wtorek, 23 sierpnia 2016

Ja to mam po prostu szczęście...

Pewnie większość z was miała chociaż raz zawirusowany komputer/laptop etc. Mi się to ostatnio zdarzyło. Kiedy laptop poszedł do naprawy, miałam nikłą nadzieje, że wszystko będzie na swoim miejscu tak jak przed zawirusowaniem. Oczywiście, mój los nie był, aż tak łaskawy, jak dla Harry'ego w tytule...

Podczas przerwy zdołałam napisać trzy pełne rozdziały, które coś wnosiły do fabuły. Kiedy laptop wrócił, one przepadły. Nie ma. Szukałam, przeryłam i nic. Calutkie czterdzieści pięć stron poszły w pi*du. Przez ten wypadek zostałam zrażona do tego opowiadania. I to bardzo. Żeby zaleczyć rany skupiłam się na drugim, które całe szczęście było zapisane na pendrivie. Pracowałam nad nim od stycznia. Nie jest ono jeszcze opublikowane, ale dam wam znać (na tym blogu) kiedy postanowię to uczynić. 

Chcę przeprosić wszystkich czytających oraz tych, którzy z zaangażowaniem komentowali każdą notkę. Jestem wdzięczna, że było was prawie pięć tysięcy. 

Na tą chwilę nie wiem jak to będzie z 'Łaskawszym Losem'. Całkowicie zrozumiem, jeżeli będziecie wzburzeni, jednak celowo nie zawirusowałam swojego komputera.

Z ubolewaniem, zrabowana przez przypadek 
Cennetyn Black.


poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Rozdział 24 cz.1

Spóźniona!

Ale mam wytłumaczenie - WiFi szwankuje (a jestem na wakacjach, nie w domu) i niestety nie byłam wstanie wstawić tego wczoraj. 
Oczywiście nie zapomniałam również o urodzinach naszego Harry'ego - wczoraj obchodził swoje 36, niedługo będzie z niego stary cep :v :P 

Nie przedłużając, Enjoy!

~~*~~ 

- Wow.

Zdołał wydusić z siebie odkąd udało mu się znaleźć tylne wyjście do ogrodu. Majestatyczny krajobraz przed nim ukazał prawdziwą stronę dzikiej natury. Wysokie góry oblepione na szczytach śniegiem, gęste iglaste lasy, sporadyczny odgłos przelatującego jastrzębia i przelotne opady śniegu.
Zadrżał przypominając sobie, że nie założył kurtki. Urzeczony widokiem schował się do domu i zamknął drzwi obrzucając ogród ostatnim spojrzeniem.

Musi się spytać Remusa gdzie się znajduje. Po prostu musi. Żeby wiedzieć gdzie w przyszłości wyjechać na swoje prawdziwe własne wakacje. Z Dursleyami to chyba raczej sobie nie pojeździ. Jedynie do supermarketu po hurtowe ilości bekonu dla wuja. Że też nie spróbował go przebić igłą… może by pękł od nadmiaru tłuszczu?

Wyobrażając sobie to wzdrygnął się i powolnym krokiem skierował się do małego skrzyżowania. Jedna droga prowadziła do łazienki, druga do kuchni, a trzecia… nie miał pojęcia. Już z daleka poczuł przyjemny zapach gotowanego obiadu. Zauroczony podążył do przodu, zapukał do kuchni i delikatnie je uchylił.

Utrzymana w ciepłych kolorach. Wyglądała tak przytulnie jak ta w domu państwa Weasley. Pomarańczowa lampa, różne akcesoria na blatach, czerwony obrus w kratę na stole, a na nim stara otwarta książka kucharska. Przy nim siedział odprężony Syriusz z gazetą w dłoni i herbatą przed sobą.

Przy kuchence krzątał się Remus z małym fartuszkiem przepasanym na biodrach i rękawicą ochronną na dłoni. Mieszając chochlą w garnku spojrzał w stronę uchylonych drzwi i uśmiechnął się.

- Zapachniało? – uchylił pokrywkę gotujących się warzyw, aby para wodna uleciała z garnka.

Harry uśmiechnął się do mężczyzny i skinął głową. Za namową Syriusza usiadł naprzeciwko niego przy ławie. Black podsunął mu jedną z gazet i wskazał na stronę tytułową.

- Pettigrew znów zaszył się w norze – odchylił się na krześle i skrzyżował ręce – Aurorzy robią co mogą. Mam szczerą nadzieję, że go złapią – zapatrzył się w kubek herbaty. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji – Jeżeli znów spaprają sprawę… sam się tym zajmę – wziął łyk napoju i odstawił go zamaszyście spoglądając prosto w złote oczy przyjaciela – Jeżeli Syriusz Black to obiecuje to tak zrobi. Zwłaszcza jeżeli mówi o tym z ręką na sercu – wstał i podszedł do szafki, aby wyjąć talerze.

- Peter w końcu zapłaci za swoje – mruknął Remus opierając się o blat, co chwilę sprawdzając stan kaczki – Kiedyś przyjdzie taki moment gdy potknie się o własny ogon, a duchy przeszłości dopadną go leżącego w błocie.

- W takim razie od dzisiaj kwalifikujcie mnie jako ducha – odparł Black puszczając Harry’emu oczko.

Chłopak rozsiadł się wygodnie na krześle i wsparł łokieć na oparciu. Wziął oddech i zwrócił się łagodnie do Syriusza.

- Jaki był?

Mężczyźni spojrzeli na niego, później po sobie. Remusowi stężała twarz, a oczy zamgliły się i zatrzymały na jednym punkcie. Spojrzawszy znacząco na Syriusza wrócił do gotowania. Usta Łapy ułożył się w cienką wąską linię jakby nigdy nie miały się otworzyć. Nalegający wzrok chłopaka spoczął na Blacku, aby następnie przerzucić się na Remusa. Czarnowłosy złożył ręce na stole i westchnął ciężko.

- Próbuję myśleć o tamtym Peterze jako o innej osobie - oznajmił bawiąc się rogiem gazety - Ciężko jest przyjąć do wiadomości, że nasz niegdysiejszy przyjaciel stał się... kimś takim - urwał na moment, aby odświeżyć myśli - Kiedyś był miłym, nieco zakompleksionym chłopcem myślącym jedynie o jedzeniu. Sam nie wiem dlaczego się z nim zaprzyjaźniliśmy. Teraz jak na to patrzę stwierdzam, że był taki nijaki. Jednak został naszym kompanem do przygód, nauki, zabawy, smutnych chwil... Wyróżniał się z naszej czwórki płochliwością. To na pewno. Czasem zmuszany do towarzyszenia nam w naszych eskapadach, częściej sam za nami chodził, gdyż bał się zostać sam. Nie raz nas rozśmieszał swoim zachowaniem. Była z niego straszna fajtłapa! - pozwolił sobie na delikatny uśmiech, który po kilku sekundach zniknął ustępując grymasowi - Zmienił się na siódmym roku. Często wychodził, nie mówił gdzie idzie... unikał nas jak ognia. Że też wtedy nas to nie zdziwiło - pokręcił głową biorąc łyka herbaty - Gdy skończyliśmy edukację, Peter odciął się od nas, a jedyną formą komunikacji z nim były listy, na które odpowiadał raz na miesiąc albo i rzadziej. James zajął się budową domu, a ja i Remus mu pomagaliśmy. Choć nie raz mieliśmy gdzieś co robił Peter, to właśnie na niego spadło zadanie bycia strażnikiem tajemnicy. Nikt by go przecież nie podejrzewał, prawda? Taka ofiara losu. A jednak, to był błąd. Ogromny. Przez to twoi rodzice zginęli, a ja zostałem oskarżony o czyny, których dokonał Pettigrew. Tchórz odciął sobie palec i zniknął gdzieś na wiele lat pod postacią szczura. A wiesz dlaczego? - przybliżył się do chłopaka i spojrzał mu w oczy - Aby upozorować własną śmierć.

Harry trawił przez dłuższą chwilę otrzymane informacje. Ciężko było słuchać o osobie, przez którą został sierotą i został skazany na mieszkanie z wujostwem. Chciał pałać do niego nienawiścią, jednak nie znał go osobiście. Nawet go nie widział!

To znaczy...

Widział, ale nie całkowicie. Myśląc Peter Pettigrew widział grubego, zakapturzonego, trzęsącego się mężczyznę z poplamionym od krwi płaszczem i obłoconymi butami. A twarz? Jaka mogła być? Pełna zmarszczek, blizn, krwi, grozy...

Nie wiedział. I wolał nie wiedzieć. Nie chciał poznać człowieka, który zdradził własnych przyjaciół. Najbliższe mu osoby. Tylko potwór byłby do tego zdolny.

- Syriuszu... - zaczął podnosząc wzrok. Nie wyglądał na zdenerwowanego czy zlęknionego. Bardziej na zamyślonego i skonsternowanego – Dlaczego szczur?

- Słyszałeś o czymś takim jak animagia? – zapytał Lunatyk wyjmując piękną kaczkę z piekarnika – Zaraz podam na stół, niech tylko trochę ostygnie. Jest gorąca – oznajmił wskazując na brytfannę.

Siedzący skinęli głowami i znów się do siebie odwrócili.

- Szczur to jego forma animagiczna.

- Forma?

Lunatyk machnięciem różdżki porozkładał kawałki kaczki na talerze i na koniec położył warzywa na stole. Na życzenie Blacka.

- Animagia to bardzo zaawansowana dziedzina transmutacji. Kiedy rozpoczniesz jej naukę, najpierw skupiasz się na odkryciu swojej formy. Może nią być pies, jeż, a nawet najzwyklejszy komar. Kiedy opanujesz tą sztukę, będziesz wstanie zmienić się w owe zwierzę – wyjaśnił Remus odkładając fartuch. Zasiadł przy stole i nałożył sobie warzyw – Harry, lubisz brokuły?

Pokiwał głową spoglądając na porcelanową miskę.

- A marchewkę?

Skinął bardziej ochoczo.

- No to Ci nałożę – uśmiechnął się do niego ciepło – Znajdziesz tam jeszcze fasolkę i groszek. Zjedz też mięsa, bo wyglądasz marnie, a nie chcę być posądzony o głodzenie Cię przez święta – zażartował w lupinowym stylu.

Syriusz przez moment bacznie przyglądał się przyjacielowi. Cicho zachichotał, czym zwrócił na siebie jego uwagę.

- Wiesz co, Remusie? Kiedy przyjedzie tutaj Nimfadora…

- Tonks.

- Tonks – poprawił się – To za żadne skarby nie mów jej, że potrafisz gotować. Bo naprawdę potrafisz. Kaczka jest fenomenalna – pochwalił  wyrób, czym zaskarbił sobie jego wielki uśmiech – Ona to sprawnie wykorzysta. W końcu jest po części z Blacków. I nie pokazuj też tego, że dobrze się czujesz w roli kury domowej. Nie chce mieć za przyjaciela pantoflarza.

Harry postanowił się wtrącić, zanim Remus zganił Łapę za określenie.

- Tonks?

Mężczyźni pokiwali głowami.

- Jego dziewczyna – machnął nadzianą na widelec fasolką – Przyjedzie do nas dzień przed wigilią. Bodajże do…

- Do Sylwestra – uprzedził go Remus.

Skinął głową.

- Dokładnie – ugryzł mięso – Kurde, Remus. Serio jej tego nie mów. Smakuje lepiej, niż pieczeń matki Jamesa – jego mina wyrażała głębokie zafascynowanie.
Zainteresowany Harry rozszerzył oczy i przełknął to co miał w buzi.

- Moja.. babka? 

- Tak, była wspaniałą kobietą. Często odwiedzałem twojego ojca podczas wakacji i ferii. Witała mnie ogromną tacą cukierków, a na obiad podawała smakowitą pieczeń. Wiesz, twoja rodzina nie lubiła gdy skrzaty domowe gotowały – oznajmił opierając się o stół – Twoja babka sama szykowała jedzenie. A wychodziło jej to wyjątkowo dobrze.

Chłopak uśmiechnął się i spuścił wzrok na swój talerz. On również gotował. U Dursleyów. Nie z własnej inicjatywy, jednak nie wychodziło mu to źle. Najwidoczniej odziedziczył to po swojej babci. Najgorsze jest to, że nawet nie znał jej imienia.

- Jak miała na imię?

- Euphemia – odpowiedział składając sztućce – a dziadek Feamont.

Posłał Syriuszowi wdzięczny uśmiech. Gdy skończyli jeść skierowali się na zewnątrz z zamiarem rozejrzenia się po okolicy. Składała się ona głównie z licznych ścieżek pomiędzy skałami, lasami i przełęczami. Harry’emu bardzo się tutaj podobało. Wszystko było takie… spokojne, łagodne i urokliwe. Po pewnym czasie zapytał się Remusa gdzie są, a ten jedynie wzruszył ramionami i odpowiedział.

- Dla mnie to raj, a dla Ciebie Harry?

Później Syriusz szepnął mu na ucho, że są w północnych Włoszech, a to co widzi przez okno swojego pokoju to Alpy. Piękne, wysokie góry.

Zakochał się w tym widoku.

~~~*~~

Nazajutrz powitał go zapach naleśników. Przy stole siedział już ubrany Black uśmiechając się do niego zachęcająco. Wokół niego leżały talerze z plackami i tartami. W miseczkach dwa rodzaje dżemów, a w kubkach gorąca czekolada.

- Dzisiaj idziemy do lasu po choinkę – oznajmił Syriusz biorąc łyka czekolady – A popołudniu czeka Cię niespodzianka – rzucił tajemniczo patrząc mu w oczy.

Zaciekawiony Harry wziął jednego naleśnika i posmarował go powidłami. Nagle drzwi od pomieszczenia uchyliły się i wyłonił się zza nich ubrany w kurtkę Lupin. Wyglądał na wyjątkowo wypoczętego.

- To ja będę czekał na dworze – oznajmił zacierając ręce – Jak skończycie to przyjdziecie? Poprosiłbym was o pomoc – przed wyjściem zagarnął zwiniętego w rulon naleśnika i czmychnął na dwór.

- Hej! To był mój naleśnik – krzyknął Syriusz przez uchylone drzwi.

~~*~~~

Ścięcie drzewka nie zajęło im dużo czasu. Przytargali je do salonu około południa. Lupin wyjął ze strychu karton z bombkami oraz łańcuchami i postawił go na stole obok foteli i kanapy.

- I jak Harry? – zagadnął odchylając folię zakrywającą ozdoby – Chyba pierwszy raz widzisz tak abstrakcyjne bombki, prawda? – posłał mu delikatny uśmiech.

Duże, migoczące kule w różnych kolorach. Na niektórych wzór żył własnym życiem i sunął po ich powierzchni tworząc prześliczne wzory, a na pozostałych widniały ruszające się wesołe figurki bawiące tańcem albo akrobacjami. Harry chwycił jedną zieloną, na której królował gburowaty krasnal z koniczynami zamiast włosów. Postać spojrzała na Pottera i bezwstydnie pokazała mu język. 

Chłopak prychnął i odłożył ją z powrotem do pudełka.

- Mugolskie bombki wyglądają zupełnie inaczej – oznajmił okrążając drzewko i przyglądając mu się – Teraz ją przyozdobimy? – spytał z błyskiem w oku.

Syriusz dotychczas bawiący się włosiem anielskim wstał z kanapy i chwycił kartonik.

- Wolałbym najpierw zacząć od gwiazdy. Kiedyś czyniłem honory i zakładałem ją pod okiem mojego ojca, lecz przypadkiem przewróciłem drzewko i pobiłem wszystkie bombki – skrzywił się na wspomnienie wrzeszczącego ojca – Chciałbyś ją założyć? – zadał proste pytanie.

Harry’ego trochę przytknęło. Zwykle, kiedy jeszcze nie chodził do Hogwartu, robił to ktoś z dorosłych albo sam Dudley. Nigdy nie pozwalano mu nawet dotknąć kolorowego drzewka, a o samym pomaganiu przy ozdabianiu mógł sobie pomarzyć. Propozycja Syriusza była taka…

Naturalna.

Harry’emu zrobiło się ciepło na sercu. Poczuł się jak w domu, którego praktycznie nie miał. Może był nim Hogwart, ale to nie było to.

Uśmiechnął się szeroko i przyjął złotą gwiazdę.

- Mogę prosić o taboret? – zapytał spoglądając na mężczyzn.

Syriusz po chwili wrócił z kuchni i podał mu go.

- Nie chcesz tego zrobić różdżką? Osłony tego domu są zbyt mocne, aby ktokolwiek to wykrył.

Harry pokiwał głową i stanął na stołku.

- Wiem, jednak… - urwał sięgając pamięcią do dzieciństwa – Chciałbym to zrobić po mugolsku. Tak, żeby poczuć swój udział – przeniósł wzrok na przedmiot – Rozumiecie, jeszcze trzy lata temu byłem przekonany o swojej – zastanowił się – zwyczajności? Nie wiedziałem o magii. Nawet po tym kawałku czasu nadal w to niedowierzam, heh – sapnął po czym wyciągnął rękę i sięgnął do czubka choinki. Gwiazda zahaczyła o niego i ze świstem zajęła swoje miejsce.

Remus pokiwał głową ze zrozumieniem i wyjął srebrny łańcuch.

- Chcesz kontynuować podczas tej przerwy świątecznej zajęcia z patronusa? – zagadnął podając mu jeden koniec świecidełka.

Chłopak rozszerzył oczy i pokiwał chętnie głową.

- Gdybyście chcieli…

- Tak szczerze mówiąc to jest właśnie ta niespodzianka – wypalił Syriusz uśmiechając się od ucha do ucha.

- Naprawdę? – zaśmiał się i pokręcił głową – Dziękuję, z chęcią skorzystam.

Syriusz wziął kolejny taborek i stanął po drugiej stronie choinki.

- Uwierz, ja też – posłał mu ciepły uśmiech i zawiesił jedną z bombek.

Przez moment zatrzymał się i przyglądał uśmiechniętemu Harry’emu. Wraz z Lunatykiem ubierali choinkę jakby byli jedną wielką rodziną. Jeszcze tylko brakowało, aby i on stał gdzieś obok z aparatem w ręce.

Nagle coś mu zaświtało w głowie.

Plan doskonały.

Uśmiechnął się szeroko i na pytające spojrzenia chłopaków pokręcił tylko głową i wrócił do dekorowania drzewka.


~~*~~

Krótszy, gdyż jest to część 1. Nie bijcie!

niedziela, 10 lipca 2016

Rozdział 23

Hey!

Ostatnio wstawiłam tu coś trzy tygodnie temu - ech ;-; I żeby nie mącić, uznaje to za nową 'przerwę' pomiędzy rozdziałami, czyli po prostu będę wstawiać co trzy tygodnie. Zaczęły się wakacje, więc mam wiecej czasu wolnego, a co za tym idzie to to, że również więcej spraw na głowie.


Mam nadzieję, że zrozumiecie :)


Nie przedłużając, zapraszam do czytania


Enjoy!



PS Zapraszam też chętnych do zakładki SPAM - możecie tam znaleźć kilka fajnych linków do innych opowiadań (tzn. na razie jeden xd ale mam nadzieję ze z czasem ich przybędzie) oraz możecie się też reklamować, więc... tak tylko mówię :v

~~*~~

Odkąd Harry i Hagrid zagłębili się w czeluściach Zakazanego Lasu, uczucie niepewności napierało na chłopaka z coraz większą intensywnością. Czuł jakby ktoś położył mu dłonie na piersi i pchał do tyłu, aby zawrócił i wrócił do zamku. Za pomocą siekierki odsłaniał sobie drogę, która jak na złość pozarastana była gęstymi krzewami. Ostrze cięło gałązki i dzięki temu Harry widział idącego przed nim Hagrida. Mężczyzna ciągnął za sobą sanie, na których już niedługo znajdą się równo pocięte kawałki drewna.
Doczłapali się na jakąś polanką pozasłanianą najwyższymi drzewami w lesie. Było tam dosyć ciemno.

- Hagridzie – zaczął Harry rozglądając się wokoło – Jesteś pewien, że to tutaj? – patrzył z powątpieniem na pustą polanę.

Olbrzym odstawił sanie na bok i wysmarkał zaczerwieniony od zimna nos w chusteczkę.

- Spójrz przed siebie.

Uniósł głowę i ujrzał gąszcz drzew. Jednak nie takich zwykłych. Ich gałęzie ruszały się i co rusz szarpały, jakby odganiały od siebie natrętne muchy. 

Były porośnięte kolcami i zgniłymi naroślami podobnymi do wodorostów, które o dziwo wyrosły z powoli próchniejącego pnia. Wyglądały przerażająco.

Harry wybałuszył oczy i spojrzał niedowierzająco na Hagrida.

- I ty masz zamiar to – wskazał na drzewa – ściąć? Przecież to nie możliwe. Pozabijamy się!

Jednak pół olbrzym zapewnił go, że już nie raz tu bywał i wie jak się z nimi obejść. Nieprzekonany Harry westchnął i chwycił mocniej siekierkę.

- W takim razie… jaki jest plan?

Półolbrzym kazał mu stanąć przy saniach i w razie czego użyć różdżki, gdyż ostrożności nigdy za wiele. Powolnym krokiem podszedł do drzew i wycelował w jedno z nich toporkiem. Trafił w sam pień. Roślina zadygotała i ugięła pod dziwnym kątem. Zamarła w bezruchu i opuściła gałęzie tak, aby pozostałe drzewa nie przeszkadzały Hagridowi w wykonywaniu zadania.

Mężczyzna uśmiechnął się i spojrzał na trzynastolatka.

- Widzisz? – skinął mu, aby podjechał saniami – Wystarczy jeden celny rzut i po sprawie.

- A co jeśli się jakoś obudzą?

- To nie możliwe! Teragory będą spały jak zabite, jeśli siekiera będzie w nich tkwiła. Pamiętaj, za żadne skarby jej nie wyjmuj, bo inaczej będzie z nami krucho.

I zaczęli ciąć. Na saniach utworzyła się pokaźna piramida drewna. Zadziwiające w teragorach było to, że pomimo iż odcięło im się gałąź, ta natychmiastowo odrastała. Harry poprawił szalik i rozprostował palce. Odruchowo spojrzał w ciemny las i zmarszczył brwi. Zauważył, że jedno z najdalszych drzew, które nie było zabezpieczone gałęziami tego pierwszego kiwało się we wszystkie strony i w szaleńczym tempie wydłużało swoje odnogi. Zaniepokojony zwrócił się do Rubeusa.

- Hagridzie…

Nagle usłyszał głuchy odgłos. Hagrid potknąwszy się o jedno z konarów drzewa wpadł na nie i straciwszy równowagę chwycił się wystającej siekierki. Ta pod dużym naciskiem z łoskotem wyślizgnęła się z drzewa i przyszpiliła płaszcz olbrzyma do podłoża.

- Hagrid! – krzyknął wskazując na ożywioną tyragorę.

Uderzyła mocno tuż obok Harry’ego, jednak ten zdążył odskoczyć. Półolbrzym krzyknął do chłopaka, aby unieruchomił drzewo zaklęciem. 

Harry wyjął różdżkę i wycelował w jedną z gałęzi.
Spudłował trafiając tuż nad nią. Strzelił ponownie, a ta zdenerwowana wystrzeliła w jego stronę i przerzuciła go trzy metry dalej.
Obolały podniósł się na łokciu i zasyczał czując ostry ból w lewej ręce. Już wiedział, że była złamana.

Znowu.

Widząc machającego tasakiem Hagrida chwycił pewniej swój patyk i rzucił zaklęciem ponownie, jednak nie w gałąź, a pień.
Gdy trafił, roślina zastygła w nienaturalnej pozie i w niepokojący sposób zacharczała dając znać jaka była wściekła.

Rozczochrany Rubeus spojrzał smętnie na swój podziurawiony płaszcz, ale i tak po chwili machnął na to ręką. Podbiegł do Harry’ego i ukląkł tuż przy nim.

- Harry, nic Ci nie jest? Cholibka, to nie tak miało wyglądać! – najwyraźniej zmartwiony stanem chłopaka podał mu dłoń i podciągnął do góry. 

Harry złapał się za lewe przed ramię i jęknął z bólu.

- Chyba jest złamane.

Gajowy przybrał jeszcze bardziej przygnębioną minę i wskazał na sanie.

- Usiądź na drewnie, powiozę Cię do zamku i odstawię do skrzydła szpitalnego. Pielęgniarka powinna coś zaradzić. Całe szczęście, że musiała dzisiaj wrócić i poukładać wysłane do niej eliksiry.

Albo mnie zabije za wyczerpywanie jej zapasów – pomyślał ironicznie.

Odstawili drewno pod chatę tego starszego i ruszyli w stronę Hogwartu. Harry był już przygotowany na reprymendę od starszej kobiety.

- Harry Potterze! – zagrzmiała opatrzywszy jego ramię. Postanowiła skorzystać z mugolskiej formy leczenia i zagipsowała ramię poszkodowanego – Nie użyję tym razem episkey, gdyż ze zdrową ręką znów będziesz nadstawiał karku i narażał własne zdrowie. Nic się nie stanie jak pomęczysz się co nie co z gipsem, prawda? – przyszpiliła niezadowolonego chłopaka, a następnie wcisnęła mu w dłoń kubek z jakąś substancją – Pij, przyspieszy leczenie – była najwyraźniej zdenerwowana. 

Ubrana w futro z lisów i czarną teczką w dłoni wyglądała jakby miała za 
moment stamtąd wyjść.

Chłopak przełknął gorzki napój i wzdrygnął się.

- Mówiłam, abyś na siebie uważał! – krzyknęła – Niedawno leżałeś w szpitalu, miałeś pogruchotane kości, a ty mi teraz przychodzisz ze złamaną ręką! Czy ty naprawdę chcesz się zabić?

- Nie… - mruknął.

Kobieta nerwowo poprawiła jego rękaw, w którym tkwiła zagipsowana ręka. Jawnie zmęczona wskazała na drzwi i westchnęła.

- Idź chłopcze. Wesołych świąt i obyś mi się tu do końca swojej edukacji nie pokazywał – pogroziła palcem – Ciesz się, że musiałam tu zajrzeć, bo gdybyś przyszedł godzinę później, musiałbyś sobie sam poradzić.

Zadowolony zeskoczył z łóżka i uśmiechnął się do kobiety.

- Wesołych świąt! – czmychnął szybko z pomieszczenia i napotkał zmartwionego Hagrida. Najwyraźniej na niego czekał.

- O, już jesteś? – wytarł dłonie w płaszcz – Jak, em, ręka? – wskazał niedbale na gips. Sprawiał wrażenie poddenerwowanego.

Chłopak zmarszczył delikatnie brwi i uśmiechnął się łagodnie, aby chociaż tym pocieszyć mężczyznę.

- Tak, poskładała je – spojrzał mu w oczy – Hagridzie, naprawdę. To nie twoja wina…

- A właśnie, że moja! – zakasłał i wysmarkał nos – Gdybym Cię tam nie wziął…

- Ale to była tylko i wyłącznie moja decyzja – wtrącił Potter – Sam chciałem Ci pomóc i sam poszedłem za tobą – zaakcentował – Ostrzegałeś mnie, ale i tak zdecydowałem pójść i Ci pomóc. Hagridzie… - położył mu dłoń na łokciu, gdyż dalej nie sięgał – nawet się nie zamartwiaj. Proszę. Wszystko gra – uśmiechnął się promiennie i wskazał na gips – Wiem, że to strasznie wygląda, ale innego wyjścia nie było. Jeszcze nie raz będziesz mnie takiego widział.

- Oj no! Nie kracz Harry – pogroził palcem, lecz jego mimika wskazywała na to, że był bardziej szczęśliwy niż zły – Jednak kurczę… to ja jestem tym dorosłym i powinienem przewidzieć, że to niebezpieczne brać Cię w te chaszcze – skrzywił się – Oby nie było powikłań – dotknął delikatnie ręki chłopaka, bojąc się, że jeszcze coś zepsuje.

- Nie będzie – zapewnił go Harry z lekkim uśmiechem.

Półolbrzym spojrzał na zewnątrz i podrapał się po brodzie.

- Cholibka, która to godzina? Masz zegarek?

- Jest… - spojrzał na tarczę – Po trzynastej.

- Na brodę Merlina! – krzyknął mężczyzna – Moje jajko! Grzeje się w kociołku nad ogniem.

Trzynastolatek wybałuszył oczy i spojrzał na przyjaciela z niedowierzaniem. On chyba sobie żartował.

- Kolejne? – jęknął nieznacznie. Nie podobało mu się to.

Hagrid zdawał się tego nie zauważyć i z entuzjazmem odpowiedział

- Tym razem trafił mi się porządny okaz miniaturki Czerwoniaka Bermudzkiego – oznajmił z dumą – Kiedyś wpadniesz do mnie z Ronem i Hermioną, by go zobaczyć, nie?

Aby nie zrobić mu przykrości pokiwał głową i uśmiechnął się nieco krzywo.

- Tak, będę zaszczycony.

Uszczęśliwiony olbrzym poczochrał go po głowie i skierował się w drogę powrotną, życząc mu wesołych świąt i szczęśliwego nowego roku.

~~*~~

Nazajutrz, Harry obudził się około siódmej i wstał z niegrzeszącego porządkiem łóżka, by zawlec się do jakże dalekiej łazienki. Spojrzał na swoje odbicie i stwierdził, że już gorzej jego włosy nie mogły wyglądać. Każdy kosmyk odstawał w inną stronę.

- Wyglądam jakby mnie piorun trzasnął – mruknął nakładając miętową pastę na szczoteczkę.

Po ubraniu się – co było trochę trudne, zważając na przeszkodą, jaką był gips - sprawdził czy, aby na pewno wszystko wziął i zaczął ogarniać pokój. Od pościeli, po liczne papierki pod łóżkiem. Otworzył też okno, aby trochę wywietrzyć. Poprawił żgający go w szyję rękaw do podtrzymywania złamanej ręki i ze zdrową dłonią w kieszeni wyszedł z pokoju, aby skierować się na śniadanie.

Nie zastał tam nikogo, prócz małej, złożonej w jakiegoś kwiatka karteczki z wiadomością. Zaskoczony chwycił origami i rozwinął odczytując jego zawartość.

Będziemy czekać na dziedzińcu o dziewiątej. Weź wszystko co potrzebne :)

Remus i Syriusz.

Uśmiechnięty pochłonął całe śniadanie, które składało się z najpospolitszej jajecznicy, kanapki z fetą i pomidorem oraz soku pomarańczowego. Na środku stołu ujrzał samotnie leżące na małym talerzyku maślane ciastko. Zachęcony chwycił i zawinął smakołyk w serwetkę, aby schować je do kieszeni swojej zielonej bluzy z kapturem. Gdy spojrzał na zegarek, szybko złożył sztućce na talerzu i skierował się do pokoju wspólnego, aby znieść torby.

W połowie drogi przystanął i prychnął kręcąc głową.

Jak on je zniesie. Przecież ma złamaną rękę. A tego zaklęcia zmniejszającego torby za cholerę nie mógł sobie przypomnieć. A jeszcze niedawno Hermiona mu o nim trajkotała, gdyż było bardzo przydatne.

Trzeba było słuchać – odezwał się w jego głowie głosik łudząco podobny do tego Hermiony.

Zastanowiwszy się, postanowił poprosić o pomoc Syriusza i Remusa. Ruszył w stronę ich gabinetu i zapukał w drewniane drzwi. Otworzył mu Lupin.

- Och, Harry – powitał go z uśmiechem – Przeczytałeś wiadomość, którą zostawiliśmy w wielkiej sali?

- Em, tak – skinął głową – Jednak mam mały problem, bo widzisz… - wskazał na gips – Nie mogę sobie przypomnieć tego zaklęcia zmniejszającego kufry i… no – wyszczerzył się zakłopotany.

Mężczyzna zaskoczony spojrzał na jego rękę i pokręcił głową.

- Dziecko, ty naprawdę się kiedyś zabijesz. Kiedy Ci się to stało?

- Wczoraj, całe szczęście, że Pomfrey musiała wrócić do zamku coś załatwić. Opatrzyła mi rękę i jest już dobrze. Jakoś.

- A nie mogła użyć episkey? Działa tak samo na kości kończyn jak i na nosy – przypomniał sobie spektakularną bójkę Syriusza na siódmym roku z jednym krukonem podwalającego się do jego dziewczyny. Sam uleczył Blacka, aby Gryffindor nie stracił punktów. Cudem nie przyłapała ich McGonnagall.

- Pielęgniarka była trochę zła – trochę… - i powiedziała, że nie zaszkodzi mi, gdy pomęczę się z gipsem przez pewien okres czasu.

Blondyn pokiwał głową z westchnięciem, lecz po chwili zmarszczył brwi. 

Zamknął kwatery i ruszył z Harrym w stronę wierzy gryfonów.

- A co z quidditchem? Przecież ręka nie uleczy Ci się po dwóch tygodniach, a jak wiemy, po przerwie czeka Cię mecz.

Chłopak pokręcił głową w niewiedzy i przeczesał włosy dłonią.

- Z tego co wiem, pani Pomfrey jest fanką quidditcha, więc tak czy siak zlituje się i rzuci to głupie episkey, abym był zdolny do gry. Ten gips jest raczej do uświadomienia mi, że nie zawsze wyjdę cało z różnych opresji – stwierdził rzeczowo – a jeżeli nie, to sam się do niej zwrócę i o to po proszę. Nie mogę zostawić drużyny bez szukającego. Nie mamy zapasowego.

- No tak, to byłby duży cios dla Wooda. To jego ostatni rok.

- Właśnie – przyznał mu rację – Nie chcę go zawieść.

Remus zgodził się pomóc Harry’emu znieść kufer i klatkę z Hedwigą. Gdy przeszedł przez obraz do pokoju wspólnego przystanął i uśmiechnął się delikatnie wpatrując się w dekoracje i obrazy wiszące na ścianach.

- Nic się tu nie zmieniło – oznajmił podchodząc do bordowych, miękkich kanap – Ha, nawet ta łata na poduszce z mojego czwartego roku… - pokręcił niedowierzająco głową – Taki szmat czasu, to po prostu niedowierzające. Czuję się jakby to było zaledwie wczoraj. Oj Harry, dopilnuj, że wykorzystasz swoją młodość najbardziej jak tylko możesz. Nim zdążysz mrugnąć staniesz się dorosłym z wieloma obowiązkami na głowie.

- Ron by się z tobą wykłócał, że życie nastolatka jest równie problematyczne. Na przykład odrabianie wypracowań na wróżbiarstwo. Wymyślanie snów specjalnie takich, w których ktoś życzy mu śmierci, by profesorka zaczęła swój standardowy monolog o ponuraku jest wyjątkowo irytujące. Lecz jej reakcje są po prostu boskie – wyszczerzył zęby do Lupina.

Mężczyzna zachichotał pod nosem i z błogim uśmiechem na ustach zwrócił się do Harry’ego.

- Oby jego zmartwienia w przyszłości były tak błahe jak te które ma teraz, z całego serca mu tego życzę – w jego oczach zamigotało coś niespodziewanego. Krótki błysk, który zwrócił uwagę chłopaka. Jednak po chwili nie było po nim śladu – To jak, znosimy twoje torby? – spytał kierując się w stronę schodów.

Harry wpuścił go do dormitorium i chwycił klatkę z sową.

- Ją mogę nieść, jednak… - skinął głową na kufer – To już nie za bardzo.

- Nie ma problemu – blondyn wyjął różdżkę i zmniejszył walizkę do rozmiarów małego pudełka. Podał je Harry’emu i rozejrzał się po dormitorium – Wasz rocznik jest wyjątkowo schludny, w porównaniu do tego co my z Syriuszem i twoim ojcem wyprawialiśmy po ciszy nocnej. Sam fakt, że codziennie nasze poduszki albo buty lądowały za oknem na błoniach… - zaśmiali się szczerze i skierowali swe kroki na dziedziniec – 
Syriusz zaraz powinien przyjść.

- A wasze torby? Też są zmniejszone?

Remus poklepał przednią kieszeń spodni i wzdrygnął się.

- Moja kurtka została w kufrze, a nie chce mi się jej wyjmować. Świstoklik aktywuje się za pięć minut. Niech Syriusz się pośpieszy.

Jak na zawołanie zza rogu wyłonił się uśmiechnięty Black z… oryginalnym okryciem głowy. Była to czapka Mikołaja z kolorowymi diodami na brzegach.

- I jak świąteczne humorki? Mam nadzieje, że wszystko w porządku – podszedł i podał Remusowi granatowy bawełniany szalik – Zostawiłeś w salonie na komodzie – oznajmił, a następnie uśmiechnął się do Harry’ego i zaskoczony spojrzał na jego rękę – A tobie co się stało?

Chłopak uśmiechnął się i wzruszył ramionami.

- Mały wypadek, nic wielkiego, naprawdę – uspokoił profesora zmarzniętą Hedwigę, która co rusz dziobała go w zieloną bluzę – Bardzo ładna czapka Syriuszu.

Czarnowłosy strzelił banana i odchylił wpadający mu do oczy biały pompon. Miał w sobie dzwoneczek i z każdym ruchem brzęczał radośnie.

- Harry, nie wiem czy to twoja pierwsza podróż świstoklikiem, jednak ostrzegam. Trzymaj się nas mocno, bo nieźle zarzuca.

- Czasem niektórzy się puszczali w czasie lotu i trafiali albo na środek pustyni lub w centrum oceanu – z niewinnym wygięciem ust  ‘dodał’ mu otuchy.

Harry spojrzał niedowierzająco na Syriusza i już miał się o coś spytać, lecz Lupin nakazał chwycenie świstoklika. Było to stare pudełko po fasolkach wszystkich smaków.

- Uwaga! Raz, dwa… trzy!

Chłopak poczuł zasysającą go do wewnątrz przedmiotu siłę, która nie dość, że sprawiła, że miał zawroty głowy i obraz przed oczyma mu się załamywał, to czuł jakby miał zaraz odlecieć. Dosłownie.

Wylądowali na jakiejś zaśnieżonej polanie otoczonej sosnami. Harry upadł na plecy i jęknął gdy poruszył dłonią.

- Ech, czasami podróże ze złamanymi kośćmi są dość bolesne – Black podał mu rękę i postawił na nogi – Nic Ci nie jest, prawda?

Chłopak zaprzeczył i rozejrzał się.

- Gdzie jesteśmy? Przypomina nieco Alaskę – jego uwagę przykuły wysokie góry wyrastające ponad las.

Syriusz zarechotał i klepną Remusa w ramię.

- Widzisz? Nawet on podziela moje poglądy. Że też wybrałeś sobie za dom taką lodówkę – posłał mu złośliwy uśmiech – Ale przynajmniej nie musisz się martwic upałami i promieniowaniem słońca. Do dziś pamiętam akcję z samoopalaczem na weselu Franka.

Mężczyzna pokręcił głową spoglądając na rozbawione twarze towarzyszy. Zaprowadził ich do jednej z leśnych ścieżek. Zza drzew wyłaniała się ładna, z drewnianymi akcentami chata. Harry pamiętał jak Hermiona nazwała kiedyś taki styl budownictwa ‘Murem Pruskim’. Dom wyglądał jak wyjęty z jakiejś niemieckiej bajki. Ciemno brązowy dach z poddaszem, białe ściany połączone z deskami tworzącymi charakterystyczny wzór, na ganku stała ciemno zielona ławka, a pod schodkami kłębiło się od różnych niezidentyfikowanych sprzętów i skrzynek. Po lewej stronie widniały gałązki bluszczu pnącego się po elewacji. Do domku prowadziła kamienna ścieżka otoczona najprzeróżniejszymi krzewami, które – jak powiedział profesor Lupin – na wiosnę zakwitają i tworzą nieco weselszy obraz.

Remus zaprosił ich gestem do środka. Przed Harrym ukazał się przytulny salon w ciepłych barwach zapraszając na odpoczynek przed ogromnym kominkiem na bufiastej kanapie w otoczeniu ręcznie wykonanych poduszek.

- Tak – odezwał się gospodarz – Nie wygląda to na męskie zacisze, ale to dom moich rodziców, a moja matka uwielbiała takie akcenty. Nie miałem czasu na remont – wyjaśnił widząc spojrzenia gości – To może pokażę wam wasze pokoje. Ty Syriuszu…

- Jak już Ci mówiłem, zaklepuję sypialnię od strony zachodniej. Nienawidzę gdy rano razi mnie słońce – powiedział kierując się do kuchni – Masz jeszcze to kakao, no nie? – krzyknął otwierając pierwszą lepszą szafkę.

Lunatyk patrzył na to bez jakiegokolwiek zdziwienia. Syriusz zawsze czuł się u niego jak u siebie. Aż za.

- Szukaj tam gdzie ostatnio – mruknął.

- Człowieku, to było piętnaście lat temu! Myślisz, że pamiętam? – wyłonił głowę zza framugi i spojrzał na niego krytycznie – A te maślane ciastka?

- Tam gdzie kakao.

Czarnowłosy wywrócił oczami i wymamrotał coś pod nosem. Z rozgoryczeniem zaczął ponowną eksplorację kuchni.

Harry prychnął i rozejrzał się po pomieszczeniu.

- Piękny dom, naprawdę.

Mężczyzna uśmiechnął się szczerze i wskazał na schody. Wąskie i jasne. Sprawiały wrażenie bardzo niestabilnych.

- Dziękuję. Chcesz zobaczyć swój pokój? Mam nadzieję, że będzie Ci odpowiadał.

Zaprowadził go na poddasze i wskazał na pierwsze drzwi po lewej. Sypialnia była utrzymana w jasnych tonach. Górował tam kolor beżowy i biały. Miękkie pojedyncze łóżko stało pod oknem, które było zakryte firanką, parapet ozdabiało korytko z miniaturowymi iglakami. Na ziemi leżał cielisty puchowy dywan, obok stało biurko, a nad nim wisiała półeczka z małą kolekcją książek i jakiś komiksów. Na niej prosta lampa. Nie zabrakło też obszernej, ładnie zdobionej szafy i wygodnie wyglądającego fotela w kolorze écru. Urzeczony Potter obrócił się w stronę profesora i posłał mu najpiękniejszy uśmiech na jaki go było stać.

- Dziękuję. Jest wspaniały.

Coś tknęło Lunatyka. Czyżby był to ten uśmiech, który rozczulał jak i podnosił na duchu, czyli te błyski, tak dobrze mu znane w oczach dzieciaka? Odwzajemnił gest i podał mu mały klucz.

- To klucz do pokoju – przekazał lekki przedmiot – Obiad będzie za godzinę. Nie musisz się też martwić czarowaniem. Magiczne bariery otaczające ten dom są tak silne, że ministerstwo nie jest wstanie wykryć czy ktoś nieletni tu czarował czy nie – uśmiechnął się – Kuchnia jest tam gdzie wszedł Syriusz w poszukiwaniu ciastek. Lubisz kaczkę z jabłkami, prawda?

Chłopak pokiwał ochoczo głową.

- Nie wybrzydzam jeżeli chodzi o jedzenie.

Lupin zachichotał.

- Dobrze, to ja Cię zostawiam. Rozpakuj się i jakbyś chciał, możesz pozwiedzać nieco dom.

- Okay.

Drzwi zamknęły się z cichym kliknięciem, a zadowolony Harry opadł na łóżko i spojrzał na sufit. Miał wrażenie jakby było coś tam napisane, jednak nie mógł tego odczytać, gdyż litery w zdaniach były… nie takie jak w angielskim? Przypominały bardziej cyrylicę, a może Grekę?

Z zaciekawieniem sięgnął do półki i zaczął przeglądać jej zbiór. Znalazł stare wydanie „Quidditcha przez wieki”, nieznane mu dotąd podręczniki o obronie przed czarną magią oraz dość pokaźną kolekcję mugolskich komiksów. Zareagował śmiechem gdy ujrzał „Supermana”. Nigdy nie rozumiał, dlaczego super bohaterzy nosili gacie na leginsach.

Jego uwagę przykuła szamocząca się w klatce Hedwiga, która jak widać była głodna i chciała wylecieć na zewnątrz, by zapolować.

- Już, dziewczynko – otworzył drzwiczki i wziął ptaka na rękę. Z trudem otworzył skrzypiące okno i wypuścił sowę. Jej postura w kilka chwil zniknęła za gęstym lasem. Chłopak spojrzał na krajobraz przed nim.

Gdzie mógł być?

Austria? Alaska? Na pewno tam gdzie były góry. I chłodno. Jego nos był tak czerwony od mrozu, że bez problemu mógłby być nazwany Rudolfem.
Stwierdził, że nie będzie siedział na marne w pokoju przez godzinę, więc zdecydował się wyjść i pozwiedzać posiadłość profesora.

~~*~~