niedziela, 28 lutego 2016

Rozdział 15

Elo ludziska!

Wstawiam piętnastkę i mam mały komunikat (taki tyci :3 ): za tydzień jadę do Londynu i nie będzie mnie przez tydzień, więc prawdopodobnie rozdział 16 dodam z tygodniowym opóźnieniem. Przepraszam :(

~~*~~

- Co za gnojek! – warknął trzaskając widelcem o talerz – Konfident pieprz…

- Ron! – zganiła go Hermiona.

Przewrócił oczami.

- No a nie jest tak? Do tego miał czelność uciec. Mogę dodać do konfidenta i gnojka tchórza.

Ron od rana był nie w sosie. Po przebudzeniu Seamus zajął mu kolejkę do łazienki, gdyż stwierdził, że nie będzie czekał, aż ten wstanie i ruszy swoje rude cztery litery. Oberwał za to butem w głowę.

Do tego gdy wychodzili z pokoju wspólnego potknął się i zarył twarzą w obraz Grubej Damy. Ta wyzwała go od zboczeńców i pogroziła swoim namalowany wachlarzem.

 Na lekcjach również był rozkojarzony. Gryffindor stracił przez to dziesięć punktów. Jak dobrze, że nie mieli dzisiaj eliksirów. Z pewnością spadliby na ostatnie miejsce w tabeli punktacji domów.

- Ale pamiętasz jak wyglądał, no nie? – zapytał  Ron Harry’ego – inaczej go nie znajdziemy i kretyn nadal nas będzie szpiegował.

- Blondyn, średni wzrost, nosił niebieską koszulę w kratę – wyliczał Potter – Mówi Ci to coś?

Ron pomyślał przez chwilę i pokręcił zirytowany głową.

- Nie – burknął.

- Stary, spokojnie. Następnym razem będziemy po prostu ostrożniejsi. Teraz już wiemy, że to ktoś spoza drużyny i znamy mniej więcej jego wygląd. Na odstrzał idą wszyscy średni blondyni.

Rozejrzeli się po wokoło. Była dłuższa przerwa, więc zamek był zapełniony roześmianymi i głośnymi uczniami. Połowa z nich miała jasne włosy. Było to dużym utrudnieniem.

Harry i Ron jęknęli zgodnie.

- Więcej ich matka nie miała? – żachnął się Ronald po czym poprawił torbę zwisającą mu na ramieniu – No to sobie poszukamy.

- Taa – westchnął po czym skinął na przyjaciela – Chodź do Hermiony, bo znowu nas wyzwie, że nie przyszliśmy do niej do biblioteki – uśmiechnął się lekko.
             
~~*~~


 Syriusz po kolejnej lekcji z siódmym rocznikiem Ravenclawu i Hufflepuffu uderzył głową o biurko i z jękiem odebrał kubek mocnej kawy od rozbawionego Remusa.

- Wiesz, świetny z Ciebie przyjaciel – wymamrotał Black – jednakże czy mógłbyś już przestać się śmiać? – warknął na Lupina.

Za prośbą Łapy Lunatyk uspokoił się nieco i chrząknął.

- Też byś się śmiał gdyby tabun uczennic wlepiało we mnie rozmarzone spojrzenia i puszczały oczka.

Po chwilowym zastanowieniu przyznał niechętnie przyjacielowi rację.

- Remik, nie przeszkadza mi to zbytnio – przyznał – Fajnie być takim amantem nawet w takim wieku – rozmarzył się – tylko DLACZEGO siedemnastolatki mają tak głupie pomysły i potrafią mi wysłać sową komplet bokserek z napisem „Seksiak roku” ?

Remus zaśmiał się i poklepał kumpla pociesznie po plecach.

- Kiedyś byś się z tego cieszył.

- Teraz też bym się cieszył, gdyby to nie były uczennice – zaznaczył upijając łyk kawy.

Remus westchnął i usiadł na fotelu obok Wąchacza.

- No, ale nie powiesz, że jesteś całkowicie przygnębiony. Aurorzy złapali trop. Jesteśmy coraz bliżej Pettigrewa.

- To prawda – uśmiechnął się – Ta wiadomość od Albusa znacznie poprawiła mi humor. Ostatnim miejscem pobytu szczura był Frankfurt.

Lupin pokiwał głową i spojrzał na przyjaciela przypomniawszy sobie coś.

- A co z Sobotą?

- Sobotą?

- Lekcje z Harrym, Panną Granger i Panem Weasleyem.

- Ach – uśmiechnął się szeroko – Nareszcie się do nich zbliżę – napotykając pytające spojrzenie Lunatyka oznajmił – Chcę powiedzieć młodemu, że jestem jego chrzestnym. Nadszedł już czas.

Remus wybałuszył oczy.

- Ale… tak od razu?

Syriusz prychnął i zganił przyjaciela.

- Głupi nie jestem! Trochę nienormalne by było powiedzenie mu o tym nie poprzedzając tego jakimikolwiek relacjami. Wyobraź sobie; „Harry jestem twoim chrzestnym, zamieszkajmy razem i patrzmy codziennie na zachód słońca!” – rzekł ironicznie.

- Czyli chcesz się z nim zaprzyjaźnić? – zapytał ignorując ironię przyjaciela.

- Tak, po nocnych przemyśleniach uważam, iż to idealny pomysł.

Remus skinął głową i klasnął w uda.

- No cóż, w takim razie nie mogę się doczekać. – uśmiechnął się – Ale wiesz, że musimy przemyśleć w jaki sposób chcemy ich nauczać. W końcu to materiał z szóstego roku, a oni są znacznie młodsi.

- Wiem – podrapał się po głowie – ale jakoś to będzie, no nie? – Black podchodził do tej sprawy bardzo optymistycznie.

- Na pewno jakoś to będzie. Zaznaczam też, że wykroczymy nieco poza program. Szóstoroczni znają podstawy, mają możliwość praktyk, ale tylko przez dwie godziny lekcyjne. Nasza trójka będzie to miała przez dłuższy okres czasu, jak podejrzewam. Nie odpuścisz im tak łatwo. Za dobrze Cię znam.

Syriusz posłał mu ciepły, szeroki uśmiech.

- Nie odpuszczę. Nie teraz, gdy mam okazję.


~~*~~

Ten sam dzień, popołudnie, biblioteka.

 Skrzypienie drewnianej podłogi, dźwięk odsuwanego krzesła.

- Blondyn, średni wzrost. Kojarzysz?

- To jakieś przesłuchanie?

- Nie, jedynie pytanie.

- Przykro mi Ron, ale nie pomogę Ci w tej sprawie. A raczej wam – spojrzała na Harry’ego, który zaabsorbowany pracował nad swoim esejem.

- Herma? Traszki skrzelobarwne są płazami czy gadami?

Dziewczyna przygryzła wargę. Robiła tak gdy nad czymś myślała.

- Napisz, że płazy.

- Dzięki – czarnowłosy skinął przyjaciółce.

Ron wydobył z siebie dźwięk niedowierzania.

- No chyba sobie żartujesz! – Usiadł przed Potterem – Będziesz sobie pisał teraz esej tak?

- Tak.

- Nie martwi Cię sprawa podglądacza?

- Ależ martwi – uniósł wzrok na rudzielca – tylko chcę dokończyć esej. 
McGonnagal mnie zabije jak go jej jutro nie dostarczę.

- McGonnagal? A to nie miało być na ONMS?

- Hagrid nie zadaje esejów – zaznaczyła dziewczyna – Na ostatniej lekcji 
transmutowaliśmy zwierzęta. To co nam wyszło mieliśmy opisać w formie wypracowania.

Ron zmarszczył brwi, lecz po chwili skinął głową i podparł ją ręką.

- Wiecie jak ja nie lubię kapusiów.

Harry uśmiechnął się nieznacznie.

- Dałeś wtedy niezłe przedstawienie z Percy’m. Masz szczęście, że widziałem Cię wtedy tylko ja i Syriusz, nie daj boże McGonnagal.

- Taa – westchnął i ułożył głowę na biurku osłaniając ją rękoma – Nawet przed odśnieżaniem się nie wywinę. Oby Charlie nie kupił jakiegoś Jeep’a, czy ciężarówki na smoki, bo się po prostu nie wyrobię.

Widząc zdziwione spojrzenia przyjaciół, wyjaśnił.

 – Tata ma takiego hopla na punkcie motoryzacji, że teraz chce i nas – mnie, Ginny, bliźniaków i resztę – zarazić miłością do aut. Wiem na ten temat dosyć dużo – po chwili dodał – Niestety. Wolałbym auta zamienić na miotły.

- Cóż, auta nie są wcale takie złe – powiedziała dziewczyna – Myślę, że mój tato dogadał by się z twoim. Również uwielbia motoryzację.

Ron pokręcił energicznie głową.

- Nie mam zamiaru zbliżać się do tych ustrojstw po tej akcji na drugim roku. Mam traumę do końca życia.

Harry zachichotał przez co oberwał w ramię od chłopaka.

- Ech, jestem ciekaw jak to będzie w sobotę – zastanowił się na głos – Mamy wziąć jakieś notatniki? – zapytał przyjaciółkę.

Ta natomiast wzruszyła ramionami w niewiedzy i schowała napisany przez nią esej do czarnej torby. 

- Ja wezmę. Tak dla pewności.

Harry skinął głową i zapatrzył się na widok za oknem. Szron utrzymywał się teraz już przez cały dzień. Niedługo powinien zacząć padać śnieg. Bitwy na śnieżki, nacierki… żyć nie umierać – uśmiechnął się i wstał z krzesła. 

Chwycił swoją torbę i skinął na przyjaciół.

- Może tak odwiedzimy Hagrida, co?


~~*~~

  Dni mijały. Coraz to szybciej zbliżano się do grudnia, zimy, śniegu, czerwonych policzków od mrozu. Drzewa na dobre pozbyły się swoich sztywnych, brązowych liści, a lekki śnieg przykrył je stwarzając przyjemny dla oka krajobraz.
Było po prostu biało. Jednakże nie tak rażąco jak w skrzydle szpitalnym. Czuć było tą woń natury, te świeże, zimne powietrze, tą atmosferę charakterystyczną dla tej pory roku. Uwielbianej przez Syriusza.

Sobotniego przedpołudnia Black wraz z Lupinem spacerowali po szkolnych korytarzach, trzymając w dłoniach kubki z gorącą czekoladą. Mieli patrol i musieli dopilnować, aby przed obiadem uczniowie się po prostu… nie pozabijali? Cóż, mniej więcej można to tak określić.

- Rany boskie – jęknął jasnowłosy – Dergins! Ile razy mam Ci powtarzać, że to toaleta dla dziewczyn?!

Grupka uczniów zarechotała, przez co rumieńce zażenowania na policzkach Caspara Derginsa przybrały głębszą barwę.

Syriusz starał się nie zaśmiać i zapchał się płynną czekoladą.

- Ach… stare, dobre czasy – rozmarzył się ciemnowłosy – Ile bym dał, aby jeszcze raz podłożyć łajnobombę pod gabinet Filcha.

Remus przysiadł obok niego na szerokim parapecie okna.

-  A ja ile bym dał za zajęcia dodatkowe u Marvinga. Był wspaniałym nauczycielem OPCM’u. Jaka szkoda, że musiał wyjechać po zaledwie jednym roku nauczania.

Syriusz prychnął.

- Tylko się w nim nie zakochaj. Marving był straszny. Zero poczucia humoru i tylko Ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć! oraz Black! Przestań molestować tą doniczkę  swoim wzrokiem i skup się na zadaniu! Coś ty w nim widział? – zapytał kręcąc głową.

- Był świetnym nauczycielem. Widzisz jak nas wyszkolił? Byliśmy nauczani ponad programowo, a teraz dzięki temu mamy predyspozycje do bycia profesorami Obrony – oznajmił rzeczowo.

- Wiesz, może i uczył świetnie, ale czasem mógł zluzować majty. Dał mi szlaban za to, że odprowadzałem koleżankę pod jej pokój wspólny! – skrzyżował ręce.

- Koleżankę – mruknął rozbawiony Remus.

Syriusz trzepnął go w ramię.

- Fajna była – wyszczerzył się – Tylko musiałem z nią zerwać. Wiesz, Quidditch i te sprawy… - zrobił gest ręką dla podkreślenia swojego zapracowania – Zajęty byłem.

- Tak. Pięć minut później nową laską z dłuższymi nogami – rzekł uszczypliwie Lupin ze znaczącym uśmieszkiem na ustach.

Syriusz skinął głową rozbawiony i dopił czekoladę.

- A co tam u twojej? Tajemniczej N – uśmiechnął się cwanie – Poznam ją w końcu?

Remus westchnął i widać było jak skapitulował. Spojrzał uważnie na Syriusza podejmując decyzję.

- Ale nie będziesz się śmiał, ani mi wytykał tego i owego? – spytał.

Syriusz zmarszczył brwi i spojrzał na niego błagalnie.

- Merlinie, stary. Jeżeli to naprawdę Nerda…

- To nie Nerda! – warknął.

Syriusz wytarł czoło teatralnie.

- No to nie jesteś stracony – zaśmiał się - I tak, obiecuję, nie będę się śmiał ani niczego wytykał, chociaż nie wiem o co Ci chodzi… to będę Cię tam jakoś wspierał – złożył obietnicę.

Jasnowłosy westchnął i po chwili cichym głosem oznajmił Syriuszowi.

- To Nimfadora.

Syriusza zamurowało i zrobił do tego wielkie oczy.

- Ta z…. – przerwał - no wiesz.

- Tak, z tego – zapatrzył się z lekkim, błogim uśmiechem na krajobraz za oknem.

Zapadła krótka cisza. Przerwana wywróceniem się jakiegoś pierwszorocznego i rechotem jego kolegów.

- Wow – wyrzucił z siebie – No to będzie kolorowo – zaśmiał się przez co oberwał w potylicę – Ała, nie tak mocno – wymamrotał rozbawionym głosem.

Po chwili uniósł brwi i spojrzał na przyjaciela.

- A czy ona nie jest przypadkiem troszkę od nas mło…

Remus przyszpilił go wzrokiem. Syriusz otworzył i szybko zamknął usta.

- Aaa, rozumiem, nie wnikam – uniósł teatralnie ręce, po czym klepnął przyjaciela w ramię – No, trzeba to oblać – stuknął się z nim kubkiem czekolady – ale tak na poważnie mi powiedz. Dobrze Ci z nią?

Remus pokiwał głową i westchnął.

- Może i nie jestem jakoś specjalnie doświadczony w związkach. To jest dopiero mój trzeci i drugi prowadzony tak na poważnie. Z Tonks jest tak… inaczej – wyobraził sobie jej twarz przed oczami – Zawsze się uśmiecha, nie boi się mnie jako wilkołaka, potrafi postawić na nogi i – uniósł jeden palec – zapamiętaj to sobie. Może jest mała i lekko dziecinna, ale jak się wkurzy to potrafi powalić na łopatki nawet dorosłego mężczyznę – podkreślił.

- W każdym razie, tak się poznaliśmy – uśmiechnął się na to wspomnienie – Krótko po twojej drugiej rozprawie, byłem wezwany przez Dumbledore’a sam-wiesz-gdzie. Idąc tam natknąłem się na jakąś młodą dziewczynę. Szła szybkim krokiem w tym samym kierunku co ja. Widać było, że jest nieco zdenerwowana. Kiedy rozpoznałem ją i chciałem się z nią przywitać ona obróciła się w moją stronę i wygięła mój nadgarstek tak, że upadłem na kolana. Dosłownie – zachichotał – Gdy Dora zorientowała się, że to ja, gorliwie mnie przeprosiła i… tak jakoś zaiskrzyło. To było dopiero jej drugie zebranie, więc miała prawo mnie nie pamiętać.

Syriusz zaśmiał się cicho.

- Ciekawa z was parka – rzekł lekkim tonem -  Z tego co wiem, to ona mnie zna. Wiesz, że zamykanie mnie w łazience nie było konieczne – łypnął na niego.

Remus posłał mu przepraszające spojrzenie.

- Spanikowałem, że po prostu nie zaakceptujesz tego jaka jest Dora i po prostu… to jeszcze nie był ten moment.

Syriusz pokręcił głową.

- Co ja z Tobą mam, Remik. Teraz już nie masz się czego obawiać.

- Cieszę się – rozpromienił się - Tylko proszę Cię o jedno. Gdy spotkasz się z Dorą, za żadne skarby nie mów do niej Nimfadora, bo Cię zabije. Nie lubi swojego pełnego imienia.

Syriusz uniósł brwi, ale przytaknął na znak zgody. Wstał z parapetu i wyprostował się.

- To co, idziemy się przejść? Opowiem Ci co planuję na naszą lekcję z Harry’m – uśmiechnął się ciepło i ruszył przed siebie.

~~*~~

Stukot sztućców o talerze, odgłosy rozmów, zapach aromatycznych ziół i przypraw.

- No, dzisiaj też się postarali – powiedział z uznaniem Ron, zdjąwszy chustę chroniącą jego koszulkę przed plamami – Zjedliście? Jak tak to chodźmy już do Syriusza i Remusa.

Harry spojrzał rozbawiony na przyjaciela.

- Spokojnie. Zauważ, że oni również chcą zjeść ze spokojem i jak kretyni czekalibyśmy na nich pod ich gabinetem. Pozwól mi jeszcze wypić sok.

Ron skinął głową i westchnął. Opadł na ławę.

- Dobrze, przepraszam. Wiesz, że jestem niecierpliwy.

Hermiona złożyła sztućce na talerzu i spojrzała na chłopaków.

- Wracając do tematu informatora. Zastanówmy się, jak możemy go odnaleźć – zastanowiła się – Ten ktoś musi być albo bardzo blisko ślizgonów lub mieć wobec nich jakiś dług. Najlepiej by było rozpocząć nasze obserwacje od ilustrowania Slytherinu i całej jego drużyny. Musimy być dyskretni – mówiła coraz ciszej – oraz poprosić kogoś o robienie paru fotek reprezentacji, gdy z kimś rozmawiają. Proponuję wynajęcie Colina. Wiecie, że za garść czekoladowych żab zrobi wszystko.

- I za autograf Harry’ego – dodał Ron.

- Dokładnie – zgodziła się dziewczyna i spojrzała na zegarek – Mamy jeszcze półgodziny do zakończenia posiłku. Chodźmy do Creevey’a i go poprośmy o przysługę. Spytajmy się co by chciał i po kłopocie – wstali od stołu i skierowali się do części pierwszorocznych.

- Hej! – przywitał się uśmiechnięty Harry do zdziwionych dzieci – Jest Colin?

Dzieciaki wpatrywały się w niego wytrzeszczonymi oczyma milcząc jak zaklęte.

- Emm – zaczął Ron – Colin Creevey, mały blondyn z aparatem. Znacie?

Pierwszoroczni spojrzeli po sobie i jeden szczerbaty szatyn im odpowiedział.


- Przecież on jest na drugim roku – rzekł skrzeczącym głosem.

Ron przewrócił oczyma.

- Wiemy. Ale może jednak orientujecie się gdzie jest?

Młody wydął policzki i pokręcił głową.

- Nie – uciął zapychając się kurczakiem.

Hermiona westchnęła i wyjęła z kieszeni garść cukierków, na których 
widok dzieciakom zaświeciły się oczy.

- A może teraz coś pamiętacie? – zapytała z nadzieją.

Brunet z okularami większymi niż on sam wziął cukierka i obejrzał go dokładnie.

- Jest w bibliotece z tego co wiem – mruknął po zjedzeniu smakołyku.

- Dzięki – odpowiedziała dziewczyna i chwyciła chłopaków za ramiona.

- Rany, jakie to małe i pazerne – mruknął Harry – Tiara chyba się pomyliła, powinna ich dać do ślizgonów, ot co!

Skręcili w prawo i znaleźli się przed biblioteką. Wchodząc musieli się przepchać przez grupkę uczniów, która jak na złość stała w przejściu.

- Przepraszam! No przepr… Co mnie pchasz! – krzyknął Ron – Ogarnij się!

Udało im się jakoś przecisnąć. Rozejrzawszy się po pomieszczeniu zauważyli małego blondynka tuż przy jakiejś zakochanej parze, której robił zdjęcia.

- Hej – przywitał się Harry – Można przeszkodzić?

Drugoroczny obrócił się i aż z szoku upuścił aparat.

- Harry Potter! – krzyknął ucieszony i podniósł nerwowo urządzenie z ziemi  – Mogę w czymś pomóc? Zdjęcia? Fotomontaż? A może sesja zdjęciowa całej drużyny? – zapytał z nadzieją - Ale miałbym obroty!

- Hej! Nie skończyłeś nam cykać fotek! – oburzyła się dziewczyna z pary.

- Już, już – mruknął i dokończył pracę.

Pstryk! Pstryk! Dźwięk ustawiania aparatu na statywie. Kolejne pstryknięcie.

Chłopak wyciągnął różdżkę i zaklęciem wywołał zdjęcia ze sprzętu.

 – Pięć galeonów i będą wasze.

Chłopak wyjął brązowy, gruby portfel, zapłacił mu i odebrał zdjęcia, które schował w kieszeń od spodni.

- W takim razie w czym mogę pomóc – zwrócił się do Złotego Trio.
Hermiona uśmiechnęła się zachęcająco.

- Mamy pewną prośbę co do Ciebie – zaczęła - Czy nie miałbyś ochoty fotografować przez pewien czas grupy ślizgonów?

Młody chłopak uniósł brwi.
- No… nie ma problemu, ale… nie wiem czy to zgodne z przepisami.

Ron zaśmiał się.

- Ależ jakimi przepisami! Mogę Ci śmiało powiedzieć, że jeszcze nikt nie ustalił zasady zakazu robienia zdjęć reprezentacji któregoś z domów.

Chłopak niezdecydowany złożył statyw.

- No nie wiem. Ale to nie są żarty, prawda? W końcu, nie chcę się znaleźć na dywaniku u McGonnagal – wzdrygnął się na myśl straty aparatu.
Hermiona postanowiła się odezwać.

- Obiecujemy Ci to na honor Gryfonów, okej? Dołożymy do tego czekoladowe żaby i jeśli chcesz – zniżyła głos do szeptu – autograf od Harry’ego – wskazała na przyjaciela.

Colin wybałuszył oczy.

- To od kiedy mam zacząć?

Trzynastolatkowie posłali do siebie uśmiechy zwycięstwa.

- Najlepiej od zaraz.

Chłopak zasalutował i uśmiechnął się.

- Tak jest szefie! Zapłata po wykonaniu zadania, tak?

Złote Trio pokiwało zgodnie głowami.

- No to biorę się do pracy. Serwus! – krzyknął i wybiegł z pomieszczenia.
Hermiona oparła dłonie na biodrach i wyszczerzyła się.

- No to załatwione – poprawiła torbę na ramieniu – Idziemy odłożyć książki? Nie potrzebuję przecież wszystkich podręczników do nauki jednego zaklęcia.

Chłopacy skinęli głowami i razem skierowali się do Wieży Gryfonów. Hermiona wzięła tylko najpotrzebniejsze książki i – co najważniejsze – notatnik. Ustalili, że jedna osoba z nich będzie robiła notatki, a później się nimi podzielą.

Schodząc w dół schodów zaczepił ich Dean, który powiedział im o pewnej nowinie ogłoszonej na obiedzie – kiedy Złote Trio opuściło pomieszczenie. Dumbledore oznajmił, że na początku grudnia odbędzie się wypad do Hogsmeade. Hermiona słysząc to bardzo się ucieszyła, gdyż chciała zaopatrzyć się w nowe wydanie „Nowych Inkantacji – ułatw sobie życie”. Autor dał w tym tomie nacisk na zaklęcia codziennego użytku. Dziewczyna miała z nimi pierwsze spotkanie podczas zakupów na Pokątnej przed drugim rokiem. Wprost się w nich zakochała. Tam było tyle przydatnych zaklęć! Do dzisiaj kupuje nowe wydania tejże książki i poleca ją wszystkim, którzy pytają o ciekawe lektury do przeczytania.

Pożegnali się z chłopakiem i skręcili w prawo. Drzwi od kwater Profesorów znajdowały się na końcu korytarza. Obrazy przyglądały im się bacznym wzrokiem, a niektóre nawet szeptały do siebie

„ To Harry Potter! Jak dawno go tu nie było!”

„Złote Trio – tak znane w tych czasach.”
„ Co ich tu przyciągnęło?”

„ Niech mi nie przeszkadzają w drzemce!”

Ignorowali irytujące szepty za plecami i dziarskim krokiem podeszli do drzwi gabinetu. Hermiona zapukała w nie i odsunęła się.
Otworzył im profesor Black, który na ich widok wygiął usta w kształt banana i zaprosił gestem do środka.


                                                ~~*~~


No musiałam przerwać w takim momencie ):P
W każdym razie piętnasty rozdział dobiegł końca – czas zabrać się za szesnasty.
Na razie N



niedziela, 14 lutego 2016

Rozdział 14


Hej!


    Witajcie w ten jakże cukierkowy i pełen miłości dzień ♥.

Cóż... dla mnie Walentynki to nic szczególnego jak kolejny dzień gdzie muszę wstać z łóżka, przeżyć i znowu zasnąć - latanie z czerwonymi kartkami do swoich ukochanych z napisem "Będziesz moją walentynką?" to strata czasu. I tak ta kartka za chwilę wyląduje w koszu na makulaturę.

Może i jest to coś fajnego. Taka odskocznia od rzeczywistości, ale ja nie lubię Walentynek.




Jedyne co mogę powiedzieć na temat dnia miłości to:





Ale wracając do głównego tematu: OPOWIADANIE (fajnie się złożyło :P Wstawiam czternasty rozdział czternastego lutego)
Zapraszam do czytania i pozostawienia komentarza po sobie - jest dla mnie jak krew dla wampira :D



~~*~~




  Któż by pomyślał, że ten weekend tak szybko minie.
Wraz z poniedziałkiem nadszedł i wtorek – znienawidzony przez wszystkich trzeciorocznych gryfonów. 

Pierwszą lekcją z jaką mieli się dzisiaj stoczyć były Eliksiry, z których jak wiadomo, większość miała marne wyniki.

 Severus Snape jednym, zamaszystym ruchem ręki otworzył drzwi klasy, które z rozmachem trzasnęły mocno o kamienną ścianę.
Wystraszone dziewczęta, które siedziały najbliżej wejścia podskoczyły na swoich siedzeniach i patrzyły na profesora z niemałym strachem. Kto dzisiaj będzie jego ofiarą?

- Eliksir Halucynogenny – rzekł przerażającym szeptem, który wywołał nieprzyjemny dreszcz u uczniów  – specyfik powodujący halucynacje i nierealne obrazy w umyśle osoby, która zdecydowała się wypić ten jakże niebezpieczny, a zarazem pożyteczny eliksir – omotał uczniów lodowatym spojrzeniem swoich obsydianowych jak głębia oczu – Wszystko zależy od składników jakie tam umieścimy. Podstawy muszą być wykonane zgodnie z instrukcjami, które znajdziecie na stronie sto dwudziestej czwartej – po sali rozniósł się dźwięk przekartkowywania podręcznika – Kto mnie oświeci jakie ingrediencje sprawiają, iż Eliksir Halucynogenny staje się niebezpieczny i odwrotnie? – cisza.

- Nikt? – uniósł brwi w cynicznym zdziwieniu – Nawet Panna Granger? – zignorował uniesioną dłoń dziewczyny i jej proszący wzrok o udzielenie głosu. Snape miał wrażenie, że dziewczyna za moment eksploduje, pozostawiając po sobie rozżarzony popiół formujący się w uniesioną rękę. 

Cóż za ironia. Jednakże… czyżby on, Mistrz Eliksirów, by się tym zamartwiał? – uniósł lekko kąciki ust, sprawiając wrażenie jeszcze bardziej złowieszczego.

 – A może, ktoś z drugiego rzędu - podszedł bliżej – Na przykład… - udał zastanowienie i łupnął ręką na otwartą książkę jednego z uczniów – Pan Weasley – grupka ślizgonów siedzących na samym końcu pomieszczenia stłumiło śmiech. Jednakże nieudolnie – Posiada Pan jakąkolwiek wiedzę w tym zakresie?

Rudzielec przełknął ślinę i spojrzał błagająco na Hermionę. Ta natomiast wertowała po książce szukając więcej informacji na temat eliksiru.

- Słucham – rzekł profesor krzyżując ręce na klatce piersiowej.

Zrezygnowany rudzielec pokręcił smętnie głową zaciskając usta w wąską linię.

- Tragicznie. – wycedził Snape z widocznym grymasem – Pięć punktów od Gryffindoru. – przesunął się w prawo stając przed Deanem – A Pan, Panie Thomas? Uratuje honor swojego domu czy pomacha mi białą flagą przed nosem? – widać było, że gnębienie gryfonów sprawiało mężczyźnie jawną zabawę – Też nic – stwierdził gdy Dean wzruszył smętnie ramionami – Okrutne pogwałcenie sztuki ważenia eliskirów - ostatecznie, jak na każdej lekcji, stanął przed Potterem – I nasza gwiazda… również będzie milczeć?

Gryfoni wlepili błagalne spojrzenia w Pottera, lecz większość z nich była przekonana, że czarnowłosy nie zna odpowiedzi na pytanie. Potter i dobra odpowiedź na Eliksirach? To niewykonalne.

Potter spojrzał buńczucznie na profesora. Na twarzy chłopaka zakwitł pewny siebie uśmiech. To nieco zdziwiło tych, którzy siedzieli najbliżej trzynastolatka.

- Aby eliksir – chrząknął – Aby eliksir miał działanie niebezpieczne dla pijącego trzeba dodać do podstaw łuskę z ogona jaszczu… jaszczopilarki i… - tu zastanowił się na moment – podarte płatki krwawej róży.

W klasie zapadła głęboka cisza. Wszyscy patrzyli na Pottera jak na kosmitę, który oznajmił im, że nadchodzi koniec świata. Snape z nieodgadnionym wyrazem twarzy patrzył na chłopaka wywiercając mu wzrokiem dziurę w głowie. Zacisnął usta i skierował się do tablicy.

- Strona sto dwudziesta czwarta, macie godzinę – warknął nie odwracając się do młodzieży. Zasiadł za swoim biurkiem i z trudnym do odgadnięcia wyrazem twarzy zajął się czytaniem jakiejś książki.
Powoli ogarniająca się klasa w ciszy zajęła się tym czym miała się zająć. 

Zszokowany Ron schylił się ku przyjacielowi i szepnął.

- To była miazga.

Dean stłumił chichot i ukrył swoje rozbawienie za książką. Harry również się uśmiechnął i odpowiedział przyjacielowi:

- Czasem warto posłuchać Hermiony, gdy powtarza sobie nagłos przed lekcją.

Dziewczyna prychnęła i popukała palcem w książkę.

- Jak chcesz jeszcze raz zabłysnąć to poczytaj też czasem.

Harry pokiwał energicznie głową. Dziewczyna wróciła do siebie i gdy był pewny, że go nie widzi szepnął do Rona  „Jasne”.

Ważenie eliksiru nie było trudne, jednakże jaka byłaby to lekcja gdyby chociaż jednej osobie nie wybuchł kociołek. Pod koniec zajęć uczniowie złożyli na biurko profesora próbki ich prac i szybko wyszli unikając ostrego jak szpada spojrzenia mężczyzny. Seamus, który chusteczką wycierał swoją osmoloną twarz od wybuchu jęknął i cisnął nią o ziemię.

- Na gacie Godryka! Czy mogę wyjść chociaż raz, RAZ – uniósł jeden palec w górę -  z tej Sali bez czarnej twarzy?

Chłopacy zaśmiali się i klepnęli rozeźlonego chłopaka po plecach.

- Może kiedyś stary – rzekł pocieszająco Dean.

- Chciałbym – mruknął.

Harry niosący swoją torbę na ramieniu skierował się wraz z Ronem na boisko od Quidditcha, a mianowicie do szatni znajdujących się przy głównym wejściu na stadion. Ściany obite deskami, połowa haczyków pourywana, bądź żałośnie zwisająca i nie przydatna. W takim razie po co w zamku Filch, jeżeli nie konserwuje, ani nie sprząta? Truje niepotrzebnie życie dzieciakom i – nawet – nauczycielom. Harry nie rozmyślając nad tym dłużej usiadł na ławeczce i zaczął się przebierać. To samo uczynił Ron. 

Szatnia zaczęła się zapełniać męską częścią trzeciorocznych gryfonów i krukonów, gdyż to właśnie z tym domem mieli łączone lekcje Latania na Miotle. Im jest się starszym, tym lekcje z tego przedmiotu coraz rzadziej się odbywają. Największy nacisk jest na pierwszym roku, na drugim tylko godzina w tygodniu, a na trzecim dwie lekcje na miesiąc. Na czwartym – tak opowiadali bliźniacy – tych zajęć już nie ma. Według Rolandy Hooch w ciągu tych trzech lat opanowanie latania na miotle to pestka, więc po co się z tym użerać, aż do siódmego roku? Miała poparcie wielu uczniów – im mniej lekcji tym lepiej.

Harry przebrany w czerwony T-shirt i czarne, do kolan, sportowe spodenki wyjął z torby zmniejszonego Nimbusa i machnięciem różdżki przywołał go do pierwotnych rozmiarów.

Ron targał się przez cały dzień ze Zmiataczem, którego za chiny ludowe nie chciał zmniejszyć. Chciał pokazać na korytarzu, że to jego miotła, a nie wypożyczona. A zwłaszcza Malfoyowi, który wczoraj wytknął mu jego finansową sytuację w rodzinie i powiedział na forum, iż jest pewien, że rudzielec musi wypożyczać miotłę od Hooch, gdyż to nierealne, że stać go na lepszą miotłę od najgorszego Świetlika*. To bardzo rozwścieczyło rudego nastolatka i z premedytacją chodził ze swoją miotłą, tak wyeksponowaną, że nawet ślepy by ją zauważył. Harry patrzył na to z lekkim rozbawieniem, ale nie pisnął na ten temat żadnego słówka. Schowawszy dłonie w bluzie, którą zarzucił na siebie – jedyne pięć stopni powyżej zera – z powodu chłodu, który uderzył ich już przy wyjściu z przebieralni wyszedł na murawę i ustawił się w szeregu czekając na instrukcje nauczycielki.

Hooch rozejrzała się wokół i zmarszczyła brwi. Chwyciła różdżkę i wypowiedziała Sonorus.

- PANNY! – krzyknęła wzmocnionym głosem, aż chłopacy musieli zatkać uszy dłońmi – NIE CZAS NA PLOTKI, RUSZAĆ ZADKI I NA BOISKO!

Po chwili z równoległej szatni wybiegła grupka dziewcząt, która pospiesznie stanęła przy chłopakach. Ron uniósł jedną brew i spojrzał na Hermionę, która pierwszy raz miała na sobie coś co sięgało powyżej kolana – czarne spodenki. Wyglądała… niecodziennie.

Harry trzepnął go w głowę i z rozbawieniem stwierdził, że jeżeli chce się z nią umówić, to niech to zrobi bez tego durnowatego wyrazu twarzy.

- Weasley! – zwróciła uwagę chłopakowi, widząc jak ten szturcha się z rozbawionym Potterem.

- Przepraszamy – powiedział za niego Harry i patrząc na nauczycielkę ostatni raz walnął Rona w ramię.

Hooch pokręciła głową z dezaprobatą. Obróciwszy się od nich kazała uczniom chwycić miotły i zrobić kilka kółek, a potem coś się wymyśli – jak to określiła.

- Stary, mówię poważnie – powiedział Harry z lekkim uśmiechem gdy znaleźli się w powietrzu.

- Znawca się znalazł – burknął – Nawet mi się nie podoba – zapewnił buńczucznie – plus na razie nie szukam laski. Nie chce chodzić za rączkę na każdej przerwie. Nie teraz.

Harry zachichotał.

- Co? – burknął Ron.

Pokręcił głową i uspokoił się nieco.

- Nic. Tylko tak sobie wyobrażam Ciebie i jakąś dziewczynę chodzących za rączki i posyłający sobie buziaczki – zaśmiał się – Colin by zdobył fortunę na takich zdjęciach.

Ron prychnął i szturchnął Harry’ego w ramię tak mocno, że chłopak musiał się przytrzymać, aby nie spaść z miotły. Upadek z dwudziestu metrów byłby dosyć bolesny.

Hooch zarządziła akrobacje w parach. Hermiona wylądowała w parze z pewną okularnicą, która na słowo miotła wyciągała krzyż i czosnek. Chłopacy posłali jej pełne współczucia spojrzenia.

- Ej, mam pomysł – czarnowłosy wyszczerzył zęby – Wchodzisz w to?

- Ale w co?

- No… wchodzisz czy nie?

- Ale powiedz w co.

Harry uśmiechnął się tylko i podleciał do niego. Chwycił go z rękę (Huh, mózgownica yaoistek rusza w tryb – KAWAIIII ~ przyp. Aut :D) i pociągnął w dół. Ron krzyknął i zorientował się, że wisi do góry nogami.

- Cholera, stary! – krzyknął.

- Nie ruszaj się! Zepsujesz akrobację.

- Spadnę!

- Merlinie, no nie spadniesz – zapewnił go Harry.

Harry podleciał od dołu i chwycił kumpla za przedramiona. Wykonał manewr i zaczęli się kręcić jak na diabelskim młynie tylko w szybszym tempie. Ron zaczął się drzeć, a Harry się śmiał. Kręcili się tak, aż Ron nie spasował. Wylądowali na ziemi i położyli na ziemi ciężko dysząc. Harry z rozbawieniem wyrwał parę źdźbeł trawy i sypnął nimi w Rona, który cały blady leżał na ziemi z zamkniętymi oczyma.
Starł trawę z twarzy i łupnął na Harry’ego.

- Nigdy… więcej – wydusił.

Harry zaniósł się jeszcze większym śmiechem i w końcu wstał. Nie mogą przecież tak wiecznie leżeć. Podał dłoń Ronowi i pomógł mu się podnieść. Poklepał kumpla po plecach podawszy mu do rąk jego Zmiatacza.

- Harry...

- Hmm?

- Lepiej uciekaj – niebieskie oczy rudzielca przybrały niebezpieczny wyraz.

- Okay – i czmychnął mu wskakując na miotłę.

Gonili się po całym boisku robiąc mnóstwo młynków i kołowrotków. Nagle usłyszeli gwizdek Pani Hooch.

- Do szatni! Zaraz będzie przerwa.

Jak stado wiernych owieczek wszyscy zbiegli się przy przebieralniach przepychając do pryszniców.  W męskim były zaledwie trzy kabiny, a chłopaków około piętnastu.

Pierwszy przecisnął się Seamus, który prawie wywrócił się na mokrych płytkach. Następny był Jerry – krukon, szatyn z płaskim nosem. Był na tyle chamski, że kąpał się najdłużej z całej trójki. Harry’emu i Ronowi udało się ustawić w drugiej trójce wraz z Deanem


                                                         ~*~


 Zegar wybił godzinę dwunastą, co oznaczało, że za moment korytarze zapełnią się chmarą uczniów podążających do Wielkiej Sali. Z jakiego powodu? Otóż o dwunastej rozpoczynał się obiad.

Skrzaty postarały się i tym razem. Na stołach widać było piramidki czekoladek w kształcie malutkich kuleczek, srebrne tace z wołowiną, bądź wieprzowiną (wszystko zależało od wyboru małych kucharzy), w piątki podawane były wszelkie rodzaje owoców morza (Ron niezbyt je lubił), a w weekendy spodziewać się można było ogromnych bukietów warzyw i magicznie przyrządzonych sosów (np. z pyłku czarnych os)

Syriusz widząc przed sobą duży, dorodny stek polany ostrym sosem i zestawem surówek oblizał ze smakiem usta i wyszczerzył się do przyjaciela.

- Remus, kocham tutejsze jedzenie. – nabił kawałek mięsa na widelec i zaciągnął się jego zapachem – Pachnie nieziemsko – kawałek zniknął w ustach animaga.

Likantrop spojrzał na niego i wskazał palcem na kąciki ust.

- Widzę. Chcesz chusteczkę? – napotkał zdziwione spojrzenie Syriusza – sos Ci kapie.

Black wymamrotał ciche ouł i wytarł pospiesznie usta.

- Nie wiem skąd Dumbledore wytrzasnął tak utalentowane kulinarnie skrzaty. – dla podkreślenia swojej zadumy chwycił dwoma palcami swój podbródek – Może by tak któregoś po cichu przemycić do Ciebie na wakacje? W życiu nie nauczymy się tak dobrze gotować.

- My w ogóle nie umiemy gotować – zaznaczył.

- No właśnie. – zachichotał i zajął się jedzeniem – Wiesz… chciałbym z Tobą o czymś porozmawiać. Po obiedzie rzecz jasna.

- Coś poważnego? – spytał się Remus.

Syriusz pokręcił głową i wziął łyk soku żurawinowego.

- Nie nie, tylko… ech, dobra. Powiem Ci po obiedzie.

Remus przytaknął nie wiedząc o co może chodzić przyjacielowi.

Nie musiał jednak długo czekać. Jedzenie był tak pyszne, że szybko je zjedli i Syriusz w końcu mógł porozmawiać z Remusem na osobności.

- Bo jest sprawa.

- Tak?

- Wiesz… po powrocie z Azkabanu zatrzymałem się u Ciebie… tymczasowo. Moje wynajęte mieszkanie nadal jest tak jakby moje i… już nie chcę, aby nim było. Blackowie oczywiście mają wiele prywatnych rezydencji jednak… byłbym tam sam. Czy jest możliwość, abym się… przeprowadził – spojrzał mu w oczy – do Ciebie?

Remus wpatrywał się w niego dużymi oczyma i po chwili zachichotał.

- Co? – postawa Remusa nieco zdziwiła Łapę.

- Ty się mnie jeszcze pytasz? Syriuszu, ja bym Cię nawet nie przypuszczał o to, że będziesz się wstydził mnie zapytać czy możesz ze mną mieszkać. Mój dom jest również twoim domem, prawda?

- No tak, ale nie chciałem Ci się pchać na chama, po prostu – mruknął – Nie wiem, czy ta laska z którą się umawiasz nie mieszka u Ciebie i wiesz…

Remus wybuchnął szczerym śmiechem i położył rękę na ramieniu przyjaciela.

- Jesteś jak dziecko.

Syriusz wzruszył ramionami i też się lekko uśmiechnął.

- Nie, moja dziewczyna jeszcze ze mną nie mieszka – zapewnił Remus.

- Jeszcze? – Syriusz zwrócił uwagę na to słowo – Czyli jest taka możliwość.

- No jest, ale dla Ciebie też nie zabraknie miejsca. Dom jest duży.

- To prawda. – stwierdził – Ale ej! Kiedy mi ją w końcu przedstawisz? – zapytał – Kumplowi nie powiesz?

- Ni... dziewczynę? – poprawił się szybko. Syriusz uniósł lekko brwi i uśmiechnął się cwanie.

- Tak, dziewczynę. Ma imię na N, tak? – zamyślił się. Po chwili spojrzał na przyjaciela z przerażeniem – Tylko nie mów, że to Nerda. Proszę, takiego paszczura byś chyba nie po prosił o chodzenie – skrzywił się.

Remus pokręcił głową z lekkim grymasem.

- Łapo, nawet ja, były kujon Gryffindoru, nie chodziłbym z taką… - zabrakło mu słów.

- Kobyłą? – podpowiedział mu.

- Dokładnie – zaśmiał się – O rany, coś ty ze mną zrobił. Staję się przez Ciebie strasznym złośliwcem – jęknął.

Black westchnął i poklepał go po plecach.

- Mówi się trudno – wyszczerzył się.

Nagle przed nimi wylądował mały papierowy samolocik, który po rozłożeniu ułożył się w krótką notkę. Takowa była od Dumbledore’a.


Moi drodzy chłopcy!
Skusilibyście się na filiżankę herbaty?
Serdecznie was zapraszam.
Mam dla was pewną informację, która z pewnością wam  się spodoba. Zwłaszcza Tobie, Syriuszu.
Czekam na was tuż po obiedzie.
A. Dumbledore


- Informację? – zdziwił się Remus – W takim razie chodźmy. Ciekawe cóż to za wiadomość.

Nie tracąc czasu skierowali się w stronę gabinetu dyrektora.


                                                           ~*~

- Melinie, to jajes suda – wyseplenił Ron.

- Ron! Nie mów z pełnymi ustami. – zgromiła go Hermiona, która na widok pełnej buzi przyjaciela skrzywiła się nieznacznie – Jestem zdegustowana twoim zachowaniem.

Rudzielec przełknąwszy kurczaka wzruszył ramionami.

- To jedzenie jest nieziemskie – oznajmił – Nawet mojej mamie nie udało się zrobić tak pysznego kurczaka.

Harry uśmiechnął się lekko i kątem oka zobaczył, że ktoś się do nich zbliża.

- Hej chłopaki! – powitał bliźniaków.

- Hej Harry! – odpowiedzieli chórem z wielkim bananem na ustach – Mamy sprawę – zwrócili się bezpośrednio do Rona.

- Do mnie? – zdziwił się – O nie! Nie będę waszym testerem! Po ostatnim takim zdarzeniu miałem całe fioletowe stopy. Musiałem zmywać to denaturatem.

Bliźniacy pokręcili rozbawieni głowami.

- Następnym razem Cię oszczędzimy. Teraz natomiast przyszliśmy w innej sprawie – Fred wyciągnął zza pazuchy kopertę i podał ją młodszemu bratu.

- Dostaliśmy list od Charliego, a później od mamy. Powiedziała, że na święta zostaliśmy zaproszeni do Charliego. Wszystko masz wytłumaczone w liście – oznajmił George.

Ron otworzył kopertę i sunął wzrokiem po drobnym i bogatym w zawijasy piśmie matki.

- Jedziemy do Rumunii? – uniósł brwi – Wow! Nareszcie. Zawsze prosiłem mamę, abyśmy odwiedzili tam brata. Zobaczę żywe smoki! – cieszył się Ron – I nie będę musiał odśnieżać podjazdu!

Bliźniacy klepnęli młodszego brata w plecy.

- Może wiesz, może nie… ale Charlie ostatnio kupił sobie nowe auto. Garaż też dobudował.

Rudzielec jęknął w akompaniamencie śmiechu bliźniaków, lecz nagle spochmurniał.

– Ale co z Harrym?

Chłopak wzruszył smętnie ramionami.

- Zostanę w zamku – pogrzebał widelcem w jedzeniu - Nie mam papierka na przechodzenie przez granicę, a zresztą gdybym nawet poprosił Dumbledore’a o wyrobienie paszportu magicznego to i tak trwałoby to zbyt długo. Ministerstwo wyrabia dokumenty w okresie trzech miesięcy.

Niestety

Ron poklepał kumpla po plecach.

- Sorry, że tak wyszło – posłał mu przepraszający uśmiech.

- Przecież to nie wasza wina. – udało mu się lekko uśmiechnąć – W takim razie czekają mnie święta w zamku. Mówi się trudno, no nie?

- No – mruknęli Weasleyowie.

Harry  westchnął i od niechcenia rozejrzał się po Wielkiej Sali. Wszyscy pozakrywani gazetami lub pałaszowali pięknie podane dania. Najmniej osób było przy stole Krukonów. Zapewne siedzieli w bibliotece przed stosem książek. Straszne z nich kujony, nie ma co. Jego uwagę przykuł pewien chłopak, który gdy zauważył, że ten na niego patrzy uciekł wzrokiem w talerz.

Dziwne, prawda?

Harry dokładnie się mu przyjrzał. Średniej postury, w tym samym wieku, blondyn z kwadratową twarzą. Nic szczególnego, a jednak przykuł jego uwagę. Czyżby chłopak go obserwował? Na to by wyglądało, bo gdy ich spojrzenia się spotkały, ten drugi urwał kontakt i skupił się na swoim talerzu, który był pusty.
Harry postanowił go poobserwować.


                                                       ~~*~~

 Dwa dni później, po lekcjach na boisku od Quidditcha miał miejsce trening drużyny Gryffindoru. W ciepłych polarach i dresach młodzi Gryfoni pokonywali już piąte kółko wokół stadionu. Oliver Wood biegał razem z nimi i po kolejnym okrążeniu krzyknął:

- Dobra! Krótki meczyk i koniec na dzisiaj!

Podzielili się na dwie drużyny. W składzie pierwszej znaleźli się Harry, Angelina, Ron i Fred. W drugiej zaś Katie, Oliver, George i rezerwowy ścigający – Cheep Walters z szóstego roku.

Gra była zacięta. Punkty co chwilę brnęły w górę, a szukający byli o krok od schwytania znicza.  Zwycięstwo przypadło drużynie pierwszej, gdyż to właśnie tamtejszy szukający go schwytał – Harry Potter.

Zmęczeni i spoceni skierowali się do szatni i usiedli na drewnianych ławkach. Oliver miał im teraz przedstawić plan gry na następny semestr. To jest ich ostatni trening w tym półroczu, gdyż pierwszy sezon gry w tym roku został już zakończony.

Oliver stanął przed drużyną z plikiem dokumentów.

- Okej! Jak wiadomo to nasze ostatnie wspólne spotkanie w tym semestrze. Chciałbym omówić z wami plan oraz strategie, które z pewnością… mam nadzieję – uśmiechnął się rozbrajająco – będą realizowane po świętach.

Wszyscy skupieni wpatrywali się bruneta, który teraz kartkował plik przygotowanych dokumentów. Po chwili znalazł to czego szukał.

- Na sam początek idą ćwiczenia. Coraz więcej treningów.  Przewiduję codziennie po lekcjach, nie mam na myśli weekendów – zdeterminowana drużyna skinęła głowami – Świetnie. Szykujcie się na niezły wycisk. Jako siódmoroczny kapitan drużyny chcę pożegnać Hogwart z satysfakcją podołania zadaniu. Wygraliśmy puchar, jesteśmy najlepsi w zamku. Widzicie to, prawda? – zapytał retorycznie – Ja to widzę, czuję i słyszę. Jestem pewien, że dacie radę. Nasz skład jest fenomenalnie dobry – powiedział z głębokim przekonaniem. 

Każdy niedowiarek, usłyszawszy w tym momencie Wood’a, uwierzyłby nawet, że banany są proste**.

Harry uśmiechnął się poczuwszy nowego ducha walki. Przyjemny prąd energii rozprzestrzenił się po całym ciele trzynastolatka od koniuszków palców, przez krzyż, po łokcie, aż do głowy, dając mu wewnętrzną siłę, mogącą nieść góry.

Spojrzał na Rona, siedzącego obok niego, który wpatrywał się w Olivera jak w bóstwo. W oczach tliły się niesamowite iskierki, nadające wyjątkowo intensywną barwę jego niebieskich oczu. Usta ułożone w lekki uśmiech, zdrowe rumieńce na policzkach, rozwiane włosy. To był Ron. Jego przyjaciel. Najlepszy pod słońcem.
Wood był świetnym strategiem. Jego plany były fantastyczne, dopracowane, zakończone sukcesem. Harry nie dziwił się, że ktoś chciał podsłuchać ich zebrania. Nie zmienia to jednak faktu, że to musi się szybko skończyć.
Uwagę czarnowłosego przykuły drzwi od szatni, a mianowicie szczelina między nimi i podłogą. Widoczny był lekki cień.

Cień?

I coś ciemnego, jakby… podeszwa? Buty?

Co?

Harry wstał powoli skupiając na sobie uwagę całej drużyny. Nie spuszczał szczeliny z oczu. Cień poruszył się nieznacznie, a Harry już wyczuł, że coś jest nie tak.

Szpieg - Przebiegło mu przez myśl. 

- Ty kablu… - wściekły ruszył sprintem w stronę drzwi. Zza wejścia do pomieszczenia usłyszał ciche przekleństwo i odgłosy biegu.

Czarnowłosy wypadłszy impetem z szatni ruszył biegiem za podsłuchiwaczem, który rozpaczliwie próbował mu uciec. Biegli przez błonia, aż do zamku. Za Harrym, pobiegł Ron i Wood, którzy po chwili zdezorientowania, zorientowali się o co chodzi.
Pogoń przeniosła się na korytarze zamczyska, gdzie znajdowali się uczniowie. 

Na nieszczęście Harry’ego.

Cholera.

Grupki ludzi przeszkodziły Gryfonowi w zbliżeniu się do podsłuchiwacza.

- Z drogi! – wydarł się – Sorki! – krzykną do popchniętej przez niego 
Puchonki, która rozmasowywała sobie pośladki.

Slalomem podążał za uciekinierem, jednakże nowy napływ ludzi uniemożliwił mu to w stu procentach. Blond czupryna chłopaka zlała się  z tłumem, przez co Harry nie widział gdzie on jest. Przystanął i wypuścił nerwowo powietrze z ust. Zacisnął pięści i odrzucił głowę do tyłu. Podbiegli do niego Wood i Weasley.

- I jak? – spytał zdyszany Ron.

Harry spojrzał na nich i rozluźnił ręce. Spoceni i z lekka zdenerwowani wlepili w Harry’ego pytające spojrzenia. Ze zrezygnowaniem im odpowiedział.

- Zwiał.


~~*~~


*Rodzaj miotły wymyślony na potrzeby opowiadania J
** Dzięki mamo (xd) :D!