niedziela, 31 stycznia 2016

Rozdział 13

Hejka!

Wyczekiwany przez was rozdział - wstawiony! Cóż, nie jestem z niego zadowolona, ale starałam się :)


Ech, ale ja dzisiaj miałam zryty sen ;-; Czy sen o opętaniu domu, rodziców i babci jest normalny, a ty masz w głowie obrazy jak w kalejdoskopie? Kurczę, podobał mi się :D - była tam sala przystrojona w barwy i herb Slytherinu, na scenie stał Draco z innymi ślizgonami, a między krzesłami widowni przechadzał się Snape :D Ja chcę tam wrócić :v 


Ale mniejsza, dzięki za wszystkie komentarze, są cudowne. Tych, którzy nie komentują proszę o pozostawieniu po sobie jakiegoś znaku :P Bardzo lubię czytać wasze oceny. Wybaczcie, iż nie każdy rozdział ma tą samą czcionkę, ale mam ostatnio z tym problem i ciężko mi to naprawić. Mam nadzieję, że nie będzie to kuło zbytnio w oczy.



 Zapraszam do czytania :D


                                                  ~~*~~


 Rozdział tworzony przy:



                                                  ~~*~~

   Mgła nadal była gęsta, przez co widoczność była ograniczona do marnych dziesięciu metrów. To nie odstraszyło naszego Złotego Chłopca i jego rudowłosego przyjaciela. Trzymając kurczowo miotły przemierzali szkolne korytarze z zamiarem udania się na szkolne błonia. Ron, który wyposażony był w Zmiatacza miał co do tego pewne obawy, jednakże po postawionych przez przyjaciela argumentach, zgodził się. Harry zapewnił go, że nie będą się zbytnio oddalać. Dodał też, że zna błonia jak własną kieszeń i mógłby chodzić/latać nad nimi nawet z zamkniętymi oczami.

Dzisiejszego dnia temperatura była nieco wyższa niż w poprzednich dniach. Trzynastolatkowie ubrani w zimowe, czarne szaty wzbili się w powietrze. Twarz Harry’ego przybrała wyraz gotowości, a w oczach tliły się iskierki adrenaliny. Z uśmiechem na ustach poszybował w górę i wykonał serię młynków. Ron ruszył za nim. Razem ścigali się i wykonywali różne akrobacje, a raczej tylko Potter, bo Weasley nie potrafił. Harry postanowił nauczyć tego Rona. W czasach dzieciństwa – tego wcześniejszego - Ron nigdy nie zastanawiał się nad tym jak urozmaicić swój lot w powietrzu. Gdy grał z rodzeństwem w ogrodzie w Quidditcha zazwyczaj skupiał się jedynie na tym, aby nie oberwać tłuczkiem. Bliźniacy nigdy go nie oszczędzali.

Gdy przystanęli na chwilę Harry rozpoczął swój wywód.

- Jeżeli chcesz wykonać jakąkolwiek figurę akrobatyczną musisz napiąć wszystkie mięśnie, ponieważ gdy tego nie zrobisz, będziesz jedną wielką kluchą chyboczącą się niebezpiecznie na miotle. Musisz czuć równowagę, a do tego niezbędne jest napięcie wszystkich mięśni. Spójrz – Harry rozluźnił  napięte ciało i widać było, że nie czuł się stabilnie – Jak polecę wysoko w górę to nogi mi się zsuną i będę wisiał trzymając się jedynie rękoma na trzonie co jest cholernie niebezpieczne. Uwierz, zdarzyło mi się tak parę razy – lekko się uśmiechnął  – Więc pod żadnym pozorem nie rozluźniaj ciała – poradził mu.

Ron pokiwał głową na znak, że zrozumiał.

- Na początek zwis do góry nogami – zaproponował Harry – Trzymasz mocno miotłę łydkami i dłońmi, ale tak abyś mógł swobodnie się zsunąć – czarnowłosy zademonstrował i teraz patrzył na przyjaciela do góry nogami – zlećmy na trawę. Jest to twój pierwszy raz i wolałbym, abyś nie spadł z tak dużej wysokości.

Będąc na trawie, Ron wykonywał krok po kroku instrukcje przyjaciela. Żelazne chwycenie miotły, napięcie mięśni, wyprostowanie pleców, lekkie poluźnienie uchwytu, ale tak, żeby nie spaść i zsunięcie ciała o 180 stopni w prawą lub lewą stronę. Parę razy spadł na plecy, gdyż uchwyt był za luźny. Ale po półgodzinnych ćwiczeniach akrobacja wychodziła mu całkiem zacnie.

- Patrz! – krzyknął do Harry’ego podekscytowany – Nauczyłem się – posłał mu szeroki uśmiech.
Harry pokiwał głową z uznaniem, lecz nagle jego oczy się rozszerzyły i krzyknął do Rona.

- Twoja czapka!

Rudzielec zmarszczył brwi i automatyczne pogładził się po… włosach? Czapka… CZAPKA! Obrócił się za siebie i zobaczył jak porywana przez wiatr odlatuje w stronę jeziora. Chwycił miotłę i miał zamiar ją dogonić, lecz wyprzedził go Harry pędzący na swoim Nimbusie 2000.

Wiatr wiał Harry’emu w oczy, przez co ledwo widział to co miał przed sobą. Gdyby założył gogle, jak na meczu, byłoby mu o stokroć łatwiej, lecz w zaistniałej sytuacji ich po prostu nie miał.
Próbował uchwycić czapkę, lecz wiatr był tak nieznośny, że znosił ją w przeciwną stronę od wystawionej ręki Pottera. Czyżby ktoś ją zaczarował? Może Matka Natura chce ułatwić Ślizgonom sprawę i szybciej go wykończyć?

Pokręcił głową wyrzucając niechciane myśli i skupił się na znoszonym przez wiatr przedmiocie. Coraz to słabszy podmuch opuszczał czapkę bliżej tafli jeziora. Harry przyspieszył o tyle ile można było i złapał czapkę w żelazny uchwyt.
Przez swoje skupienie nie zauważył, że mgła zrobiła się jeszcze gęstsza tworząc wokół niego mlecznobiałą powłokę i tak gęstą jak ściśnięte nitki w swetrze od Pani Weasley.
Zniżył się, aby być jak najbliżej wody i móc odnaleźć po jej krawędzi ląd. Nagle poczuł przeszywające zimno i niespodziewanie jego entuzjazm złapania czapki znacznie opadł i zastąpiła go melancholia. Zaniepokojony Harry przyspieszył rozglądając się na boki szukając źródła tego zjawiska.

Ron zdenerwowany stał na błoniach trzymając ręce przy ciele, gdyż jemu również zaczęło się robić zimno. Chciał wziąć miotłę i polecieć na poszukiwania przyjaciela, ale dzięki Bogu ten po chwili wylądował nieopodal niego.

- Na Merlina, stary! Nie było Cię z piętnaście minut, wiesz jak się bałem? – podbiegł do niego odbierając zgubę – Co tak długo?

Harry wsunął dłonie do kieszeni i zadrżał.

- Mgła taka, że nie szło odnaleźć drogi powrotnej.

Ron pokiwał głową i rozejrzał się wokół.

- Ciemniej się zrobiło czy mi się zdaje?

Harry zmarszczył brwi i spojrzał w niebo.  Chmury zasłoniły całą jego powierzchnię, promienie słońca nie miały dojścia na ziemię, a mgła zasłaniała wszystko co ich otaczało. Na drzewach zaczął pojawiać się lekki szron, a poniekąd szadź. Było nieznacznie ciemniej, lecz z każdym podmuchem wiatru robiło się coraz bardziej. Harry wraz z Ronem chwycił miotły i odwrócił się do tyłu z zamiarem powrotu do zamku. Po obróceniu się wstrzymali oddech. Ich oczy przybrały rozmiary galeonów, a twarze stały się nienaturalnie blade.

W ich stronę sunęły trzy czarne postaci. Ich otwory gębowe były szeroko otwarte ukazując rząd, a raczej okrąg czarnych, przerażająco ostrych zębów. Uniosły swoje łapska do góry i przyspieszyły, chcąc złapać chłopaków w swoje sidła.

Ron krzyknął przerażony. Pociągnął tępo stojącego Harry’ego za sobą i zaczęli uciekać. Szybko oddychając biegli w stronę chatki Hagrida, aby się u niego schronić.

- Harry, musimy coś zrobić! Znasz jakieś zaklęcie? – krzyknął gdy przeskakiwali spróchniałą kłodę.

Czarnowłosy pomyślał przez chwilę i wyciągnął różdżkę. Rzucił zaklęcie przez ramię.

- Drętwota!

Czerwony promień zamiast trafić w postać po prostu przez nią przeleciał. Harry przełknął ślinę i 
przyspieszył.

- Cholera, to jest niezniszczalne! – spanikowany Ron zaczął się jeszcze bardziej drzeć z nadzieją, że ktoś ich usłyszy.

Chłopak poszedł za śladem przyjaciela i również wyciągnął różdżkę. W szaleńczym tempie rzucał w czarne monstrum wszystkie zaklęcia jakie znał od Freda i Georga.

- Ron, Tarantallegra raczej ich nie zatrzyma – stwierdził rzeczowo Harry gdy uchylił się przed wystającą gałęzią jednego z drzew.

- A masz lepszy pomysł?! – zirytował się, po czym strzelił kolejnym zaklęciem – Cholera!


*******************

 Black i Lupin opatuleni w ciepłe płaszcze i wełniane szaliki kierowali się w stronę boiska od Quidditcha. Syriusz wypuszczał parę z ust, która powolnym ruchem unosiła się jak dym z rozżarzonego papierosa. Żwawym krokiem przemierzali zmarznięte błonia. Jak na tą porę, czyli późną jesień, było wyjątkowo chłodno. Remus zrzucił to na dementorów. Syriusz, który trzymał miotłę pod pachą pociągnął nosem i spojrzał na Zakazany Las. Zmrużył oczy i przypatrzył mu się baczniej. Czuł, że jest coś… coś nie tak jak powinno. Intuicja podsuwała mu pewne przypuszczenia, które według niego nie miały szansy ziszczenia się. Potrząsnął głową i ukucnął z zamiarem zawiązania buta, którego sznurówki od czasu powrotu z Grimmauld Place sprawiały nie małe problemy.

- Na brodę Merlina, zimniej już chyba być nie mogło – potarł ręce – Może to przełożymy? – zapytał z nadzieją patrząc na smarkającego Syriusza.

Mężczyzna potrząsnął głową w przeczącym geście i przyspieszył swój chód, co później zmieniło się w bieg. Chwycił miotłę i wskoczył na nią unosząc się parędziesiąt stóp w górę. Słychać było jego uradowany śmiech, gdy po raz kolejny przekręcił się o trzysta sześćdziesiąt stopni. Remus do niego dołączył i stwierdził, że o wiele lepiej się im będzie latać nad błoniami i lasem niż nad pustym, zlodowaciałym boiskiem. Mgła przenosiła się nad Zakazany Las jakby ktoś ją tam ściągnął i usunął z błoni, ku ucieszy Blacka. Remus przystanąwszy na moment spojrzał na przyjaciela. Widać było, że jest szczęśliwy. Iskierki radośnie przecinały ciemnoszare tęczówki trzydziestotrzylatka, a szeroki uśmiech rozjaśnił jego niegdyś smutną i pełną blizn przeszłości twarz. Czarne włosy będące w nieładzie dopełniały ten jakże wspaniały obrazek. Remus na widok tak szczęśliwego Blacka uśmiechnął się lekko i posłał mu równie wesołe spojrzenie.

- Zastanawia mnie, czy Harry też tu nieopodal lata – zastanowił się na głos – mówił, że miał taki zamiar.

Remus rozejrzał się wokoło, lecz poza przerzedzającą się mgłą nic nie zauważył. Przeniósł wzrok na wolno przesuwającego się w stronę lasu Syriusza i wlepił w niego czujne spojrzenie.

- Rozmawiałeś z nim ostatnio?

Black na myśl o ówczesnej rozmowie uśmiechnął się i przeczesał włosy palcami.

- Spotkałem go wtedy gdy wcześnie rano wyszedłem z kwater z zamiarem… po prostu przejścia się – westchnął - Był w jakimś opuszczonym korytarzu i wpatrywał się w nocne niebo. Siedział zmarznięty z kubkiem czegoś co wyglądało jak czekolada na chłodnym parapecie. Mógł przecież dostać wilka! – gdy zorientował się co powiedział cicho zachichotał napotykając natarczywe spojrzenie Lunatyka - Nie przypomina Ci to czegoś? – spytał drapiąc się po lekko wyłaniającym na szczęce zaroście.

-Twoja elokwencja? – spytał uszczypliwie mając na twarzy złośliwy uśmiech – Tak, przypomina mi z kim rozmawiam, dlatego jeszcze Cię z tej miotły nie zrzuciłem.

Syriusz wywrócił oczyma i szturchnął go lekko w ramię.

- Nie głupku. Chodziło mi o postawę Harry’ego – przeniósł wzrok na szumiący las – Będąc u Potterów widziałem jak ojciec Jamesa często tak przesiadywał bezsenne noce. To aż niewiarygodne jak cechy członków jego rodziny się tak w niego wszczepiły. Czy to jakaś karma dla mnie? – zapatrzył się w swoje czerwone od mrozu dłonie – Przypomina mi o wszystkim co było dobre, a jednocześnie rani mą duszę. Poniekąd to przyciąga, zasysa… raz odpycha i zasmuca – jego wyraz twarzy przybrał maskę zamyślenia – Może mam paranoję i się po prostu nad sobą użalam?

Remus zacisnął usta u podleciał do niego.

Plask!

- Auć! – rzucił mu spojrzenie zbitego psa – Za co? – jęknął rozmasowując potylicę.

- Robię dokładnie to co Senior Potter i James zrobiliby na moim miejscu. Miękniesz Łapo. Wiesz, że nie chcieliby Cię w takim stanie widzieć.

Black westchnął i przymknął na chwilę oczy. Trudno jest uwolnić się od wspomnień. Jest to w każdym razie niemożliwe. Chyba, że jesteś, aż tak stuknięty i wycelujesz sobie czubkiem różdżki w skroń i wypowiesz jedno słowo, które wielu ludziom zniszczyło życie – Obliviate.

Przeniósł wzrok na przyjaciela patrzącego na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Wciągnął głęboko świeże, chłodne powietrze.

- Wiem, że mięknę – schował kosmyk włosów za ucho -  Walczyć, walczyłem, więc postanowiłem z tym żyć. Może traktowanie tego jak codzienność sprawi, że się podbuduję? – zastanowił się na głos i wzruszył ramionami – Wraz ze stratą Jamesa, Lily i połowy życia utraciłem cząstkę siebie, która głupia za każdym razem gdy ją łapię, umyka mi. Wiesz gdzie mogę takową odnaleźć?

 Twarz Lupina przybrała zmartwiony wyraz. Przysunął się bliżej przyjaciela i położył dłoń na miejscu jego serca – Tutaj – szepnąwszy odsunął się i wskazał na zamek – Tam – wskazał na siebie – i tutaj też.

Syriusz uniósł lekko kąciki ust i pogrążył się w przyjemnym uczuciu wylewającego się ciepła w okolicy serca. Remus odwzajemnił gest i spojrzał na przyciągający jego uwagę las. Coś się tam ruszało.

Nagle usłyszeli krzyk i dwie postaci wbiegające na błonie. Dwie? Teraz już pięć . Trzema z nich byli dementorzy wyciągający swoje smoliste łapska w stronę uciekających chłopców. Mężczyźni porozumieli się jednym skinięciem głowy i z prędkością światła ruszyli w stronę czarnych zmór.

- No chodźcie tu! – wyraz twarzy Syriusza można było spokojnie nazwać szaleńczym. Oczy błyszczały nienaturalnie i widać było w nich chęć zemsty – Zdejmiemy z Was te narzutki!

Remus wyjął różdżkę zza pazuchy i skierował ją na dementorów. Wykrzyczał zaklęcie.

- Expecto Patronum!

Smuga oślepiającego światła w kształcie dorodnego wilka pomknęła przed siebie uderzając w cel. Niezadowoleni dementorzy zmuszeni do ucieczki odlecieli z mrocznym pomrukiem, który po przetłumaczeniu oznaczałby złorzeczenie. Profesorowie podlecieli do zdyszanych chłopaków, którzy podtrzymywali się rękoma opartymi na kolanach. Pierwszy odezwał się czarnowłosy.

- Dzię… Dzięki – wypuścił nerwowo powietrze – Co za cholerstwo – otarł ręką spocone czoło i spojrzał na nauczycieli.

Harry?! – Wykrzyknęli nawzajem w myślach.

- To był nasz obowiązek – wydusił z siebie Remus. Po przeskanowaniu trzynastolatków i oparł ręce na biodrach (Ronowi przypominał mu on teraz jego matkę) i łypnął na nich groźnie.

 – W taką pogodę wpadliście na pomysł latania na miotłach? – zdenerwował się. Przecież mogło im się coś stać! - Ta mgła jest zbyt gęsta. Jakbym założył sobie opaskę na oczy, to widziałbym to samo co wy dzisiaj w powietrzu.

Chłopcy ze spuszczonymi głowami milczeli jak zaklęci i jedynie wydawali z siebie pomruki zgody z profesorem. Jednakże Ron znany ze swoich wyrywów odezwał się cicho.

- Ale Pan też latał  – wskazał na miotłę profesora, lecz po chwili syknął gdyż Harry kopnął go w kostkę.

Syriusz powstrzymał śmiech i chrząknął stanąwszy przed chłopakiem.

- Cóż by się stało, gdyby Remus dzisiejszego dnia nie złamał zasad? – zapytał i wskazał palcem na ciemnoszare chmury – Zapewne „Pan Czarny Kocyk” by was złapał. Jednakże wiedzcie, że łamanie zasad nie jest wcale takie łatwe. Trzeba to robić perfekcyjnie i mieć porządny powód, a wy chyba takowego nie macie – uniósł rękę, gdy rudzielec otworzył usta – uprzedzając twoje pytanie. Tak, mieliśmy bardzo poważny powód by łamać dzisiejszego dnia zasady – spojrzał na niego uważnie. 

Rudzielec zarumieniony wybąknął przeprosiny i nareszcie zamilknął – na jakiś czas.

- Nic wam nie jest? – zapytał w końcu Łapa.

- Nie, na szczęście nie – oznajmił zdyszany Harry.

Mężczyźni skinęli głowami i gestem zarządzili skierowanie się do Hogwartu. Chłopcy pod czujnym okiem profesorów zostali odprowadzeni aż do wrót zamku. W milczeniu pokonywali skostniałe błonia.

Na głównym korytarzu spotkali Hermionę, która z torbą przewieszoną przez ramię szybko pokonywała odległość pomiędzy nimi.

-Gdzie się szlajaliście! – krzyknęła do nich zdenerwowana – Byłam przekonana, że spotkamy się w bibliotece, a was oczywiście znowu nie było. Szukałam was wszędzie. A wy byliście sobie na zamglonych błoniach, aby polatać na miotłach?! – wskazała na Zmiatacza i Nimbusa. Stanęła przed nimi stukając obcasem o posadzkę – To było nierozważne! Co by się stało jakby was ktoś zaatakował? Przy takiej pogodzie jest duże prawdopodobieństwo.

Ron jęknął przeciągle i poprawił kołnierz płaszcza.

- Jeny, nie musisz nam matkować.

Dziewczyna oburzyła się i strząsnęła kosmyk włosów będący na ramieniu.

- Jak widać ktoś musi.

Harry jak dotąd milczał, iż miał cichą nadzieję, że dziewczyna nie skupi na nim swojej uwagi. W jej stanie emocjonalnym jest to dosyć niebezpieczne. Jak widać nie wszystko poszło po jego myśli.

- A ty Harry? – wlepiła w niego oburzone spojrzenie.

Chłopak zmarszczył brwi.

- Co ja?

- Jak to co? Zgodziłeś się pójść z Ronem.

Rudzielec na te słowa obrócił głowę gwałtownie i powiedział oburzonym głosem.

- Teraz to niby moja wina tak? No pięknie.

Hermiona przewróciła oczami i nagle zorientowała się, że nie są sami. Spłonęła głębokim rumieńcem patrząc w rozbawione oczy mężczyzn.

- Dzień dobry panno Granger.

Dziewczyna skinęła miękko głową i odpowiedziała cicho Syriuszowi.

- Twoi przyjaciele mieli małe komplikacje. Nic poważnego.  – posłał jej uspokajający uśmiech – Jak 
widać są w jednym kawałku. Życzymy miłego weekendu i do zobaczenia na zajęciach – klasną w dłonie.

Mężczyźni z zamiarem skierowania się do siebie przystanęli słysząc głos dziewczyny.

- Moment – powiedziała – Jakie komplikacje? Ktoś ich jednak zaatakował? – brązowe oczy przybrały wielkość galeonów.

Lupin po chwili ciszy, która zapanowała między nimi zdecydował się odezwać.

- Powiem wprost – przeczesał włosy dłonią na której było widać małe, różowe blizny - Nie 
wychodźcie na błonia gdy jest taka, a nie inna pogoda. Możliwym jest, iż „Pan Czarny Kocyk” powróci – zerknął na przyglądającą mu się z uwagą Hermionę – Panna Granger chyba wie o czym mówię.

Trybiki u Panny – Wiem – To – Wszystko zaczęły pracować na najwyższych obrotach. Usta dziewczyny były lekko uchylone a wzrok oddalony o kilkadziesiąt mil. Zamrugała parę razy i zacisnęła usta.

- Dementor.

Profesorowie pokiwali głowami.

- Z nimi nie ma żartów – rzekł Syriusz, po czym poklepał oddalonego myślami Harry’ego po ramieniu – Widać, że są na Ciebie i pana Weasleya nieźle uczulone. Te diabelskie stworzenia zapamiętały wasze zapachy i każde styknięcie z nimi będzie o wiele trudniejsze, niż zazwyczaj. Obyście więcej nie mieli takich sytuacji.

Chłopacy jęknęli jednocześnie. Hermiona słuchając tego wszystkiego wstrzymała oddech i zacisnęła usta w wąską linię po czym podeszła do nich i zdzieliła jednego i drugiego otwartą dłonią w potylicę.

- Ałć! Za co?

- Harry, ty już dobrze wiesz za co – pokręciła głową z dezaprobatą – Mogliście wylądować w 
skrzydle szpitalnym!

Lupin patrzył na tą scenę z lekkim uśmiechem. Dotknął przyjaciela w ramię i dał znak, aby się ulotnili. Jednakże ponownie coś ich zatrzymało.

- Syriuszu, Remusie – dziewczyna wlepiła w nich swoje ciekawskie spojrzenie – Jakie to było zaklęcie jakiego użyliście do odstraszenia dementorów?

Wieczna ciekawość, hmm?

Obrócili się i spojrzeli po sobie dokonując decyzji – powiedzieć, czy zachować to dla siebie? Syriusz po chwili przemyśleń wiedział już co zrobić. Jego pomysł najwyraźniej bardzo mu się spodobał. Widać to było w  jego oczach. Wewnątrz mężczyzna wręcz śmiał się i bił sobie oklaski za tak wspaniałe rozwiązanie.

- Jeżelibyśmy wam o tym powiedzieli, zapewne szukalibyście wszelkich informacji na temat tego zaklęcia i próbowali się go nauczyć w pojedynkę. Prawda jest taka, że do tego potrzebne jest coś w co wyposażeni jesteśmy tylko my – profesorowie Obrony Przed Czarną Magią.

Trzynastolatkowie patrzyli z namacalnym zainteresowaniem na profesora, który coraz szerzej się uśmiechał. Jak widać, nie ujarzmił swojej radości tak bardzo jak chciał.

- Wiedząc, że jesteście ciekawymi dzieciakami, a to zazwyczaj z bezpieczeństwem nie idzie w parze – tu spojrzał wprost na Harry’ego – chcę wam w pewien sposób pomóc. W bezpieczny sposób.

Remus zmarszczył brwi i spojrzał zdziwiony na Blacka.

Co ten znowuż wymyślił…

- Pomóc? – uniosła brwi – W jaki sposób?

- Będzie dla was lepiej jeżeli tą naukę będzie ktoś kontrolował. Tymi osobami możemy być my – wskazał na siebie i Remusa – Jesteście za?

Złote trio wytrzeszczyło oczy na młodego profesora i po chwili pokiwali zgodnie głowami mając na ustach małe uśmiechy.

- Myślę, że weekendy będą odpowiednie. Po obiedzie w sobotę. Nauczymy was tego zaklęcia, a może i paru innych jeżeli chcecie – odpowiedziały mu szybkie skinięcia głowy i uśmiechy, które zapoczątkował akcję „Zapoznaj się z chrześniakiem”.

- Czyli sobota – mruknął Harry – Gdzie mianowicie?

Syriusz zastanowił się na moment.

- Klasa byłaby odpowiednia, ale zrobiliśmy ostatnio w niej gruntowny porządek i właśnie ta niezbędna rzecz do naszej nauki znajduje się w naszych kwaterach i raczej nie prędko  stamtąd wyjdzie. Nie ma dla niej miejsca w schowku na końcu Sali. Odpowiada wam to? Możemy również co sobotę przenosić sprzęt do klasy, ale będzie to dość kłopotliwe.

Trzynastolatkowie przystanęli na pomysł, aby lekcje odbywały się w kwaterach profesorów. Mężczyźni życzyli im miłego weekendu, prosili o ostrożność i zniknęli za zakrętem pozostawiając Złote Trio na chłodnym korytarzu.

Całe szczęście! Nie stracili punktów.

Hermiona chwyciła chłopaków za ramiona i pociągnęła do biblioteki, gdzie byli wcześniej umówieni.

- Mamy do zrobienia trzy eseje. Jeden z Eliksirów, drugi z Historii Magii, a trzeci z Zaklęć. Weźmy się za to teraz, aby mieć to po prostu z głowy.

Chłopacy jęknęli i z wielkim bólem opadli na siedzenia koło brązowowłosej. Dziewczyna podała im pergaminy i zapasowe pióra, gdyż takowych nie mieli przy sobie. Wyjęła z torby dwa grube tomiszcza,  z których – jak oznajmiła – będą dzisiaj nadmiernie korzystać. To jeszcze bardziej ich zdołowało. Harry cierpiętniczo wziął do ręki czerwone pióro i zaczął pisać otwierając przy tym jedną ze książek przyniesionych przez przyjaciółkę. 

Ron znużony rozejrzał się po bibliotece. W kącie pomieszczenia ulokowała się grupa dziewczyn z Ravenclawu, które wymachiwały swoimi notatkami w tą i z powrotem gubiąc niektóre na drewnianej podłodze. Przy oknie stali szóstoroczni puchoni, którzy co chwilę albo się śmiali albo krzyczeli z oburzenia. Przez bibliotekę przewijało się wiele znanych twarzy.


*****

 Godzinę później Dean zawitał do nich i poinformował chłopaków, że Oliver ich szukał. Ponoć chodziło o Quidditch’a. Ron zadowolony z obrotu sprawy chwycił swoje wypracowania i skierował się w stronę Wielkiej Sali. Wood miał tam na nich czekać.

- Oliver nas wołał? – zdziwił się na głos czarnowłosy, gdy wraz z rudzielcem pokonywali sprawnie drogę do miejsca spotkania – przecież następny mecz jest w przyszłym semestrze. Nie mam pojęcia o co może chodzić.

Wood, tak jak obiecał, czekał na nich w Wielkiej Sali.

- Cześć.

- No hej – uścisnęli sobie dłonie – Coś się stało? – zapytał Harry.

Wood zaciągnął ich w bardziej odludne miejsce. Rozejrzał się wokół, aby upewnić się, że nikt im nie przeszkadza.

- Jest sprawa – zaczął tajemniczo – i to dość poważna.

Chłopacy spojrzeli po sobie nic z tego nie rozumiejąc i posłali Wood’owi pytające spojrzenia.

- Mamy konfidenta w drużynie – młodsi chłopacy wybałuszyli oczy. Otworzyli usta, aby coś 
powiedzieć, jednakże Wood ich wyprzedził - Ktoś przekazuje informacje drużynie Slytherinu. Mówi o tym co się u nas dzieje, opowiada o wszystkich naszych pomysłach, sposobach trenowania. Nie zdziwiło was, że Slytherin notorycznie kopiuje nasze ruchy na meczach?

- Na brodę Merlina, jesteś pewien? –zapytał zszokowany Ron.

- Na sto procent. Udało mi się podsłuchać rozmowę tej osoby z kapitanem ślizgonów. Niestety nie zdołałem zobaczyć twarzy informatora.

Harry uniósł brew i przeczesał dłonią włosy, tworząc na swojej głowie jeszcze większy bałagan. 

Podrapał się za uchem i wydął usta. Oznaczało to, że jego trybiki w głowie pracują na wysokich obrotach i próbują znaleźć idealne wyjaśnienie sytuacji.

 Kto mógł być kapusiem?

 Bliźniacy? A gdzież tam! Nigdy by nas nie zdradzili.

 Ron? Nawet by go o to nie podejrzewał.

 Angelina, Katie? Ta aż nieprawdopodobne. Dziewczyny są zbyt związane z Wood’em, aby go tak perfidnie wykiwać.

Więc kto? Może ktoś spoza reprezentacji… jednakże kto jest tak blisko drużyny i jednocześnie w niej nie jest, aby przekazywać takie szczegółowe informacje opozycji?

- Może to ktoś spoza naszej dziewiątki*? – zaproponował Harry.

Wood zacisnął usta w wąską linię i skrzyżował ręce.

- Nie wiem. Jednakże prosiłbym was, abyście nikomu nie mówili o tym co wam dziś powiedziałem, dobrze? Nie chcę większej zadymy. Mówię to wam, gdyż jesteście na bezpiecznej liście. Powiedzmy, że was trochę ostatnio śledziłem i nic nie wskazuje na to, że jesteście w to zamieszani.

Chłopcy pokiwali głowami. Rozumieli siódmorocznego. Musiał się upewnić.

- Może masz rację Harry… ktoś spoza drużyny… - mruknął – Mogę was o coś prosić? Miejcie oczy szeroko otwarte. Nie wiemy co ta osoba planuje. Może być tuż obok nas – wykonał gest dłonią – 
Gdyby ktoś się wam przyglądał… nie chodzi mi o takie zwykłe, krótkie spojrzenia, tylko notoryczne obserwacje… zwróćcie na to uwagę. Powiedzcie to mnie, a może wtedy szybciej odnajdziemy tego kapusia, okej?

- Jasne, nie ma sprawy stary – zapewnił Harry.

Wood rozpogodził się nieco i poklepał Harry’ego po ramieniu.

- Następny trening za dwa dni. Weźcie ciepłe rzeczy. Czeka na was dłuższe sportowe popołudnie. Na dworze – zaznaczył z uśmiechem.

Ron jęknął cicho, lecz nie sprzeciwił się.

- Dobra, to ja będę spadał. Trzymajcie się! – pokiwał im na pożegnanie i pognał w stronę schodów.

Zamyśleni chłopacy usiedli pod ścianą wyjmując z kieszeni cukierki, które zdążyli wziąć rano z dormitorium. Pałaszując je, przymknęli oczy i oparli głowy o zimną ścianę.
Ich myśli zaprzątało jedno, nurtujące pytanie.

Kto jest informatorem ślizgonów?

                                              ~~*~~

  * uwzględniłam rezerwowego







niedziela, 17 stycznia 2016

Rozdział 12

Cześć! 

Ślęczałam nad nim 5h i mam ogromną nadzieję, że nie na marne (jak nie to się uduszę i powieszę przy stawku jak babka z "Obecności") . Postawiłam w nim (rozdziale) troszkę na przemyślenia i smutniejszą atmosferę, ale nie sądzę, że zniszczy to charakter HPiŁL. Wręcz przeciwnie - doda mu "smaczku". Dzięki za komentarze, one są dla mnie jak krew dla wampira :3. Kończąc (bo jak zacznę to nie przerwę) oświadczam, iż sprawdziany dobrze mi poszły :D 

No i jak zawsze,  zapraszam do czytania....

                                                     
                                                   ***



 Horyzont rozjaśniły promienie jesiennego słońca. Chmury przyćmiły niebo w dziewięćdziesięciu procentach i wyglądało na to, że miało się rozpadać.
Na parapecie w oddalonym od sal lekcyjnych korytarzu siedziała pewna postać. Skulona, w czerwonej piżamie z kubkiem gorącej czekolady w dłoniach.

 Dzisiejszego dnia chandra zaatakowała Złotego Chłopca.
Z nostalgią przyglądał się budzącym do życia błoniom. Coraz to grubszy szron zanikał pod wpływem promieni słonecznych, a ostatnie klucze ptaków na niebie znikały za Zakazanym Lasem.
Był to poranek 31 października, rocznica śmierci Lily i Jamesa Potterów, zamordowanych przez Lorda Voldemorta w Dolinie Godryka. 
Harry nie płakał. Nie potrafił. Nie pamiętał swoich rodziców. Znał ich tylko z fotografii, z opowieści Hagrida i zwierciadła Ain Eingarp. Czuł jedynie niewyjaśnioną pustkę.
Korytarze przystrojone w lampiony z dyni i ozdoby na Halloween nie robiły na nim wrażenia. Patrzył na nie bez jakichkolwiek emocji. Ostatni dzień października nie był dla niego dniem zabaw.
Nie wiedział jednak, że nie tylko dla niego.

************************

 Syriusza od rana opuściła chęć zemsty na Remusie po spojrzeniu na kalendarz nad biurkiem.
Obiecał sobie, że nie będzie histeryzował ani płakał. Jest dorosły. To było trzynaście lat temu…
Westchnął i podszedł do barku. Ognista pomoże. Na moment zapomni o… tym, a jego uwaga skupi się na piekącym od trunku gardle.
Spojrzał na drzwi od sypialni przyjaciela. Wrócił około pierwszej w nocy i od razu wymęczony skierował się do łóżka, nawet nie zdejmując butów.
Syriusz będący wtedy jeszcze wściekły na Lupina otworzył mu na noc okno na oścież, a zaznaczmy, że temperatura w nocy nie sięga więcej niż dwóch stopni na plusie. Zalety Szkocji. Dodatkowo go jeszcze odkrył, tak aby rano obudził się skostniały i obolały.
Słychać było jego delikatne pochrapywanie. 
Syriusz postanowił pójść na spacer po zamku. Był weekend, więc nie musiał się obawiać spóźnienia na własne zajęcia.
Szedł przed siebie, bez jakiegokolwiek celu. Będące na jawie obrazy patrzyły na niego uważnie i odprowadzały namalowanym wzrokiem w dalszą część chłodnego, kamiennego korytarza. Znajdował się teraz na drugim końcu zamczyska, w jakimś opuszczonym miejscu. Można by go nazwać półokrągłym, malutkim dziedzińcem wewnątrz zamkowym. na którego końcu był mały balkon wyglądający na nieodwiedzaną część błoni.
Jego uwagę przykuła pewna postać siedząca na parapecie jednego z okien.

- Harry?

Zaskoczony chłopak spojrzał na mężczyznę stojącego parę metrów od niego. Wstał z parapetu i posłał mu przepraszający uśmiech.

- Przeprasza. Wiem, że nie powinno mnie tu być.

Black uśmiechnął się.

- Ależ nic się nie stało, jest weekend. Czas odpocząć od trujących życie reguł.

Z ust Harry'ego wyrwał się cichy śmiech.

- Szkoda, że tylko pan tak uważa.

Syriusz pokiwał głową ze zrozumieniem i usiadł na parapecie.

- Proszę, nie per pan – posłał mu uśmiech – Syriusz.

- Harry – odwzajemnił uśmiech i usiadł koło profesora – Można spytać co pana zaciągnęło do tak oddalonego miejsca w Hogwarcie? – wlepił w niego zaciekawione spojrzenie.

Black westchnął i spojrzał na wschód słońca.

- Zmartwienia.

Chłopak ściągnął brwi w zadumie.

- Co panu ciąży na sercu? – zapytał.

Mężczyzna zaśmiał się pod nosem.

- Ciekawski jesteś.

Harry zawstydził się i wymamrotał ze skruchą.

- Przepraszam, nie miałem zamiaru być wścibski.

Syriusz poklepał młodzieńca po ramieniu.

- Nic się nie stało. Jak byłem w twoim wieku też chciałem wiele rzeczy wiedzieć. No może pomijając historię magii i wróżbiarstwo – wyszczerzył się.

Na zewnątrz zaczęła unosić się mgła, na której widok Harry’emu zrzedła mina.

- No to nici z latania – mruknął niezadowolony.

Syriusz przeniósł wzrok na szybę.

- Ach, ta przeklęta mgła – pokręcił głową – Zawsze przeszkadza w lataniu.

- Był pan w drużynie quidittcha? – zapytał z jawnym zaciekawieniem.

- A jakże! Grałem na pozycje pałkarza. Do dziś pamiętam moje krwiaki po tłuczkach. To były wspaniałe czasy – westchnął i klapną dłońmi w uda – Ciekawi mnie jedna rzecz… co Ciebie skusiło by zaszyć się w takim kącie? I to z samego rana.

Chłopak wzruszył ramionami.

- Również zmartwienia.

Syriusz zamilkł na chwilę, by pomyśleć.

-31 października. – bardziej stwierdził niż zapytał.

Chłopak pokiwał głową.

- Wiesz… - zaczął mężczyzna – Gdy nadchodzi taki dzień, który ja nazywam czarną dobą, trzeba się wyciszyć, porozmawiać z kimś bliskim – napotkał spojrzenie trzynastolatka – Ja tak robię, jednakże zazwyczaj tą rozmowę przekładam na późny wieczór – kąciki jego ust uniosły się lekko – Pomaga. Prawie tak samo jak czekolada Lunatyka.

Lunatyka? – pomyślał Harry.

Harry udał, że nie słyszał ostatniego wyrazu wypowiedzi nauczyciela.

- Ma pan rację – przełknął ślinę i wziął głębszy oddech – Mam przeczucie, że jest tu pan z podobnego powodu co ja.

Czasem żałuję, że jesteś tak bystry jak twoja mama. Mogłem nie pomagać Rogaczowi w podrywaniu Lily.

Syriusz westchnął i popatrzył na chłopaka.

- Jesteś strasznie inteligentny, aż za bym powiedział.

Harry zachichotał i wzruszył ramionami.

- Przykro mi – oznajmił bez cienia skruchy.

Łapa pokręcił głową.

- Masz rację. Mam ten sam powód co ty by tu przebywać.

- Ten sam?

Black zastanowił się na moment i zdecydował się to wyjawić.

- Znałem twojego tatę, Harry – trzynastolatek wybałuszył oczy – I to nawet bardzo dobrze.

- Znał pan mojego ojca? – głos Harry’ego znacznie zadrżał.

Black odchylił głowę do tyłu i przymknął oczy.

- Był moim przyjacielem.

Nastała cisza. Nie trwała jednak długo.

- Jaki był? – wyszeptał Harry upijając łyk czekolady.

Syriusz zatopił się we wspomnieniach.

James.

Roześmiany, radosny, pełny wigoru mężczyzna. Czarne, rozwiane włosy i iskrzące czekoladowe oczy, w których niejedna panna się zakochała. Był zdolny magicznie, czasem działał lekkomyślnie, lecz jeżeli chodziło o czyjeś życie był stanowczy i twardo stąpał po ziemi. To właśnie był James. To była jego cząstka, bez której stałby się nudny i bez wyrazu.
Syriusz spojrzał na Harry’ego i uśmiechnął się tak ciepło, że mógłby roztopić twarde i skostniałe od tysięcy lat góry lodowe.

- Twój tata był najwspanialszym człowiekiem, jakiego znałem. Miał wiele wspaniałych pomysłów, aby zabić nudę. Był skory do wyzwań rzucanym mu w twarz. Wiedz, że nigdy się nie poddawał. Wszyscy kojarzyli go z ogromnym pokładem odwagi i radości, która kipiała z niego jak mleko z garnka zostawionego na zbyt długi czas na ogniu. Zawsze mu zazdrościłem tej lekkości bycia. Nie bał się konsekwencji, przez co niektórzy uważali go za ryzykanta i niebezpieczną osobę – prychnął – Nie znali go tak dobrze jak ja, więc nie wiedzieli jaki był naprawdę – spojrzał na Harry’ego, który słuchał go bardzo uważnie i chłonął każde słowo jak gąbka wodę – Bardzo Cię kochał. Nawet nie wiesz jak bardzo – posłał mu lekki uśmiech i poklepał po ramieniu.
Chłopak wziął głęboki wdech i oddał uśmiech mężczyźnie. Był wdzięczny, że mężczyzna zgodził się wyjawić cokolwiek o jego rodzicu.
Zazwyczaj nauczyciele mówili tylko, że Harry jest do niego bardzo podobny, lecz nikt mu nie powiedział jaki był jego ojciec. Cóż, pomijając Snape’a, który wyzywał go od kanalii i idiotów. Tylko dlaczego? Dumbledore milczał na ten temat i odpowiadał mu tylko, że z tym powinienem zwrócić się do kogoś kto zna wszystkie szczegóły relacji mojego taty i profesora Snape’a. Jeżeli mój ojciec i Syriusz byli przyjaciółmi, to z pewnością profesor Black będzie coś na ten temat wiedział.

- Syriuszu – zaczął po krótkiej ciszy – Czy wiesz dlaczego Snape nie lubi mojego ojca?

Black westchnął i podrapał się po karku. Oczekiwał takiego pytania.

- Nie lubi… to za mało powiedziane. On go nienawidzi. Głupio to brzmi gdy używam czasu teraźniejszego, ale nawet po śmierci twoich rodziców, nienawiść Snape’a wobec niego nie zmalała ani o jotę. Wiesz dlaczego? Snape jest moim rówieśnikiem. Tak samo  jak twojego taty, Remusa czy twojej mamy. W czasach szkolnych można by rzec, że… - zamilknął na moment – Byliśmy młodzi, Harry. Nie widzieliśmy niczego złego w naszych postępowaniach. Gdybyśmy na niego tak nie naskoczyli… to może i byśmy się nigdy w życiu nie spotkali, nasze drogi by się nie skrzyżowały… Od pierwszego roku w Hogwarcie Snape i twój ojciec mieli ze sobą na pieńku. Nie polubili się – Syriusz spróbował ubrać to jakoś w słowa – Głównym czynnikiem ich takiej a nie innej relacji było również to, że James był w Gryffindorze, a Snape w Slytherinie. Dobrze wiesz, że te domy niespecjalnie się ze sobą dogadują. – chłopak przytaknął, że rozumie – Zaczęło się od drobnych sprzeczek. Trwały one przez wszystkie lata nauki. Później dochodziło do przykrych żartów. Byłem przyjacielem twojego ojca, Remus też, więc i my podchodziliśmy wrogo do ślizgona. Nie było to jednostronne. On też dokonywał zemst, które albo kończyły się w skrzydle szpitalnym lub kolejnymi atakami. Wiesz… Snape widzi w tobie Jamesa. Jego wroga. Jesteś młodszy, nie możesz temu jakoś szczególnie zaradzić, więc jest to dla niego idealna okazja do zemsty na Jamesie.

Harry pokiwał głową i z lekką irytacją upił resztkę gorącej czekolady.

- To idiotyczne – zbulwersował się – Dlaczego ja mam obrywać za coś co było kiedyś? Nie moja wina, że ich relacje były takie a nie inne. Zachowanie Snape jest trochę dziecinne, nie uważasz tak Syriuszu?

Łapa skinął głową.

- Również tak uważam. Jednakże to Snape. Zawsze wzbudzał negatywne uczucia, przez co nie był zbytnio lubiany. – Łapie przed oczami mignął obraz uśmiechniętej Lily rozmawiającej ze ślizgonem, jednakże szybko zakopał ten widok w dalekich odmętach swojego umysłu – Powiem Ci jedną rzecz… zemsta zawsze przyćmiewa racjonalne myślenie – jak w moim przypadku dopadnięcie Peter’a – Nie mówię, że powinieneś go zrozumieć, ale najlepiej by było jakbyś nie reagował na jego zaczepki. To jego i twojego ojca kłótnia. Nie musisz przez nią cierpieć.
Na zegarze wybiła siódma. Dźwięk rozniósł się po korytarzach zamku informując innych o rozpoczęciu śniadania, które trwało w weekendy do dziesiątej.

- Dziękuję – powiedział Harry, gdy razem kierowali się w stronę wieży Gryffindoru.

Syriusz uśmiechnął się i wzruszył lekko ramionami.

- Nie ma sprawy, Harry. Gdybyś czegoś potrzebował, pukaj śmiało.

- Dobrze – kąciki ust trzynastolatka uniosły się nieznacznie.

Będąc pod obrazem Grubej Damy napotkali Weasleyów, a mianowicie Rona i Percy’ego, którzy zawzięcie się ze sobą kłócili.

- Ty głupi kretynie! Jak mogłeś wygadać się mamie, że ja go zgubiłem! On sam uciekł! Wiesz jaką będę miał aferę podczas przerwy świątecznej?! To wszystko twoja wina! – darł się Ron na nienaturalnie wyprostowanego Percy’ego, który patrzył na niego z kpiną.

- Matka miała prawo wiedzieć. Wszyscy wiemy, że okłamałbyś rodziców mówiąc, że Parszywek został u hogwarckiego gajowego , bo bałbyś się reakcji matki i ojca – patrzył na Rona jak na jakiś niesmaczny kąsek – Powinieneś mi dziękować.

Ron aż zadygotał ze wściekłości która nim targała od początku rozmowy
- Dziękować? Dziękować?! Tobie?! Zarzucasz mi tchórzostwo, próbę kłamstwa, wrobiłeś mnie w tygodniowe odśnieżanie podjazdu i TY mówisz mi, że powinienem Ci dziękować? Ty łajzo! Jak ja Cię dorwę to normalnie… - Ron miał zamiar rzucić się na starszego brata lecz powstrzymał go żelazny uścisk na ramieniu.

Obrócił głowę i napotkał ciemnoszare spojrzenie profesora Blacka.

- Co się stało panowie? – zapytał spokojnie.

Percy wyprzedził młodszego brata w odpowiedzi.

- Staram się coś wytłumaczyć mojemu braciszkowi, lecz ten nie przyjmuje tego do wiadomości rzucając się jak wściekła mandragora, która zgubiła swoją doniczkę.

Ron wstrzymał oddech i drgnął, przez co uścisk na ramieniu wzmocnił się.

- Czy wymagało to traktowania swojego młodszego brata jak jakiegoś ułomnego? – Syriusz posłał Percy’emu chłodne spojrzenie.

Starszy Weasley obruszył się.

- Ależ ja wcale nie traktuję tak mojego brata profesorze.

Syriusz uniósł brwi w konsternacji, a potem zmieniło się to w ostre spojrzenie.

- Jednakże nalegałbym, aby nie traktował pan tak swojej jakby nie patrząc rodziny.

Percival omiótł spojrzeniem zebranych i obrócił się w stronę schodów.

- Dobrze, profesorze – powiedział z udawanym przejęciem. Przeniósł wzrok na Rona – Odejmuję Gryffindorowi dziesięć punktów za obrazę prefekta naczelnego – uniósł dumnie głowę i obrócił się do nich plecami schodząc po schodach. Stukot obcasów lakierek Percy’ego rozniósł się po pomieszczeniu.

Harry pokręcił głową i zwrócił się do przyjaciela. Odjął punkty nawet swojemu domowi. Fałszywy dupek.

- Stary, w porządku?

Ron wypuścił nerwowo powietrze z ust i pokiwał głową.

- Zawrę pakt z Fredem i Georgem. W święta odegram się na tym gnojku – na myśl o bracie jego twarz stężała, a z oczu strzelały błyskawice.

 Harry klepnął go w ramię.

- Ubiorę się i pójdziemy na śniadanie. Słyszałem, że mają być mleczne bułki i dżem malinowy – uśmiechnął się gdy twarz Rona rozjaśnił lekki uśmiech i spojrzenie głodnego wilka – Dziękuję za odprowadzenie Syriuszu.

Profesor skinął lekko głową puszczając przy tym oczko i pokiwał im gdy skierował się schodami na dół. Nie szedł prosto na śniadanie, lecz kierował się do swoich kwater.

- Harry – odezwał się Ron gdy ubrani i gotowi na śniadanie schodzili po schodach -  Co tak wcześnie robiłeś poza wieżą?

Czarnowłosy wzruszył lekko ramionami.

- Musiałem się wyciszyć – spojrzał przyjacielowi prosto w oczy – Wiesz… ostatni dzień października – zerknął uważnie na reakcję przyjaciela.

- Musiałeś się uspokoić, bo jutro już będzie listopad? – Ron spojrzał na niego niezrozumiale – 31 października… - główkował nad tym przez całą drogę do wielkiej sali. Będąc już przy stole zmarszczył brwi i spojrzał na nietoperze latające pod sufitem i na szkielety wiszące nad drzwiami wejściowymi. Nagle go oświeciło i spojrzał przepraszająco na Harry’ego, który pałaszował swoją bułkę.

- Na Merlina Harry, jak ja mogłem być tak głupi! – napotkał zdziwione spojrzenie przyjaciela. Zniżył głos do szeptu – Przecież to rocznica śmierci…. Twoich rodziców – jego oczy wyrażały smutek i zakłopotanie – Przepraszam! Nie mogłem skojarzyć daty.

Harry pokręcił głową i podał mu bułkę posmarowaną dżemem.

- Przecież nic się nie stało. Masz – wsadził mu w dłonie bułkę – Zjedz i pójdziemy polatać. Mgła mi nie straszna – uśmiechnął się.

Ron przyglądał mu się z lekką konsternacją, lecz po chwili szybko połączył fakty.

- Syriusz Ci pomógł – napotkał uśmiech przyjaciela – wspomógł Cię.

- Szybko na to wpadłeś – powiedział uszczypliwie Potter.

Ron szturchnął Harry’ego w ramie, gdy ten zaczął chichotać.

******************
 Syriusz wszedł do komnat i napotkał siedzącego na kanapie Remusa sączącego kawę z mlekiem. Z kominka dochodziły charakterystyczne trzaski palących się drew. Okna były zasłonięte ciemnymi zasłonami i jedynym źródłem światła w pomieszczeniu był właśnie ogień.

- Schodzisz na śniadanie? – spytał Syriusz, który opadł koło Remusa na kanapę. Wziął do rąk bordową poduszkę i zaczął się bawić zamkiem poszewki – Są bułki mleczne. Zawsze je lubiłeś.

Remus oparł głowę o oparcie mebla i przymknął oczy.

- Nie mam ochoty na jedzenie. Kawa mi w zupełności wystarczy.

Syriusz przeniósł na niego swoje zmartwione spojrzenie.

- Więc teraz będziesz żył tylko dzięki kawie? – uniósł brew – i ty mi mówiłeś, abym nie rozpamiętywał tak dogłębnie tamtych lat – pokręcił głową – Mamy wolne, więc pomyślałem, że odwiedzimy dziś Grimmauld Place – napotkał pytające spojrzenie wilkołaka – kiedyś trzeba iść po tą miotłę. Nabrałem niebywałej chęci na latanie.

Remus odstawił kawę na stolik i spojrzał na Syriusza.

- Jest wyjątkowo gęsta mgła. Niebezpiecznie będzie w takiej pogodzie, a zaznaczam, że grasuje duża ilość dementorów.

Syriusz machnął na to ręką i rzucił w niego poduszką.

- Jeżeli nie jesteś głodny to chodź – podszedł do wieszaka i podał mu płaszcz – Idziemy.

- Teraz? – zdziwił się.

- No a kiedy?

***************

 Po półgodzinie i minucie kłótni kto teleportuje ich na miejsce znaleźli się na Grimmauld Place. Szli w górę ulicy, aż znaleźli się przed domami o numerach jedenaście i trzynaście.
Po chwili budynki rozstąpiły, a pomiędzy nimi pojawił się ten z numerem dwanaście. Najbardziej znienawidzony przez Syriusza.
Weszli uchylając stare, poharatane drzwi. Nic się tu nie zmieniło. Stara, odchodząca od ściany tapeta na korytarzu odstraszała nieproszonych gości, a powoli przepalające się żarówki w lampach migotały w brudnych i okurzonych kloszach. Kiedyś były tu lampy naftowe, a jeszcze wcześniej świece, lecz po marudzeniu stworka, że świeczki szybko się gasiły Dumbledore zlitował się nad nim i zarządził założenie żarówek.
Podłoga lekko skrzypiała, a pajęczyny w kątach były pełne złapanych i owiniętych w sieć much. Obraz matki Syriusza był przykryty jakąś szmatą, którą Stworek notorycznie ściągał. Syriusz jednym machnięciem różdżki znowu zasłonił portret i uciszył  go zaklęciem, gdyż był święcie przekonany, że jego matka za moment zacznie się drzeć i wyzywać ich od „zdrajców krwi” bądź „plugawych szlam”.

- Podejrzewam, że moje rzeczy znajdują się w piwnicy, albo w moim starym pokoju – rzucił Lunatykowi gdy po schodach skierował się do piwnicy. Zapach stęchlizny i kurzu uderzył go już na przy samym wejściu do pomieszczenia.

- Powinienem wymienić sobie skrzata, nie dość, że wredny i nieposłuszny to i sprzątać nie umie. Nie wiem co matka w nim widziała – mruknął do siebie.

- Ja pójdę na górę – krzyknął Lunatyk z parteru.

- Dobrze!

Usłyszał jak Remus wspiął się po schodach na piętro. W tym domu wszystkie dźwięki roznosiły się tak, że usłyszałbyś upadek szpilki z najwyższego piętra będąc w piwnicy.
Przewertował wszystkie kartony i odnalazł pewne nieotwierane pudło. Od lat z pewnością. Starł z niego kurz, przez co podrażniło go w nosie, aż w końcu kichnął.
Otworzył tekturowe wieko pudła i wsadził do niego ręce. Wyjął z niego stos fotografii związanych sznurkiem, jakieś zabawki, które pamiętał z bardzo wczesnego dzieciństwa i parę podartych trzewików. Nie było tego dużo. Przyjrzał się brązowemu misiowi, który stracił czarne guzikowe oczko i jego brudnym, miłym w dotyku uszkom. Pamiętał jak na jego oczach ojciec wydłubał temu misiowi oko i śmiał się ze zrozpaczonego pięcioletniego Syriusza, który długo płakał po wyrządzeniu krzywdy jego misiowi, Danny’emu. Odłożył go z powrotem i sprawdził co tam się jeszcze znajduje. Znalazł swoje dwa śpioszki z okresu niemowlęctwa. Zdziwiło go to, że matka tego nie spaliła. Wypatrzył też coś co bardzo go zaciekawiło jak i wezbrało w nim kolejne pokłady furii.

Sztylet ojca.

Pamiętał jak lubił nim karać swoje ofiary, czyli między innymi Syriusza. Zazwyczaj były to ostre i szybkie nacięcia policzka za niesubordynacją. Za większe przewinienia wbijał sztylet w dłoń i dodawał do tego mocny i pełny nienawiści cruciatus.
Pustym wzrokiem wpatrywał się w sztylet ze szmaragdowymi akcentami na rękojeści. Przejechał po nim palcem delikatnie zahaczając o ostry czubek ostrza. Westchnął i zawinął go w papier.

- Syriusz, mam ciuch…. – do piwnicy wpadł Lupin – Wszystko w porządku? – zapytał zmartwiony.

Syriusz spojrzał na niego i worek który Remus trzymał w prawej ręce.

- Są tu twoje ubrania. Ministerstwo niespecjalnie przejęło się tym jak twoje rzeczy będą przechowywane. – Lunatyk uniósł wymiętolony i brudny wełniany worek - Tu jest dosłownie wszystko. Od butów po dzienniki, które z pewnością były przeglądane przez naiwne sekretareczki szefa biura aurorów – prychnął i położył ciężki worek na ziemię – niestety miotły nie znalazłem.
Black dyskretnie schował sztylet do kieszeni płaszcza i podszedł do kąta pomieszczenia.

- Tu jest – podniósł ją i pokazał Lunatykowi – mają szczęście, że nie powyłamywali rózeg. Zrobiłbym aferę w ministerstwie o zniszczenie mienia. Znowu pisaliby o mnie w gazetach.

- Już widzę te nagłówki: „Wściekły Black żąda odszkodowania za powyginane gałązki u miotły! Co na to szef biura Aurorów?”

Syriusz zaśmiał się.

- Black znowu wraca na pierwsze strony – mruknął do siebie – Chodźmy już stąd, to miejsce przyprawia mnie o mdłości – zarządził i wyminął Remusa w ciemnych dębowych drzwiach.

                                              ~~*~~