokiem podeszła do niego, wskazała na jedno z łóżek przy oknie i kazała się odsunąć.

- Sprowadź Severusa – rozkazała twardo, a następnie zajęła się chłopakiem. 

Rzuciła wiele zaklęć sprawdzających stan pacjenta.

- Ale… - zdziwiony zmarszczył brwi – Czy on przypadkiem nie był w Hogsmeade?

Poppy spojrzała na niego.

- Owszem – potwierdziła – ale wrócił już po pierwszych piętnastu minutach pod pretekstem migreny – skrzywiła się nieco. Nie podobało jej się zachowanie Severusa – Minerva musiała sobie sama poradzić. Ale teraz proszę, idź do niego, jego pomoc będzie bezcenna. Dobrze wiesz, że eliksiry będą w tej sprawie bardzo potrzebne.

Black bez sprzeciwu wykonał polecenie. Spróbował zapomnieć o swojej nienawiści do byłego ‘kolegi’ ze szkoły i wybiegł ze skrzydła szpitalnego. W mgnieniu oka znalazł się na schodach, a tuż potem w zimnych, a wręcz lodowatych lochach.
Wiedział gdzie są komnaty jego nemezis. Remus ostatnio mówił mu, że zapożyczał od Mistrza Eliksirów niezbędny specyfik na jego futerkowy problem.

Eliksir Tojadowy. Z ulepszoną formułą przez samego twórcę.

Dotarł na korytarz w którym znajdowały się komnaty Snape’a. Zapukał z impetem do drzwi i czekał głośno oddychając.
Drzwi otworzyły się gwałtownie ukazując czarną sylwetkę profesora.

- Black – wypluł z odrazą – Co psa sprowadza do mych skromnych progów – zastukał palcami we framugę drzwi i spojrzał na Syriusza wyczekująco.

Łapa zignorował zaczepkę i od razu przeszedł do sedna sprawy.

- Snape – starał się nie powiedzieć ‘Smarkerusie’, ale sprawa była tak poważna, że musiał się powstrzymać  – Pomfrey Cię woła, nie mamy czasu, nagły przypadek – powiedział szybko po czym czekał, aż Snape się ruszy.

- A nie przyszło Ci do głowy Black, że jestem zajęty? – uniósł brew – Bardzo zajęty?

W Syriuszu zawrzało i nie zapanował nad sobą. Że niby jego chrześniak ma czekać?! Chwycił Snape’a za kołnierzyk wystającej spod czarnej szaty koszuli i szarpnął nauczycielem.

- Nie wiem co tam robisz – wysyczał – I nic mnie to nie obchodzi ile żab masz do wypatroszenia, ale rusz swoje zalesione cztery litery i idź tam gdzie Cię proszą! – wbił w niego mordercze spojrzenie – Zapewniam, że jak się pospieszysz to i może załapiesz się na niemałą premię za pomoc. Dasz wiarę, że chodzi tu o sprawę niecierpiącą zwłoki? – zrobił zaskoczoną minę.

Snape z odrazą odepchnął od siebie Black’a i wyprostował szatę. Zaciągnął się powietrzem i różdżką przywołał do siebie średniej wielkości teczkę.

- Jeżeli to jakiś żart – mruknął złowrogo - To ty i twój likantrop możecie śmiało zacząć rzucać na swoje klejnoty koronne zaklęcia stałego przylepca, gdyż zapewniam, że bardzo się postaram, aby rozłożyć je na czynniki pierwsze – przyszpilił Blacka wzrokiem. Zrobił krok do przodu czym zmusił Syriusza do cofnięcia się. Bezgłośnie zapieczętował drzwi i nie oglądając się za siebie ruszył w stronę skrzydła szpitalnego.

Syriusz mruknął ciche przekleństwo pod adresem Nietoperza i równie szybko podążył za nim. Cudem się nie pozabijali. Severus pchnięciem otworzył białe drzwi.

- Wołałaś mnie – rzekł krótko, po czym stanął wyprostowany czekając na instrukcje.

Poppy wyjrzała zza parawanu otaczającego łóżko chłopca.

- Mamy dość poważny przypadek związany z zamieszkami w Hogsmeade – jak widać, personel zamku został już o tym poinformowany - Pan Potter miał takie nieszczęście, że przygniotła go jakaś konstrukcja, zgadza się Syriuszu?

Blady Black skinął niewyraźnie głową i ruszył w stronę łóżka. Wziął pierwszy lepszy taboret i usiadł przy Harry’m chwytając jego dłoń w swoją.

- Balkon – wymamrotał cicho Black po czym pogłaskał chłopca po głowie i ze smutkiem spojrzał na kroplówkę ze Eliksirem Podtrzymującym.

- Potrzebuję Eliksirów Wzmacniających – rzekła wprost, spoglądając zmartwiona na leżącego – Oraz jeśli będzie to możliwe, uzupełniających krew i wapiennych. Kości są w kiepskim stanie – pokręciła głową – wręcz w opłakanym.

Black zacisnął oczy i wziął parę głębokich wdechów. Spojrzał wyczekująco na Snape’a. Nie będzie go prosił… ale jak odmówi, to jasnym będzie, że jutrzejszego dnia odnalezione, poćwiartowane ciało na stole ślizgonów będzie należało do Mistrza Eliksirów. Autora dzieła nie musimy nawet przedstawiać.  

Severus uniósł brwi i widać było na jego twarzy lekkie zaskoczenie. Bezgłośnie skinął głową.

- Myślę, że zaraz wpadnie tutaj Minerva z poranioną bandą dzieciaków – wypalił – Zostanę i zbiorę resztę zamówień – mruknął z ironią.

Jak na zawołanie drzwi otworzyły się i weszła Minerva z sześciorgiem uczniów. Część z nich miała lekkie zadrapania, a dwójka wyglądała na tych ‘w gorszym stanie’.

- Poppy! – zawołała McGonnagall – Całe szczęście, że tylko sześć osób odniosło tak małe obrażenia – najwidoczniej nie wiedziała o wypadku Harry’ego – Mam nadzieję, że nie sprawię Ci kłopotu zostawiając ich tutaj – wskazała na grupę – Zaraz przyjdą aurorzy z zamiarem zebrania zeznań, więc muszę być z pozostałymi, nie obrazisz się?

Poppy pokręciła głową. Poddenerwowana nauczycielka szybkim krokiem wyszła ze skrzydła zostawiając za sobą delikatny zapach kocimiętki. Syriusz z łatwością go wyczuł. Severus z cierpiętniczą miną zeskanował uczniów i skinąwszy głową pielęgniarce czmychnął do swoich komnat, aby zrobić potrzebne eliksiry.
Poppy kazała usiąść uczniom na łóżkach i poczekać, a sama zniknęła za parawanem.

- Na razie stan chłopca jest stabilny. Na szczęście udało nam się uniknąć wizyty w Św. Mungo. – mówiła cicho – Teraz zajmę się resztą, a ty w razie czego monitoruj stan Harry’ego – poinstruowała mężczyznę, po czym znów wróciła na salę.

Black pogłaskał chłopca zgiętym palcem po policzku i westchnął.

- Mogłem Ci nie załatwiać tej przepustki. Przynajmniej byłbyś bezpieczny – czuł się winny. Winny tego, że Harry leżał tutaj nieprzytomny i  cierpiał, niewinny pod białą kołdrą – Cholerni śmierciożercy – mruknął nienawistnie.

Nagle drzwi od skrzydła zaskrzypiały i w ciągu kilku sekund kotary rozpostarły się i ukazały zmachanego Lupina, który szybko zasłonił biały parawan.

- Co z Harrym? – spytał zmartwiony Syriusza. Podszedł bliżej i przyjrzał się Harry’emu z zamiarem zanalizowania jego stanu zdrowia – Aurorom udało się opanować sytuację. Powoli zaczyna się uspokajać, ale poczekajmy do jutra. Reporterzy będą oblegać miasteczko i okolice Zamku z zamiarem zdobycia jakichkolwiek informacji – poinformował smętnie – Za grosz wyczucia, naprawdę.

Łapa skinął głową i potarł oczy dłonią.

- Stan Harry’ego jest stabilny, jak na razie – oznajmił – Został… został przygnieciony przez pewną konstrukcję.

Oczy wilkołaka rozszerzyły się w przerażeniu.

- Jaką? – zapytał coraz bardziej zaniepokojony.

Black wziął głębszy wdech.

- Balkon jednego z mieszkań.

Remus słysząc to wyraźnie przygasł. Spuścił ramiona w dół i opadł wiotko na drugie krzesło kręcąc wyraźnie głową.

- Oby nie było powikłań – zmartwiony spojrzał na Syriusza – Wiemy kto mniej więcej był w grupie atakującej Hogsmeade – oznajmił napiętym głosem.

Black błyskawicznie odwrócił wzrok z chrześniaka na Lupina.

- Kto? – zapytał z nutką desperacji.

- Zapewne znasz wcześniejszy skład Śmierciożerców, prawda? – zapytał retorycznie – W tym przypadku nie zmienił się z wyjątkiem tego, iż nie rozpoznaliśmy niektórych z nich. Byli to albo nowi pobratymcy Voldemorta albo Ci, którzy w pierwszej wojnie nie udzielali się zbyt często – oznajmił – I wiesz… Jeden z Aurorów powiedział mi jedną, dość istotną rzecz. Tylko... pamiętaj, nie chcę, abyś zrobił coś pochopnego.

Black uniósł jedną brew i oparł się ręką o kolano.

- Czego mi nie mówisz? – zapytał uważnie mu się przyglądając. Zauważył, że Lupin wahał się czy przekazać słowa aurora Blackowi i ze spokojem przyjąć jego najprawdopodobniej gwałtowną reakcję czy zamilknąć na wieki i patrzeć jak jego przyjaciel miota się po pokoju w niewiedzy. Co jest tak ważne, że Syriusz nie powinien być o tym informowany?

- Lunatyku…

- Auror powiedział mi, że na polu bitwy jeden z jego kolegów walczył z Peterem Pettigrewem.


~~*~~


Godzina szesnasta pięćdziesiąt dwie, gabinet dyrektora, piętro pierwsze.

- Jak mogli go nie złapać! – wydarł się w stronę Albusa – Do cholery, czy te niebieskie zakały chociaż raz nie mogą wziąć się w garść i złapać tego, który skazał niewinnego na dwanaście lat Azkabanu! Do tego mordercy dwudziestu mugoli i Potterów! – łupnął ręką o biurko – Potterów! – powtórzył i nagle poczuł na swoim ramieniu dłoń przyjaciela.

- Teraz już wiesz dlaczego bałem się Cię o tym poinformować.

Prychnięcie.

- Tak, bo jestem niezrównoważonym profesorem Obrony Przed Czarną Magią z długą wizytą w Azkabanie za uszami, prawda? Przecież Syriusz zawsze jest tym, który nad sobą nie panuje! Wiesz, że gdybym to ja był na miejscu tego Aurora już dawno zakatrupiłbym tą kanalię i nie patrząc na innych wykastrował i wrzucił do pieca żywcem? To byłoby lepszym rozwiązaniem niż jakieś bawienie się w tego ‘dobrego’ i rzucania w stronę Śmierciożercy Expielliarmusa! – wyrzucił z siebie i z impetem opadł na fotel, tuż przed biurkiem głowy ciała pedagogicznego – Z przyjemnością złożę jeszcze dzisiaj wizytę Ministerstwu i tak przetrząsnę tymi stróżami prawa, że zamiast pić kawę z sekretareczką w kusej spódniczce będą biegać po całym Zjednoczonym Królestwie, aby znaleźć tego grubasa! – zdenerwowany wziął łyka kawy i głośno odstawił filiżankę na podstawek – A ty! – wskazał na niezaskoczonego zachowaniem przyjaciela Remusa – Pójdziesz ze mną i zrobisz wszystko, aby twoje oczy zrobiły się złote. Trochę gróźb nie zagrozi prawda?

- Jak urzędnicy się nie przyczepią to nie…

- No i bardzo dobrze! – prawie wykrzyczał – Jak sam się tym nie zajmę to nic nie pójdzie do przodu – wymamrotał – A… czy złapali kogoś? 
Przynajmniej jedną osobę – zapytał z miną wyrażającą prośbę.

Albus westchnął cierpiętniczo i gdyby sprawa nie była tak poważna, z pewnością zaśmiałby się z uniesienia Syriusza, ale musiał się powstrzymać. To nie są żarty.

- Złapano kilku Śmierciożerców z zewnętrznego kręgu – powiedział patrząc na krajobraz za oknem – A dokładniej, udało się schwytać ośmiu z całej czterdziestoosobowej grupy. Nie jest to wynik, za który powinniśmy wznieść toast, ale ważne, że chociaż mamy pewien ułamek pobratymców Toma. Sam Rufus mnie o tym poinformował, twierdząc, że przydałby się chociaż jeden patrol kontrolujący Hogsmeade. W przeciągu tygodnia sprawa przejdzie w stan anonimowości, czyli wszystko będzie się działo za zamkniętymi drzwiami i gazety będą mogły pisać o rezultatach w śledztwie tylko wtedy kiedy Rufus wyda polecenie poinformowaniu o tym społeczeństwa Wielkiej Brytanii. Jednakże… udało mi się przekonać Rufusa, aby zrobił dla mnie wyjątek i będzie tylko i wyłącznie dla mnie relacjonował na bieżąco postęp w sprawie. Wiedz Syriuszu, że jak tylko dowiem się czegoś o Peterze jako pierwszy zostaniesz o tym poinformowany. Wraz z Remusem oczywiście – dodał uspokajająco.

Black skinął głową i wstał z zamiarem wyjścia.

- Niech dorwą tego szczura – warknął złowrogo – Dopilnuję, aby Pettigrew dostał taki wyrok, że dzień transportu do Azkabanu będzie jego ostatnim z możliwością ujrzenia słońca.

Albus skinął głową i po chwili dodał.

- Syriuszu… słyszałem o wypadku Harry’ego – rzekł cicho – Życz mu ode mnie powrotu do zdrowia i poinformuj jak tylko się wybudzi, że go odwiedzę. Chcę się dowiedzieć kto spowodował jego stan. Możliwym będzie, że był to sam Pettigrew.

Black mruknął ciche dziękuję i wyprany z emocji, które uleciały z niego wraz z końcem krzyków skierował się z powrotem do Skrzydła Szpitalnego.

Po drodze spotkali dwóch mężczyzn ubranych w granatowe mundury. Na ich piersiach widniały odznaki ministerstwa i te świadczące o przynależności do Kwatery Głównej Aurorów.

- O! Świetnie! – klasnął wesoło jeden z nich. Jaki dureń potrafi być pełen entuzjazmu po takiej walce?! – Właśnie mieliśmy państwa szukać. Prosimy, aby panowie udali się z nami do jednej z przeznaczonej do celu przesłuchania klas i zeznali co widzieliście podczas zajścia w Hogsmeade.

Remus spojrzał na nich i mruknął niezadowolony.

- Teraz?

Szpakowaty chudzielec skinął głową.

- Tak, prosiłbym właśnie teraz. Później będziemy śmiertelnie zajęci.

- Cóż za odmiana. – bąknął Black, lecz Remus szturchnął go łokciem w ramię.

- Em, tak… – mężczyzna zakłopotany potarł rękoma i gestem wskazał na zakręt – W takim razie zapraszam – nienaturalnie uśmiechnięty poprowadził ich do jednej z sal, gdzie na nich czekali już inni koledzy ‘chudzielca’ – jak miał zamiar nazywać go Syriusz - ze sprzętem nagrywającym całą rozmowę i śmieszną lampką na stole mającą pokazać jaki ważny obowiązek pracownicy ministerstwa właśnie w tym momencie wykonują. W bajkach zazwyczaj oślepiało się nią przesłuchiwanego. Czyżby Aurorzy czerpali pomysły z mugolskich filmów detektywistycznych?

Rozgościli się jak u siebie. Jeden z nich siedział odprężony na krześle i z kubkiem herbaty w ręku oparł nogi o ławkę, drugi czytał gazetę, a trzeci rozglądał się po całej klasie i wtykał nos tam gdzie nie było potrzeby. Jedynie czwarty zachował choć odrobinę godności i wyprostowany powitał Blacka i Lupina uściskiem ręki.

- Victor Hausler, miło mi – przemówił niskim głosem – Denis, już możesz przestać się tak uśmiechać i zajmij się swoją robotą – syknął w stronę, jak widać, mniej lubianego w robocie kolegi.

Chudzielec westchnął, pociągnął za sobą swojego ‘giermka’ i wyszli z sali z zamiarem sprowadzenia innych na przesłuchanie.

- Wybaczcie – mruknął mężczyzna – Denis nie potrafi się opanować i nadal szczyci się swoim schwytaniem jednego ze Śmierciożerców – zmęczony poprowadził ich do stołu. Włączył urządzenie nagrywające i sięgnął do płaszcza – Na początek nazwiska – otworzył czarny notes i chwycił pióro.

- Remus Lupin.

Mężczyzna zapisał pochyłym pismem nazwisko profesora robiąc obok niechcianego kleksa.

-  I ?

- Syriusz Black.

Facet zaprzestał pisania i z uniesionymi brwiami spojrzał na Syriusza.

- Och… Pan Black – mruknął zakłopotany – Proszę wybaczyć, nie poznałem… - wskazał na włosy i ogoloną twarz.

- Nie szkodzi – odpowiedział sztywno – Musiałem ściąć te kłaki. Sam pan wie jak Azkaban wyniszcza.

Auror skinął głową i chrząknął nerwowo.

- Niestety – burknął – Na szczęście udało się panu wrócić do dawnego… wyglądu.

Syriusz oparł ciężar ciała na drugą nogę i skrzyżował ręce w ramionach.

- Wiek robi swoje, wyglądam inaczej niż wcześniej – dał nacisk na ostatnie słowo – W samą porę udało mi się uratować od zgnicia – mruknął ponuro. Zignorował chcącego coś jeszcze powiedzieć aurora i usiadł na krześle – 
Zaczynamy? Okropnie mi się spieszy. – oznajmił niezbyt miło po czym czekał aż mężczyzna zacznie.

Remus podążył za przyjacielem i nieprzyjaźnie łupał na Aurora prowadzącego przesłuchanie.

- A więc – zerknął do kartotek – Walczył pan w Hogsmeade do samego końca, prawda?

- Tak.

- Z kim?

- Walczyłem przeciwko Śmierciożercom.

Zgrzyt pióra i nagły trzask.

- Xaviers! – wrzasnął mężczyzna – Mówiłem abyś nie bujał się na tym krześle! – spojrzał z dezaprobatą na gramolącego się z ziemi aurora. Jego herbata zamiast w kubku znajdowała się teraz na jego mundurze.
Mężczyzna nazwany Xaviersem bąknął coś pod nosem i zaklęciem wyczyścił ubranie.

Śmieszne. To wszystko będzie na nagraniu.

Hausler machnięciem różdżki naprawił krzesło i powrócił do zadawania pytań.

- Rozpoznał pan jakiś Śmierciożerców?

- Niby jak?  Wszyscy mieli maski. – wtrącił rzeczowo Lupin.

Victor rzucił mu zirytowane spojrzenie, a następnie chwycił końcówkę pióra w dwa palce i zaczął nim obracać.

- Na oko… Ilu ich tam było? – spytał patrząc dociekliwie.

- W centrum około trzydziestu. Reszta pewnie była na obrzeżach – powiedział Remus.

- Z pewnością byli na obrzeżach – wtrącił Black mając na myśli wypadek Harry’ego – Sam widziałem jakie pozostawili szkody na granicach miasteczka.

- Yhm – Auror zapisał komentarz w notatniku – A co tam państwo robili? Wiem, iż opiekunami wycieczki mieli być Profesor Minerva McGonnagal i Profesor Severus Snape.

Remus odchylił się na krześle i spojrzał uważnie na mężczyznę.

- No chyba mamy prawo wyjść z zamku podczas gdy nie prowadzimy zajęć, prawda?

- Ależ oczywiście! Zapytałem czysto kontrolnie. Nie obrażą się chyba państwo jak nie anuluję pytania?

Syriusz sapnął znużony.

- Robiłem zakupy. Wszakże mi też należy się jakaś rozrywka po długich godzinach nauczania dzieciaków.  Remus pojawił się tam wraz z posiłkami zaraz po tym jak dałem mu cynka o ataku.

- Jaki to był cynk?

- Patronus – odpowiedział za Blacka Remus. Victor skinął głową i zapisał to w notatniku.

- Mówiący, jak mniemam – mruknął do siebie, po czym odłożył pióro na stolik, złożył ręce i uniósł głowę spoglądając na przesłuchiwanych – Dobrze, w każdym razie musimy państwu podziękować za udział w walce. Każda magiczna dłoń była pomocna – wyznał wyczerpująco – Mam jeszcze trzy krótkie pytania. Nie potrwa to długo – przekartkował notes i otworzył na stronie z zapiskami – Udało nam się złapać niektórych Śmierciożerców. Z tego co wiemy walczyli oni po stronie Sami-Wiecie-Kogo od samego początku. Dwóch z nich było uczniami Hogwartu za waszych czasów. Chcemy abyście nam co nie co o nich powiedzieli. Z pewnością znacie niejakiego Grayela Goyle’a, prawda? – zapytał z błyskiem w oku. Wlepił w nich swoje brązowe spojrzenie i wygodnie oparł się o krzesło krzyżując nogi w kostkach – Ojciec Gregory’ego, waszego ucznia. Trzeci rok o ile się nie mylę.

Syriusz wytrzeszczył oczy i spojrzał na Remusa.

- Czy Goyle ostatnio nie wypytywał się Ciebie kiedy będzie wyjście do Hogsmeade? – zapytał przyjaciela - Pamiętam to jak dziś. Chciał znać wszystkie szczegóły. Godzina, miejsce zbiórki, godzina wyjścia, czas przeznaczony na zakupy, o której wracamy… – zaintrygowany oparł łokieć o stolik – Mógł przecież się spytać o to Snape’a.

- Znając życie nie odpowiedziałby mu – zaznaczył Lupin.

Syriusz kiwnął głową i podrapał się po karku.

- Gregory jest zapatrzony w swojego ojca. Widać to na pierwszy rzut oka. Zawsze mówił o nim z wielkim szacunkiem. Nie zdziwiłbym się gdyby Goyle Senior poprosiłby syna o wypytanie się nauczycieli o datę wycieczki.

- Z takimi szczegółami - dodał Lupin.

- Dokładnie – mruknął Syriusz – Dzięki temu wiedzieli jak zaatakować w czuły punkt. Zaznaczmy, że Gregory nie wyszedł z zamku kiedy odbył się atak.

Auror przysłuchiwał się dyskutującym mężczyznom po czym zapisał wszystkie najważniejsze informacje.

- Odpowiedzieli państwo już na moje drugie pytanie – wciął im się Hausler – Chciałem zapytać czy Gregory Goyle był w tym czasie w Hogsmeade… Cóż, jak widać był w to wkręcony, ale jeszcze to sprawdzimy. Chciałbym go przesłuchać w towarzystwie jednego z nauczycieli. Opiekun domu będzie odpowiedni. Jest nim…?

- Severus Snape.

Victor mruknął coś niezrozumiałego i włożył notes do wewnętrznej kieszeni płaszcza przewieszonego przez oparcie krzesła.

- Dobrze – westchnął – Poślę kogoś po chłopaka i Profesora Snape’a – ostatnie nazwisko wypowiedział z nikłą niechęcią – Nie przetrzymując już was dłużej zadam ostatnie pytanie… Kojarzycie do kogo może to – wyciągnął na stolik srebrny pierścień z obsydianowymi drobinkami – należeć?

Black zaintrygowany wyciągnął rękę z zamiarem chwycenia pierścienia, lecz zatrzymał się i spojrzał na Hauslera. Ten skinął głową i odchylił na krześle patrząc na analizujących mężczyzn. Syriusz chwycił przedmiot i poobracał go między palcami. Remus zmarszczył brwi i nachylił się, aby dokładniej obejrzeć pierścień.

- Jest to pierścień rodowy? – zapytał.

Auror pokręcił głową w niewiedzy i oparł się o stół.

- Znaleźliśmy to na głównej ulicy. Nie mamy pojęcia czy to należało do któregoś ze Śmierciożerców czy cywili zamieszkujących miasteczko. Będziemy musieli zrobić rewizję i dokładniej się temu przyjrzeć. Być może to kolejny trop do schwytania kolejnego poplecznika.

- Ewidentnie widać, że to pierścień dla kobiety. Ma mniejszą średnicę niż te dla mężczyzn.

- Też tak pomyślałem, lecz jeden z naszych zwany ‘Analitykiem’ twierdzi, że pierścień wygląda na męski. Kobiece zazwyczaj charakteryzują się dużym kamieniem z przodu i zwężoną częścią znajdującą się pod palcem. Ten ma jednakową grubość na całej powierzchni. Czy wygląda on na obrączkę? – zwrócił to pytanie prosto do Blacka, wiedząc, iż ten wychował się w czystokrwistej rodzinie, której zamężne członkinie nosiły eleganckie pierścienie świadczące o stanie cywilnym. Im bogatsze tym lepsze.

- Moja matka miała dość pokaźną obrączkę. Również była srebrna, gdyż nienawidziła złotego. Był zbyt gryfoński – oznajmił – Ten pierścień nie wygląda na zaręczynowy… mógłby być obrączką, aczkolwiek powiedział pan, że…

- Analityk ma prawo się mylić. Nawet nie ma żony – rzucił kwaśno – Więc tak czy siak obstawiałbym, że to damski pierścień. Znacie kogoś kto nosiłby coś takiego?

- Niestety – mruknął Remus – Wszystkie mężatki, które znamy… - urwał patrząc tępo w podłogę.

W pomieszczeniu zalęgła cisza przerywana przekładaniem stron gazety przez innego Aurora.

- Które znamy…? – dopytał.

- Powymierały – Syriusz patrzył prosto w oczy Hauslera. Victor wzdrygnął się widząc w tych ciemnoszarych oczach tyle chłodu i chęć zemsty. Miał wrażenie, że coś w nich błysnęło. Było to niezaprzeczalnie coś niebezpiecznego i tajemniczego.

- Przykro mi – mruknął cicho po czym potarł oczy ręką – Trudno. Może ktoś inny będzie wiedział co nie co do kogo on należy – schował przedmiot do kieszeni. Ktoś inny. Miał na myśli przesłuchiwany Śmierciożerca pod Veritaserum – Dziękujemy, to wszystko.

- Mam pytanie – powiedział nagle Syriusz – jedno jedyne – uniósł ironicznie dwa palce i zbliżył je do siebie jednakże tak aby się ze sobą nie stykały - takie tyci.

Auror uniósł brew.

- Jakie to pytanie?

- Mogą mi państwo powiedzieć… - zastukał palcami o blat stołu - Dlaczego nie udało wam się schwytać Petera Pettigrewa, z listem gończym przyczepionym do pleców, z wpisem w kartotekach świadczącym o morderstwie dwudziestu mugoli oraz skazaniu Potterów na śmierć – przyszpilił Aurora wzrokiem – Gdy ja byłem o to oskarżony goniliście mnie z takim zawzięciem, że schwytano mnie już po dwóch dniach… Aż tu nagle ten szczur pojawił się na polu walki i znowu wam ubiegł! Cholera, czy to takie trudne złapać jednego tępego grubasa za szyję i posłać na stryczek?!

Wszyscy w pomieszczeniu zwrócili swoje spojrzenia na zdenerwowanego Blacka.

Zdenerwowanego.

Phi!

Wkurwionego.

- Robiliśmy wszystko  co w naszej mocy – powiedział pewnym głosem Hausler – Jednakże fakt faktem, iż Pettigrew ma nad nami przewagę. Jest nią animagia.

Syriusz chciał syknąć, że on też jest animagiem i go jakoś szybko schwytali, ale ugryzł się w język i zmielił przekleństwo. Nie mógł przecież wydać, że jest niezarejestrowanym animagiem.

- Da mi pan gwarancję, że go kiedyś schwytacie? – syknął ironicznie.

Auror zignorował grzecznościowo ton mężczyzny i odpowiedział:

- Oczywiście.

Black uniósł delikatnie brew i wypuścił długo trzymane powietrze w płucach. Wstał z siedzenia, skinął głową na pożegnanie i wraz z Remusem opuścili pomieszczenie.

Victor przez dłuższą chwilę patrzył na zamknięte drzwi, lecz nagle usłyszał chichot.

- Co Cię tak bawi, Xaviers?

Mężczyzna zamilkł i zwrócił swoje rozbawione spojrzenie na Victora.

- Nie wyłączyłeś nagrywania gdy ten Black darł się na Ciebie.

Ci co spacerowali korytarzem, na którym znajdowała się klasa przeznaczona do przesłuchań z pewnością usłyszeli głośne przekleństwo oraz wybuch śmiechu wydobywającego się z owego pomieszczenia.

Syriusz i Remus po przesłuchaniu od razu skierowali swe kroki do skrzydła szpitalnego. Będąc tuż pod drzwiami usłyszeli stłumione głosy. Dość znane głosy.

- Ron, nawet nie wiemy co mu jest – zmartwiona Hermiona chwyciła rękę nieprzytomnego przyjaciela i usiadła na skraju łóżka – Madam Pomfery mówi, że jego stan jest stabilny… ale patrz jak on wygląda! Jakby miał się zaraz rozlecieć – wzięła drżący wdech i spojrzała w oczy rudzielca – Kto mu to zrobił?


Syriusz przymknął oczy. Uniósł lekko drżącą rękę i pchnął drzwi oślepiając siebie i Remusa blaskiem bieli skrzydła.

~~*~~

niedziela, 10 kwietnia 2016

Rozdział 18

Hej!

Wybaczcie, że tak późno,  ale miałam dużo na głowie + wczorajszy Pyrkon :v Jednakże ścisnęłam poślady, dałam sobie mentalnego kopa w d... i dodałam rozdział dzisiaj - obawiałam się, że będę musiała przesunąć to na jutro, ale jakoś dałam radę.
Sprawdzany metodą 'na oko' - czyli możecie się spodziewać pewnych błędów, zapewne językowych, jak to u mnie często bywa - szczerze przepraszam :"(

W każdym razie Enjoy! i pozostawcie komentarze :D

~~*~~



Zgrzyt nożyczek.

Odgłos odkładania metalowego przyrządu na szklany stolik.

Odgłos odpinania rzepu.

Westchnięcie.

- Pięknie – szepnął starszy mężczyzna po czym okręcił oczarowanego Blacka na krześle – Jak fantastycznie się układają – nie mógł wyjść z zachwytu – Ta finezja! – chwycił równo przystrzyżone, odżywione włosy Blacka w dłoń i przeczesał je palcami – Niech mi pan spróbuje to zaniedbać! Do strzyżenia co trzy miesiące. Do mnie oczywiście! Nikt inny lepiej panu tego nie zrobi.

Włosy trzydziestotrzylatka układały się gęstymi kaskadami do ramion - a nie jak wcześniej - łopatek, czym sprawiały wrażenie zaniedbanych. Teraz lekko uniesione, przystrzyżone stopniowo prezentowały się na młodym profesorze bardzo przyzwoicie.

Syriusz wstał, przyjrzał się sobie samemu w lustrze i skinął głową z uznaniem.

- Świetna robota, panie Bernie – pochwalił go po czym uścisnął z nim dłoń.
Fryzura dla włosów średnich, wpadająca w podtyp długich. Jego gęste włosy przystrzyżone stopniowo wyglądały na nim bardzo dobrze. Blackowi zawsze pasowały te dłuższe, niż krótkie fryzury.

Bernie oparł się o półeczkę koło lustra i skrzyżował ręce.

- Naprawdę jestem z siebie dumny – nigdy nie był skromnym człowiekiem, co Syriusz wraz z Harry’m zdążyli już zauważyć – tak dobrze przystrzyc…

Łapa chrząknął i przeczesał po raz ostatni włosy.

- Naprawdę dziękuję – uśmiechnął się wdzięcznie -  Ile będę winien? – spytał sięgając po portfel.

Staruszek zniknął na moment i wrócił z dwoma wizytówkami.

- Jedyne dwadzieścia Galeonów, panie Black. Proszę, o to… - podał (czyt. wcisnął) im w dłonie małe karteczki – wizytóweczki.

Skinęli głowami i ubrali kurtki.

- Dziękuję i życzymy Wesołych Świąt! – wyszczerzył się do mężczyzny, który na ten gest jeszcze bardziej się rozpromienił. Facet uścisnął też dłoń trzynastolatka i również życzył im spokojnych Świąt Bożego Narodzenia, które będą już za dwa tygodnie. Wyjście do Hogsmeade odbyło się jednak dziesiątego, a nie dwudziestego grudnia.

W końcu wyszli z salonu i odetchnęli świeżym powietrzem.

- Wyglądasz świetnie – zachichotał Harry – To co? Idziemy do Miodowego Królestwa?

Black kiwnął głową i dziarskim krokiem skierowali się do miejsca przesączonym smakiem czekolady, zapachem landrynek i odgłosem głośnej, roześmianej młodzieży.

Idąc zapełnioną uliczką musieli się zmierzyć z natarczywymi spojrzeniami i westchnięciami młodych nastolatek, które zauważywszy Blacka… można śmiało powiedzieć, że rozdziawiły swe paszcze jak Bazyliszek na Pottera rok temu.

Harry miał z tego niezły ubaw, a przerażony Black chciał być jak najprędzej na miejscu.

- Warto było przeczekać tą godzinkę dla takiego widoku – zaćwierkał Harry, przez co oberwał w żebra. To wzmogło w nim chichot.

- Gdybyś był w moim wieku, już byś się tak nie śmiał – burknął profesor.

- Gdybym był w twoim w wieku miałbym już żonę i to ona strzygłaby mi włosy.

Black rozdziawił usta i spojrzał na chłopaka, który wybuchnął śmiechem.

- Musiałbyś sobie znaleźć bardzo utalentowaną wybrankę. Dla takiej szopy potrzeba mistrzowskich umiejętności – dowalił do pieca.

- Uwielbiam ironię, ale to już była przesada – burknął rozbawionym głosem Harry.

- Wybacz, taki już jestem – wzruszył bezradnie ramionami i w świetnych humorach znaleźli się na miejscu. Czarnowłosy już przy wejściu musiał zamrugać parę razy, iż taka ilość cukru - nawet w powietrzu - była drażniąca dla oczu i dobrze znanego nam łakomczucha Weasley’a, którego Potter zauważył na końcu sklepu.

- Jeżeli chcesz iść, to idź – oznajmił stojący za nim Black, który się uśmiechnął  – Przecież nie muszę stać koło Ciebie dwadzieścia cztery godziny na dobę, prawda? Zabaw się z kumplami, nie trzymam Cię na smyczy – klepnął go w ramię.

Harry przeczesał dłonią włosy i pomyślał.

Chciałbym jeszcze zostać chwilę z Syriuszem… Ron, może poczekać prawda? Może się jeszcze czegoś nowego dowiem o moich rodzicach.

Chłopak pokręcił głową.

- Z chęcią z Tobą zostanę, naprawdę – oznajmił po czym oparł ręce na biodrach – Ktoś musi nadzorować twoje nowe włosy. Nie chcemy, aby jakaś psychofanka obśliniła je w zamiarze zaznaczenia swojego terenu.

Syriusz wzdrygnął się i zniesmaczony spojrzał na rozbawionego chrześniaka.

- Nie wiem skąd masz takie pomysły, ale proszę! Zaraz będziemy jeść coś słodkiego, a nie chcemy przecież zwymiotować na samym środku Królestwa.

Harry pokiwał głową po czym pociągnął Blacka do najbliższej z półek.

- Byłem tu już nie raz. Niestety tylko w dzieciństwie – z bólem przypomniał sobie te dwanaście lat w Azkabanie – I przenigdy w życiu nie widziałem czegoś takiego jak ‘Smocze Mleczaki’ – chwycił nieopodal stojące czerwone pudełko z białymi… kłami? Na to wyglądało, że to były kły.

- Według Freda pojawiły się tu ponad rok temu. Słodkie jak herbata Trelawney – wzdrygnął się – Podobno potrafią nieźle postawić na nogi.

Łapa zamrugał zdziwiony i przyjrzał się cukierkom.

- Wyglądają jak nowsza wersja ‘Wykrętków’ – mruknął zamyślony – Pamiętam jak James używał kiedyś tego jako cukru do kawy. Naprawdę słodkie cholerstwo – wyszczerzył się – Kurczę, młody! Ile ja mam Ci do opowiedzenia… - zagłębił się we wspomnienia – Kupimy słodycze i poopowiadam Ci o naszym dzieciństwie. Moim i Jamesa. Zgadzasz się?

- Jasne – posłał mu lekki uśmiech – Mam nadzieję, że nie będzie to historia żywcem wzięta z horroru? – zażartował.

- Ależ, skąd! Żywcem wzięta z komedii – zaśmiali się i rozpoczęli sprawunki.

Miodowe Królestwo jak sama nazwa wskazuje było istnym królestwem wszystkiego co słodkie, pyszne i niezdrowe. Na żółtych ścianach wisiały oblegane półki, przy których gromadziły się tabuny dzieciaków. Na regałach można było znaleźć wszystko. Od Fasolek Wszystkich Smaków Bertiego Botta, po lizaki wielkości okna. Ekspedientka siedziała znudzona za ladą i kręciła sobie loka na lukrową pałkę. Zrobiła balona z gumy i strzeliła nim tuż obok ucha jednego z uczniów odwiedzających
jej sklep. Przestraszony dzieciak podskoczył i posłał kobiecie oburzone spojrzenie.
Przy wejściu do sklepu stały kręcące się pasiaste tuby mające za zadanie zwracać uwagę przechodniów. Ich czerwono-niebiesko-białe paski kręcąc się dawały wrażenie sunięcia z góry do dołu.
Za wiszące ozdoby w witrynach robiły nawleczone na żyłkę pianki o smaku ciasta marchewkowego i waty cukrowej. W rogu pomieszczenia stał stolik ze wszystkim co czekoladowe. Jedno dziecko chwyciło małe, fioletowe pudełeczko i niechcący je upuściło wypuszczając z niego żywą, czekoladową żabę.

Urzeczony Harry podszedł do jednej z półek i jego uwagę przykuła przeźroczysta paczuszka przewiązana u góry złotym rzemykiem, aby zawartość nie uległa wysypaniu się.
Chwycił ją w dłoń i obejrzał dokładnie.

- ‘Śmiertelne Drażetki’ – przeczytał cicho po czym zaintrygowany chwycił paczkę po pachę z zamiarem jej zakupu. Obejrzał jeszcze inne stoiska. Wziął ‘Fasolki Wszystkich Smaków’, ‘Żelki Wszelkich Rozmiarów’, wisiorek z cukierków pudrowych i coś co w konsystencji przypominało budyń, lecz nim nie było. Harry uznał, że wypróbuje w zamku cóż to jest.

Rozejrzał się po sklepie i nagle ktoś krzyknął mu do ucha.

- Siema stary!

Wystraszony podskoczył i wyciągnął przeciw temu komuś ‘Śmiertelne Drażetki’ .

- Harry! Ty tutaj?! – odsunął od siebie paczkę, którą się mu grożono – Wybacz, że tak krzyczę, ale byłem po prostu zdziwiony widząc twoją czuprynę w Miodowym Królestwie.

Harry uniósł oczy ku górze.

- Zawału bym dostał, Ronaldzie – prychnął w stylu Hermiony, lecz po chwili posłał przyjacielowi szeroki uśmiech – Syriusz zdobył dla mnie przepustkę – rozejrzał się wokół – Gdzieś się tu kręci…

Rudzielec uniósł brwi i również się uśmiechnął. Sięgnął do swojej siatki z zakupami i wyjął coś czym chciał się pochwalić.

- Udało mi się zdobyć jeden z trzech unikatowych wydań fasolek – wypiął dumnie pierś i podał przyjacielowi pudełko – Jak wrócimy do zamku, to zrobimy sobie słodki wieczór z chłopakami. Jak myślisz, mam kupić wiadro dla Neville’a? Wiesz jaki on ma słaby żołądek – skrzywił się.

Harry zaciekawiony chwycił białą paczuszkę w czerwonego paski do ręki i spojrzał na napis.

- ‘Limitowana Edycja’ – przeniósł wzrok na Weasley’a – Mam się bać? – wykrzywił usta w znaczący uśmiech.

Chłopak prychnął i schował paczkę z powrotem do siatki.

- Nie masz czego – zapewnił – Dodali tylko parę nowych smaków.

- Z tego co wiem, smaki w fasolkach są dość… wymyślne.

- No… - urwał – Dobra, też się boję – zaśmiał się. Nagle usłyszeli krzyk McGonnagal.

- Macie trzy godziny wolnego! – przyszpiliła wzrokiem najmłodszych - Nie rozpraszać mi się po całym miasteczku, nie mam zamiaru was szukać do wieczora. Czekam na was o czternastej tuż przed Miodowym Królestwem. 
Czy to jasne? – spytała tonem nieprzyjmującym odmowy.

Gdy uczniowie skinęli głowami i rozproszyli się – ku niezadowoleniu Minervy – Ron spojrzawszy na Black’a uśmiechnął się w stylu 'Okay, już kumam'.

- To może ja już się będę zwijał – chłopak wyczuł, że Harry nie chce zrezygnować z towarzystwa Syriusza, a on by im tylko przeszkadzał – Widzimy się w zamku, okay? Pamiętaj tylko, że wieczorem biba u nas – wyszczerzył się do przyjaciela i kiwnął na pożegnanie znikając za drzwiami Królestwa.

Harry prychnął i skierował się do kasy. Znudzona ekspedientka zaprzestała kręcenia loka na lukrową laskę i przyjęła dwadzieścia galeonów od chłopaka. Włożyła jego zakupy to specjalnej, nierozerwalnej reklamówki z wydającym mdlący zapach logo sklepu i życzyła miłego dnia.
Harry rozejrzał się wokoło i spostrzegł przy drzwiach profesora z aż trzema siatkami wypełnionymi po brzegi.

- No co? – zapytał spojrzawszy na zdziwioną minę chrześniaka – Uwielbiam słodycze.

Idąc główną uliczką Black zdążył już wsunąć trzecią paczkę z cukrowymi piankami, które jak widać były ulubionymi profesora. Stwierdził, że przed opowiadaniem musi się dobrze najeść. Podsunął paczkę pod nos chłopaka, ale widząc, że ten pokręcił głową, wzruszył ramionami i wepchnął sobie do buzi kolejne dwie.
Wiele uczennic, które rozpoznało Blacka na ulicy, wybałuszyło oczy i popędziło do Zonka z zamiarem kupna Eliksiru Miłosnego. Harry śmiejąc się współczuł nauczycielowi i wskazał na jeden ze sklepów.

- Wstąpimy? – zapytał z błyskiem w oku.

Wchodząc zwrócili uwagę na bogate, drewniane, emaliowane wejście, z wyrzeźbionym zniczem na drzwiach. Nad drzwiami wisiały lampy naftowe z czarnym obramowaniem. Za szybą stały da postumentach wielorakie preparaty odżywcze do mioteł. Tuż nad nimi unosiła się najnowsza miotła w tych czasach.

- Błyskawica – wyszeptał zauroczony Harry i jakby opętany powolnym krokiem zbliżył się do niej. Z zamglonym wzrokiem przyglądał się miotle nie mogąc nadziwić się jej pięknem. Uratował go Syriusz potrząsając za szczupłe ramię.

- Hola, hola! – rozbawiony odseparował Harry'ego od miotły – Muszę Cię dzisiaj doprowadzić do zamku, a nie chcę płaczu, że odciągam Cię od twojej życiowej miłości.

Już chyba wiem, co Ci kupić na święta. 
Z podpisem ‘Tęskniłam kochanie’

- Taka piękna – nie zwrócił uwagi na złośliwości profesora.

- Fakt, ale może zajrzymy w inne miejsce? – chwycił chłopaka za ramiona i poprowadził w głąb sklepu.

Tak. Miejsce w którym się znajdowali było ewidentnie ‘Miotlarskim Niebem’. Jednym z najlepiej wyposażonych sklepów.

Podłoga była zrobiona z sosnowego drewna, pomalowana ochronną farbą (a raczej muśnięta zaklęciem przeciw próchniczym) , ściany również z mnóstwem fiolek na półkach z substancjami przeznaczonymi do konserwacji tego jakże szybkiego środka transportu. Pod sufitem wisiały różne modele mioteł i przyczepionymi obok nich cenami, na których widok nie jeden dostał zawału. W powietrzu unosił się ciężki zapach, porównywalny do pasty do butów – jak stwierdził Harry.

- Muszę się zaopatrzyć w olejek do trzonu – oznajmił Harry gdy stanęli przed jedną z półek – Tamten mi się już niestety skończył. Dostałem go od Rona na urodziny. Fantastyczny prezent – uśmiechnął się.

Nagle usłyszeli siarczyste przekleństwo i wstającego z podłogi mężczyznę w ciemnozielonej szacie.

- Moglibyście państwo wytrzeć tu trochę! – zwrócił się do właściciela – Podłoga od tych past i olejków jest śliska jak lód.

Mężczyzna złorzeczył jeszcze chwilę, aż w końcu kupił co chciał i wyszedł z odbitą kością ogonową.

Black patrzył na to z rozbawieniem i zaciekawiony zwrócił się do Harry’ego .

- A jakiego olejku szukasz?

Harry odłożył jedną z fiolek.

- Ostatnio miałem kokosowy, ale z tego co słyszałem, piżmowy też będzie dobry.

- Piżmowy?! – Black nie krył zdziwienia – Nawet nie wiesz jaki to mocny aromat. Nie ukrywam, świetny specyfik i zapach, ale podczas gry może to dezorientować i utrudniać pracę w znalezieniu znicza. A propos, następny mecz… ?

- Tydzień po przerwie świątecznej. Gramy ze Ślizgonami  - potwierdził Harry – Czyli piżmo odpada?

Syriusz pokiwał głową.

- Zdecydowanie. Od kogo to słyszałeś?

- Jacyś siódmoroczni puchoni gadali o tym na przerwie i twierdzili, że piżmowy jest fantastyczny.

Black prychnął i zaczął przeglądać stoiska w poszukiwaniu olejku.

- Phi! Może dla nich. A niech sobie smarują te miotły czym chcą, ale ja moim gryfonom na to nie pozwolę. Już tylko czekam, aż ci siódmoroczni będą spadać z mioteł pod wpływem odurzenia.

Harry uniósł brwi.

- Moim?

Syriusz uśmiechnął się lakonicznie.

-  Byłem i nadal jestem gryfonem. Do tego profesorem. Mam sentyment do tego domu.

Harry pokiwał głową ze zrozumieniem i podszedł do innej półki.

- A pasta się nada? – spytał profesora, który spojrzał mu przez ramię.

- Pokaż – chłopak podał mu pudełko – Jabłkowa – powąchał zawartość, po czym spojrzał na opis – Działanie czterdziesto-ośmio godzinne, nie pozostawia smug, działa ochronnie i poprawia wygląd zewnętrzny – przeczytał.

Harry zamrugał.

- Takie małe coś, a ile zalet.

Syriusz skinął głową po czym odłożył specyfik z powrotem na jego miejsce.

- Z mojego doświadczenia kokosowa dodatkowo poprawia stan wewnętrzny drewna i do tego podtrzymuje działanie zaklęć ochronnych, którymi można zaklinać miotłę – stwierdził – Jednakże tak działa olejek. Nie ma pasty kokosowej, a ona działa nieco lepiej od olejku i radziłbym Ci zakup tego drugiego.

Ekspedient słysząc słowa Black’a wykrzywił twarz w grymasie i zaczął coś notować. Zapewne słowa Syriusza. Hah, ironia….

- Czyli… - zaczął – lepiej będzie jak kupię pastę?

- Dokładnie – stwierdził z uśmiechem, po czym pociągnął go do koszyka pełnego okrągłych, kolorowych pudełeczek.

- Za moich czasów był o wiele mniejszy wybór. Jednakże nie sądzę, aby skład past się jakoś szczególnie zmienił. Nie zawsze te najnowsze są najlepsze. Opieraj się na doświadczeniu i opisie. Musisz też znać z jakiego drewna jest zrobiona twoja miotła. Posiadasz Nimbusa 2000 prawda?

Harry pokiwał głową.

- Wiesz z jakiego drewna jest zrobiony trzon?

Chłopiec zmarszczył brwi i zastanowił się.

- Chyba Buk, albo Dąb. Skłaniałbym się raczej do tego drugiego.

- Yhm – skwitował po czym chwycił czerwone opakowanie z kosza. Podał je Harry’emu i oparł się o kosz.

- Żurawina. Idealnie łączy się z drewnem drzew niemagicznych. Z miotłami z drzew magicznych jest większy problem, gdyż jest na nie mniej preparatów i nigdy nie wiadomo jak takie drewno na daną pastę, olejek czy Merlin wie co jeszcze zareaguje. Często takie drewno zmienia swoje właściwości i lepiej z nim nie eksperymentować. Zapytasz się skąd tyle wiem – dodał widząc zszokowaną minę chłopaka – To wszystko z młodzieńczych lat. Tak to jest jak się kiedyś mieszkało siedem lat pod jednym dachem z najbardziej zapalonymi fanami Quidditcha na świecie. Teraz już się to wyrównało i prawdziwymi fanami jest zaledwie garstka osób z domu. Reszta to amatorzy.

Harry pokiwał smętnie głową i zgodził się z Black’iem. Zaledwie tylko osoby z drużyny Quidditcha i przyjaciele graczy znali się na tym sporcie jak mało kto. A reszta? Dla innych to była tylko rozrywka. Nic więcej. Niestety.

- Czyli mam wziąć żurawinę?

Black uniósł ręce w niewiedzy.

- Ja Ci ją tylko proponuję. Przejrzyj inne. Zapewne jeszcze parę wpadnie Ci w oko – ton jego głosu przybrał wyraz rodzicielskiego. Jak wszyscy wiedzą, rodzicielski ton umie perfekcyjnie wprowadzić ‘ofiarę’ w stan niewiedzy, zakłopotania i niepewności.

Harry zamrugał parę razy i sięgnął po inną pastę.

- Cytryna – mruknął i przeczytał skład.

Black skrzyżował ręce i czekał, aż chrześniak podejmie decyzję. Chciał być dobrym opiekunem. Takim jak James. Postępował w tym momencie tak samo jak postępowałby Rogacz, czyli czekał, aż dzieciak sam zdecyduje co będzie dla niego najlepsze, a jego zadaniem będzie lekkie nakierowywanie go na dobrą drogę. Pomysł doskonały.

- Nie – Harry odłożył pudełeczko do kosza – rozjaśniłaby kolor mojej miotły i doprowadziła do złuszczenia warstwy ochronnej i polerującej. Działa tylko na miotłach bez powłoki.

Syriusz pokiwał z uznaniem i poszerzył uśmiech.

- A tutaj… - wziął fioletowe opakowanie – Synsepal – zaakcentował każdą sylabę. Zmarszczył brwi – Synsepal?

Black skinął głową i wyjaśnił.

- Ładnie konserwuje i dodatkowo nadaje dobrego zapachu. Jest to pewien afrykański owoc. Nigdy nie próbowałem, ale jak widać ma dobre działanie na magiczne sprzęty.

Chłopak po chwili zastanowienia wrzucił pudełko do koszyka na zakupy i sięgnął po kolejne.

- Wezmę dwa – oznajmił i pomachał okrągłym pudełeczkiem – Pasta z dodatkiem wyciągu z żołędzi też będzie dobra - po czym dodał - A raczej powinna. W końcu trzon Nimbusa jest z dębu, prawda?

Black zadowolony z wyboru chrześniaka zapłacił z nim za zakupy i wyszli na ulicę.

- Chciałbym jeszcze kupić prezenty dla przyjaciół – zakomunikował Harry po czym skierował się w stronę sklepów z gadżetami – Ron od dawna marzył o samopiszącym piórze – uśmiechnął się lekko.

Chłopak zakupił gadżet i dodatkowo dla Freda i George’a wziął dwie paczki ‘Gryzących Pluskiew'. Dla Hermiony zajrzał do kameralnej ‘Księgarni Shouter’a’. Stoi tutaj od ’34, odkąd niemiecki bibliotekarz zainspirował się miasteczkiem i osiadł się tutaj wraz z bliskimi zakładając rodzinny interes – księgarnię.
Dla przyjaciółki kupił poradnik ‘Wszystko o włosach kręconych’. Był pewien, że Hermiona nie obrazi się za taki prezent, gdyż sama mówiła, że ma problemy ze swoją ‘szopą’ na głowie.
Dla Ginny kupił bransoletkę z zawieszką Nimbusa 2000. Z tego co usłyszał, młodsza siostra Rona uwielbiała Quidditcha. Uznał, że będzie to wspaniały prezent. Dla państwa Weasley zaopatrzył się w książkę kucharską ‘Dania Mugolskie’. Pan Artur oszaleje ze szczęścia.
Gdy profesor Black nie patrzył, Harry kupił mu nowe wydanie 'Quidditch’a przez wieki' z różnymi dodatkowymi informacjami. Remusowi zakupił biografię słynnego łowcy żmijoptaków. Miał nadzieję, że przypadnie mu do gustu.

Idąc powolnym krokiem kierowali się w stronę drużki prowadzącej do zamku. Było już po czternastej, a więc wycieczka również powoli zbierała się do powrotu. Nagle Syriusz usłyszał wielki trzask. Harry zatkał uszy, gdyż odgłos był tak głośny, że z łatwością mógłby ogłuszyć na parę sekund.
Black zdezorientowany rozejrzał się wokół i dostrzegł dosyć sporą grupę ludzi w czarnych płaszczach i zamaskowanych twarzach. To właśnie oni spowodowali ten trzask. Trzask aportacji.

- Śmierciożercy! – krzyknął ktoś z tłumu i rozpoczęła się masowa panika. 

Wszyscy próbowali uniknąć trafienia zaklęciem, których promienie latały im nad głowami.

Syriusz rozszerzył oczy w przerażeniu i błyskawicznie wysłał patronusa do Remusa, aby skołował posiłki. Ochraniając własnym ciałem Harry’ego rzucał tarcze obronne i atakował narastających w siłę wrogów. Hogsmeade było kompletnie nie przygotowane na taki atak. Nikt się tego nie spodziewał. Po pięciu minutach na pole wkroczyli uzbrojeni aurorzy. Black zyskawszy tym chwilę przewagi obrócił się do Harry’ego, który z lekka blady trzymał kurczowo w swojej dłoni różdżkę.

- Harry, biegnij do najbliższego schronienia, jakie zdołasz ujrzeć, dobrze? Wybierz najmniej zaludnione miejsce, dla bezpieczeństwa. Potem spróbuj odnaleźć jak najkrótszą drogę do zamku i rzuć na siebie zaklęcie kameleona. W razie niepowodzenia, skryj się w jak najmniej odwiedzanym przez ludzi budynku – trzymał chłopaka za ramiona i potrząsnął nim lekko – Szybko! Nie mamy czasu! Ktoś Cię odnajdzie.

- Ale Syriusz…

- Musisz uciekać! – krzyknął po czym dał mu mały scyzoryk – Bierz, w razie utraty różdżki. Nie wahaj się.

Harry zaaferowany całą sprawą chwycił scyzoryk i schował do kieszeni.

- A co z tobą…

- Dam radę – oznajmił pewnym głosem – Proszę, uciekaj, już! – popchnął go lekko i skinął głową na dodanie otuchy.

W jego głosie można było wyczuć nerwowość, niepewność i ogromną troskę.

Harry przełknął ślinę i cofnął się do tyłu, aby w końcu przyspieszyć kroku, który już wkrótce miał zmienić się w bieg. Obejrzał się za siebie, aby ostatni raz spojrzeć na Blacka, lecz ten już dawno wkręcił się w wir walki. Z zaciętą miną rzucał zaklęcia w śmierciożerców i odbijał ich własne najlepszymi tarczami jakie znał.
Chłopak nie czekając rozejrzał się wokół. Wszędzie unosił się dym, błyskały kolorowe promienie zaklęć i rozbiegani ludzie popychali się nawzajem. Musiał się skoncentrować. Nie mógł bujać w obłokach. Nie teraz!

- Cholera – warknął nerwowo. Skrył się za jakąś beczką trzymając różdżkę w prawej dłoni. Uznał, że najlepiej będzie, jak teraz rzuci na siebie to zaklęcie. Jak dobrze, że interesował się OPCM’em i zaglądał do innych książek z tej dziedziny. Po prostu nauka ponadprogramowa.
Wypowiedział inkantację i po chwili wtopił się w tło. Jednakże tylko na godzinę. Powoli skierował się w stronę jakiegoś zaułka i schylony truchtem przebiegł go jak najszybciej, zaglądając w każdy zakamarek. Chciał znaleźć się koło przyjaciół, ale był pewien, że McGonnagal już się nimi zajęła. Tylko oczywiście z nim będzie problem. Zawsze w złym miejscu i o nieodpowiedniej porze. Potter, ty to masz szczęście! – mruknął ironicznie w myślach po czym obrócił się nerwowo w prawo usłyszawszy głośny szelest. Zauważył coś, bądź kogoś – nie był pewien – za drugim stosem beczek tuż przy drzwiach zaplecza jakiegoś sklepu. Nie przejmując się konsekwencjami rzucił w ich stronę  Bombarda! Następnie upewniwszy się, że nikt nie zaatakuje go od pleców ruszył biegiem przed siebie. Był niewidzialny. Zyskał tym przewagę.

Znalazł się na mniej zaludnionej uliczce.

Wciąż za dużo ludzi – pomyślał z goryczą widząc zrozpaczoną matkę uciekającą z małym dzieckiem na rękach, które z przerażenia pochlipywało w jej ramię.

Ruszył więc dalej. Sprawdzał, czy nikt za nim nie idzie. Bacznie obserwował wszystko wokół, każde drzewo, zaułek, sklep.
Nie chciał uciekać. Czuł się jak tchórz. Ale nim nie był. Gdyby tak było rozbeczałby się i zaczął sikać w portki.
On po prostu ratował swoją skórę. Co trzynastolatek mógłby zdziałać na polu pełnym doświadczonych śmierciożerców, którzy – co było do przewidzenia – zbierali się w jedną zgraną grupę?
Praktycznie nic. Byłby skazany na klęskę. Trzynastolatek kontra doświadczony przez życie mroczny czarodziej? To się kupy nie trzymało. Aby odbić sprawnie pałeczkę trzeba zregenerować siły, poduczyć się i poczekać na idealną okazję na zemstę. Przecież nie będzie się rzucał na żywca jak jakiś idiota. Trzeba pomyśleć logicznie. Strategicznie. Tak jak uczył go Ron, podczas gry w szachy, albo Hermiona, gdy cytowała książki swoich ulubionych autorów.

Dobry czarodziej, to żywy czarodziej’

Cytat  jednego z podręczników poświęconym zaklęciom obronnym i kontratakującym. Całkowicie się z tym zgadzał.
Zacisnął szczękę i ostrożnie wyjrzał zza kamiennej ściany. 

Pusto. 

W oddali było słychać krzyki i odgłosy wypowiadania inkantacji.
Powoli wyszedł na uliczkę, aż nagle coś przeleciało mu nad głową. Cofnął się gwałtownie i przywarł do ściany.

Co jest?! – pomyślał po czym spojrzał na ramię. Było całe białe.

Farba.

Otarł się o świeżo malowaną ścianę. A dobrze znanym minusem zaklęcia kameleona jest to, że sprawia niewidzialnym to na co zaklęcie było naniesione, ale nie już na to co zostało założone na ciało po rzuceniu zaklęcia. Efekt jest taki, że Harry wyglądał jak latająca biała plama. 

Świetnie.

Kolejny promień zaklęcia przeleciał mu tuż koło nosa. Harry wystrzelił w stronę atakującego Drętwotę, lecz osoba zdążyła się przed nią schylić. Postać rzuciła w stronę Harry’ego mocne Tormenta, lecz Harry również był tak zwinny jak przeciwnik i tak samo płynnie uniknął zaklęcia. Rzucił sprytną Tarantallegrę i trafił prosto w skrawek spodni mężczyzny.

Tak. Atakującym był mężczyzna. I to dość słabo wyedukowanym, gdyż był na równi w pojedynkowaniu się z trzynastolatkiem. Tylko pogratulować rodzicom za niedopilnowanie dzieciaka. Naprawdę.

Facet zaczął, a raczej jego nogi, wykonywać dzikie pląsy. Harry prychnął i już miał rzucić zaklęcie obezwładniające, gdyby nie jeden istotny fakt. Mężczyźnie plątały się nogi, a nie język i ręce, więc nadal mógł czarować.

- Bombarda Maxima! – wykrzyczał i skierował promień zaklęcia tuż nad głowę Harry’ego, czyli na balkon jednego z małych, miejscowych mieszkań.

Chłopak zdążył jedynie wyczarować skrawek tarczy ochronnej, lecz i tak cała konstrukcja zwaliła się wprost na niego. Cały przesmyk pomiędzy mieszkaniami i kawałek ulicy wypełnił się gęstym pyłem spowodowanym wybuchem. Mężczyzna nie pomyślał jednak, że balkony były ze sobą połączone. Idiota niszcząc jedną część, zawalił całość, skazując i siebie na dwutygodniowy pobyt w Mungu.

Wszystko ucichło. Dym i zapach krwi unosił się w powietrzu. Śmierciożercy aportowali się z powrotem do miejsca skąd przybyli zadowoleni, że wprowadzili chaos i nową erę. Erę powstania. Powstania wysłanników Czarnego Pana.

 Poranieni Aurorzy zaczęli liczyć szkody i rannych cywili, a zaniepokojony, lekko pokiereszowany Black wypowiedział zdartym od krzyków furii głosem:

­- Wskaż mi Harry’ego Potter’a.

~~*~~