niedziela, 29 maja 2016

Rozdział 21

Hej!

Tygodniowe opóźnienie - no wiem ._. Słabo to wygląda, ale miało się trochę na głowie, co spowodowało niezdolność pisania rozdziału. Mam nadzieję, że wybaczycie :3

*Tak ładnie prosi*

Ale mniejsza, skupmy się na tekście :D Oby nie było błędów, sprawdzałam treść i takowych nie wychwyciłam, ale jak wiadomo - nie mam sokolego oka i coś się może przemycić. 

Zostawcie po sobie komentarz, byłoby naprawdę miło :D

Enjoy!

~~*~~

 Znudzony Harry leżał przykryty białą kołdrą w równie jasnym pomieszczeniu i czytał notatki zostawione przez jego przyjaciółkę.
W skrzydle szpitalnym przebywał już szósty dzień, a jego stan zdrowia uległ znacznej poprawie. Pomfrey oznajmiła, że już jutro będzie skłonna go wypuścić, aczkolwiek ostrzegła, że jeżeli usłyszy, zobaczy lub po prostu przeczuje, że on będzie się źle czuł i do niej nie przyjdzie to tak go wytarmosi za uszy, że popamięta.

Odwiedziło go mnóstwo osób. Niedawno wpadli do niego Dean i Seamus ze skrzynką świeżo wyczarowanej oranżady i koszykiem malutkich fiolek z dziwnymi, nieznanymi chłopakowi substancjami. Czarnoskóry szepnął do niego, że to coś na poprawę humoru. Świeży towar. Prosto spod lady.
Thomas i Finnigan byli znani z tego, że kręcą się wokół mocno zakazanego towaru. I tu nie chodzi o taki jakim dysponują Fred i George, a mianowicie słabsze wersje eliksirów imitujących stan podpicia, wzmacniacze, dymne rurki – stworzone na styl papierosów, ale chłopacy uznali, że jeszcze sobie na te prawdziwe rarytasy troszkę poczekają. Wolą teraz posprawdzać różne, aczkolwiek równie efektywne podróbki. Interesują ich też energetyki większego kalibru, cukierki halucynki i niezapomniane eliksiry urywające film. Niektórzy twierdzili, że to za wcześnie na takie eksperymentowanie, Harry jednak uważał, że Dean i Seamus są wolnymi ludźmi i nic mu do tego co robią, a czego nie. Przynajmniej jest zabawa, a jak widać… jeszcze im to nie zaszkodziło.

Dean powiedział mu, że w tym koszu znajdzie próbki wszystkiego co ostatnio udało im się zdobyć i tuzin tajemniczych fiolek, o których działaniu nie chciał mówić.

Harry z uśmiechem również wspominał odwiedziny Syriusza. Naprawdę go polubił. Można by go już uznać za przyjaciela.

Serio!

Kiedy wszedł do skrzydła szpitalnego pierwsze co zrobił to wystrzelił prosto w twarz Harry’ego strumień konfetti  i wyjął z kieszeni paczkę fasolek, które postawił na etażerce tuż obok prezentu od jakiejś Laury.  Nawet nie kojarzył dziewczyny.

W ciągu godziny zjedli wszystkie cukierki z czego połowa wylądowała w nerce obok. Były okropne. A zwłaszcza smak zgniłego jajka. Ohyda! Mężczyzna podniósł go na duchu i zapewnił, że już niedługo Madame Pomfrey wypuści go ze swego białego, pachnącego szkielewzrem królestwa.  Odkąd jego kości zrosły się i odzyskały swój poprzedni wygląd, chłopak z łatwością mógł wstać z łóżka, okrążyć skrzydło i samemu się obsłużyć, aczkolwiek Madame nadal kazała mu się oszczędzać. Nie na darmo trzęsła się nad nim około tygodnia.

Spojrzał na szafkę szpitalną przy jego łóżku i chwycił czarne pióro leżące obok książki od transmutacji. Przepisywał niezdublowane, dzisiejsze notatki przyjaciółki, których dzięki Merlinowi nie było aż tak dużo. Pozostała mu już tylko astronomia. Przedmiot opierający się na spoglądaniu w nocne niebo. Gwiazdy, planety, fazy księżyca, zaćmienia, konstelacje, horoskopy, które od dawna były łącznikiem wróżbiarstwa i astronomii oraz wszystko co nieodkryte i tajemnicze. Zazwyczaj spotykali się o jedenastej wieczorem i przebywali w wieży astronomicznej, aż do trzeciej nad ranem. Zajęcia odbywały się w piątki dla całego trzeciego rocznika. Reszta  nie miała takiego szczęścia i trafiły im się owe zajęcia bodajże w poniedziałki, aczkolwiek następnego dnia lekcje zaczynali od jedenastej. Super, prawda?
Dzisiejszym zadaniem Harry’ego było wypisanie całego gwiazdozbioru lutni oraz określić jego położenie. Chłopak uznał, że zajmie się tym wieczorem, bo jakby nie patrząc, nie udałoby mu się tego zrobić w środku dnia.

Znudzony z westchnięciem oparł się o zagłowie łóżka i zdjął okulary z nosa. Obrócił leniwie głowę i przeniósł wzrok na coś co przypominało mu okno. Czasem lubił popatrzeć na wszystko mętnym obrazem. To było takie… inne. Widział świat zupełnie inaczej.

Cóż… no może jednak nie widział.

Jednak było to jego osobiste odcięcie się od świata. Gdyby rzucił na siebie zaklęcie  krótkotrwałego głuchnięcia i patrzyłby przed siebie bez szkieł przed tęczówkami znalazłby się w zupełnie innym świecie. To było odprężające.

Niewielu by to zrozumiało, ale najważniejsze jest to że to Harry się w tym odnajdywał. Większość okularników lamentuje jak to mają źle, że kiepsko widzą. Harry nie uznaje tego jako wady. To część jego samego. Cząstka Pottera. Aż dziw, że jest tak dobrym graczem Quidditcha pomimo wady wzroku. 

Wrodzony talent? Na to wygląda.

Chłopak założywszy z powrotem swoje binokle spojrzał na świąteczną girlandę powieszoną tuż nad drzwiami skrzydła szpitalnego. Zielone, świeżo ucięte gałązki świerku wraz z czerwonymi dzwonkami, złotymi przeplatanymi drobnymi łańcuszkami i fioletowymi kulkami mającymi przypominać… szczerze mówiąc, to Harry sam nie wiedział jaką rolę naprawdę miały odgrywać.

Już jutro uczniowie wyjadą do swych domów. A on? Jak zwykle pozostanie w zamku i będzie siedział jak ostatni kretyn na parapecie jednego z okien w opuszczonym korytarzu. Wiedział, że tak to się skończy. Nigdy nie miał szczęścia, jeżeli chodziło o rodzinne święta.
Wujostwo kategorycznie zakazało mu powrotu na Privet Drive na okres świąteczny. Jak to Vernon określił… Dziwadło wyjechało, dziwadło szybko nie wróci, nawet jeżeli miałoby mu skomleć pod drzwiami to i tak by go nie wpuścił.

Ech, cały wuj.

Wielki, spasiony skąpiec w za małym pulowerku siedzący w okropnie kwiecistym fotelu z gazetą w ręku. Łupiący groźnie na Harry’ego i patrzący z dumą na równie tłustego jak on Dudleya. Harry był pewien, że wuj gratulowałby swojemu synowi nawet tego, że ten zdołał zgiąć się w pół i zawiązać buty. Prawdziwy wyczyn przy takiej przeszkodzie jaką był brzuch wielkości garażu. Po gratulacjach do salonu wpadłaby chuda, z niewiarygodnie długą szyją Petunia trzymająca w dłoniach ogromne czekoladowe ciasto, na którego widok cholesterol chłopaka sam z siebie wzrósł by do apogeum.

Potter wyobrażał to sobie z krzywym uśmiechem. Jego wujostwo go śmieszyło. Byli tacy… monotonni, a wszystko co odbiegało od tej okropnej zwyczajności od razu było dziwaczne. Straszne, prawda?
Harry nie przejmował się denerwującymi krewnymi. Całe szczęście od teraz przebywał z nimi tylko dwa miesiące na rok, a pozostałe dziesięć w prawdziwym, uznanym od dwóch lat domu.

Tylko…

Miło by było mieć taki prawdziwy dom. Taki jaki ma Ron, czy Hermiona.  Z uśmiechniętymi rodzicami przy kuchennym stole. Ojcem z filiżanką kawy czytającego najnowszą prenumeratę proroka i kochającą matką wyzywającą go za niezdjęcie butów albo mówiącą ‘Zjedz chociaż ziemniaki’. To byłoby zbyt idealne, żeby było prawdziwe. Zbyt kolorowe, bez nutki szarości.
Życie takie nie jest. Prawda bywa inna.
Zamiast gazety w dłoniach ojciec trzymałby papiery z pracy, a zamiast kawy papierosa na odstresowanie. Matka krzątałaby się cały czas po domu, momentami nie zauważając go, i  sprawdzała czy wszystko już zrobiła.
Harry tak widział prawdziwą, realną, żywą z małymi przeszkodami przed sobą rodzinę. Przecież życie Weasleyów również nie było usłane różami. Takie było tylko z pozoru. Nie zbytnio bogaci, pan Weasley musiał pracować jak wół, aby zapewnić swojej rodzinie godny byt, Percy’ego coraz bardziej ciągnęło do ministerstwa, co nie wyglądało za dobrze…
Taka obrazkowa, cukierkowa rodzina nie była prawdziwa. Ani realna. Tak więc Harry wiedział, że nawet gdyby miał rodziców, jego życie nie byłoby jak z obrazka.

I całe szczęście.

Nie monotonne, nie nudne, a ciekawe. Bez małych trudności  przed sobą zastanawiamy się czy, aby wszystko poszło dobrze.
No bo… taka zgodność z marzeniami? Nie, nie… nierealne.
Pokręcił głową, założył z powrotem okulary na nos i chwycił czarne pióro w dłoń.


~~*~~


 Remus siedział w bordowym fotelu tuż obok rozpalonego kominka i powolnym ruchem sunął wzrokiem po treści listu dostarczonego przez jakiegoś puchacza. Zapewne ze szkolnej sowiarni. Lunatyk wydął wargi i podrapał po świeżo ogolonej brodzie. Zaintrygowany wczytał się w korespondencję i nawet nie zauważył gdy do pomieszczenia wtargnął Syriusz z tuzinem toreb w rękach. Kopniakiem zamknął drzwi czym rozproszył swojego przyjaciela.

- O… już wróciłeś?

Wyszczerzony od ucha do ucha Black opadł na drugi fotel kładąc w nogach pakunki. Chwycił jeden z nich – ten największy – i rzucił go Remusowi, który zręcznie złapał zakup.

- Zobacz co mu kupiłem – podekscytowany Łapa patrzył łapczywie na blondyna gdy ten ostrożnie odchylał papier zapakowanego prezentu.

Remus ujrzał kawałek wystających gałązek, ciemny kij i złotą obręcz.

- Miotła? – bardziej stwierdził, niż spytał.

Syriusz skinął głową i oparł się przedramionami o kolana

- Ale jaka! – klasnął w dłonie -  Błyskawica, najnowszy model – wyjaśnił - Pamiętam jak w Hogsmeade ujrzawszy tą miotłę Harry nie mógł od niej odkleić wzroku. Jestem przekonany, że mu się spodoba – wyprostował się dumnie i wyjął z dłoni przyjaciela sterczący list – Prywatny czy mogę czytać?

- Nawet jakby był prywatny to i tak byś przeczytał – mruknął Remus odkładając miotłę na ziemię – Świetny prezent – wygiął lekko wargi, a następnie wstał z zamiarem podejścia do ciemnego kredensu.

Syriusz odłożył na chwilkę list i zaciekawiony śledził wzrokiem poczynania swojego przyjaciela. Ten ukucnął, otworzył drzwiczki komody i włożył do niej rękę.

- Uch… głęboko to schowałem – sapnął wcisnąwszy się jeszcze bardziej w szafkę.

Łapa patrzył jak Lunatyk mocował się z wydobywaniem tajemniczego przedmiotu. Po kilkunastu sekundach odetchnął z ulgą i wyraźnie zadowolony wyjął spod stosu poukładanych dokumentów ciasno zawinięty w skórzaną płachtę dziennik.

Syriusz dobrze znał te zawiniątko.

Wstał i powolnym krokiem przysiadł cicho obok Remusa delikatnie odwijając dziennik. Pogładził dłonią jego okładkę i uśmiechnął się łagodnie.

- To jednak tobie przypadło zadanie strzeżenia go – stwierdził patrząc na złoty napis – Potter – przeczytał cicho po czym otworzył pierwszą stronę. Znajdowało się tam w pomniejszeniu całe drzewo genealogiczne rodziny Potterów. Na następnej jej członkowie, później tradycje, zwyczaje, posiadłości, krótka historia…

- Tylko nieliczne rody posiadają coś takiego – oznajmił Syriusz przyglądając się dziennikowi – Dla wielu to po prostu głupota. Moja rodzina zdecydowała się na tapetę w formie drzewa genealogicznego – mruknął siadając po turecku – Dziennik nie był w ich stylu.

- Lubili przepych?

- I to jeszcze jak – sapnął – Złote klamki, srebrne tace… Na szczęście Potterowie lubowali się w minimalizmie.

- Traktowałeś ich jak rodzinę – stwierdził Remus.

- A oni mnie jak syna – westchnął przygryzając policzki – Że też… - urwał patrząc tępo na dziennik – Cholerna wojna – warknął na wspomnienie żyjącego wówczas Voldemorta*.

Remus skinął głową i wstał z klęczek.

- Chce mu to dać na święta. Jako przyjaciel jego ojca – oznajmił kładąc dziennik na kominku – Kolejna pamiątka po rodzicach.

- Kolejna?

- Gdy rozmawiałem z Hagridem, ten powiedział mi, że podarował dwa lata temu Harry’emu album ze zdjęciami jego rodziców.

Zaskoczony Syriusz wydobył z siebie ciche och.

- Muszę mu podziękować…

- Już to zrobiłem – Remus uśmiechnął się lekko po czym przysiadł na fotelu i skinął głową na list – To co, czytasz?

Syriusz pokiwał ochoczo i  ponownie chwycił papier w dłonie.

Drogi Remusie,

Nastała dość niezręczna sytuacja i mam do Ciebie prośbę. Jak Syriusza znam, ten na pewno się ucieszy. Ty też, o ile ma starcza intuicja nie zawiodła. Otóż na okres Świąt Bożego Narodzenia wszyscy nauczyciele, łącznie z Poppy wyjeżdżają z zamku i jedyną osobą, która będzie tu przesiadywać będzie nasz drogi Argus Filch…

- Drogi – prychnął Syriusz.

… a jak wiadomo, czasem niektórzy uczniowie zamiast spędzać ten czas z rodziną, wybierają święta w zamku. Tak właśnie stało się z Harry’m. Nigdy nie opuszcza Hogwartu  niż do Hogsmeade czy na wakacje. Ja niestety będę nieobecny, gdyż mam w planach wyjazd, który pomoże mi w pewnej sprawie. Ostatecznie Harry pozostanie sam. A tak nie może być. Ktoś musi się nim zaopiekować. Argus nie nadaje się do tej roli. Tu wkraczacie wy – ty i Syriusz. Czy nie byłoby problemem gdybyście zapoznali chłopaka z sytuacją i zaproponowali święta poza zamkiem?

Życzę wesołych i owocnych Świąt,

Albus Percival Wulfryk Brian Dumbledore.

PS Nie obrazilibyście się gdyby miejscem najbliższego zebrania sami-wiecie-czego było wasze, a raczej Remusa mieszkanie?


~~*~~


 Chyba nikt jeszcze nie słyszał takiego okrzyku radości w wykonaniu profesora Blacka. Mężczyzna uściskał Remusa i z wielkim bananem na ustach przytulił do siebie list mamrocząc ciche podziękowania. Rozbawiony Remus pokręcił głową i uśmiechnięty wyjął list z objęć przyjaciela. Odłożył go bezpiecznie na stolik od kawy i usiadł obok Syriusza.

- Uwielbiam tego kolorowego dropsa –  czarnowłosy roześmiawszy się, przywołał do siebie karafkę kremowego piwa – Wybacz stary, ale rozumiesz…

- Nie krępuj się – poklepał go po ramieniu i schował dziennik Potterów z powrotem do komody. Wstał, otworzył górną szafkę, wyjął z niej kryształową szklankę i stanął przed przyjacielem.

Syriusz przeniósł wzrok na wyciągniętą dłoń i uniósł brwi.

- Też będziesz…

- To, że nie skacze z radości nie oznacza, że się nie cieszę – oznajmił – równie dobrze jak ty muszę to oblać. Coś czuję, że to wiele zmieni.

Łapa pokiwał głową chwytając swoją szklankę. Pociągnął z niej duży łyk.

- Szkoda, że nie mamy kufli…

- Właśnie…

Sapnęli zgodnie.

~~*~~

 Harry spoglądał na odjeżdżające powozy ze szpitalnego okna. Jeszcze godzinę temu żegnał się ze swoimi przyjaciółmi życząc im wesołych świąt oraz poprosił, aby oczekiwali jego sowy wieczorem dwudziestego piątego, co było jednoznaczne z tym, że coś tam dla nich ma.
Powozy mknęły zaśnieżoną drużką w dobrze znaną mu stronę. Hogwart Express już tam na nich czekał.

Na nich. Nie jego.

On tu zostanie. Przez bite półtora tygodnia. Super, prawda?
Zrezygnowany chłopak powolnym krokiem zbliżył się do łóżka i ostrożnie usiadł na nim uważając na bolący jeszcze kręgosłup. Całe szczęście, że mugole w tym temacie są daleko za czarodziejami. Gdyby nim nie był, z pewnością siedziałby teraz na wózku i robił zanudzającą na śmierć matematykę.

Około popołudnia zawitała do niego Pomfrey z informacją, że zamiast jutro po południu, wypuści go od razu po przebudzeniu.

Wspaniała informacja!

Przy niemałym uszkodzeniu ciała tak szybkie uzdrowienie było cudem. Cóż, wiele rzeczy w jego życiu ziściło się za sprawą cudu. Lepiej nad tym tak długo nie głuwkować. Ważne, że wszystko poszło dobrze i - jak na razie - nie jest tak źle.

~~*~~

 Dzień minął mu bardzo szybko i ledwo co zdążył mrugnąć, kartka z kalendarza upadła ukazując kolejny numer. Dwudziesty grudnia. Owy poranek przybył z dużym hukiem.

Dużym hukiem.

Chłopak z przewieszoną bluzą przez ramię i paroma książkami pod pachą kierował swe kroki do pustej wieży gryfonów. Korytarze przytłaczały swoją pustotą. Zwykle przebiegało przez nie mnóstwo pierwszorocznych z gadżetami bliźniaków w dłoniach, zakochane pary migdalące się na każdym kroku, albo zmęczeni swoim życiem zapracowani nauczyciele. Teraz Harry sam ‘zapełniał’ owe łączniki między pomieszczeniami, a stukotem swoich szkolnych butów irytował sam siebie.
Poprawił mocno zawiązany bandaż na nadgarstku i skręcił w lewo. Już na schodach usłyszał głośny okrzyk Grubej Damy.

- Harry! – uśmiechnęła się do niego szeroko barwiąc namalowane na twarzy rumieńce jeszcze bardziej – Dawno Cię tu nie było, złociutki.

Chłopak skinął jej grzecznie i równie szeroko jak ona ukazał swoje białe zęby

- Niestety, miałem mały wypadek…

- Mały?! – krzyknęła zdumiona, wachlując mocniej swą twarz – Sir Nicolas mi o wszystkim powiedział. Chłopcze, nawet nie wiesz ile miałeś szczęścia! – spojrzała na niego zatroskana – Ach… wybacz, nie chciałam Cię zamartwiać jeszcze bardziej, dla Ciebie to z pewnością straszne przeżycie – chrząknęła – Chcesz dostać się do wieży, nie prawdaż? – poprawiła gorset.

Mentalnie przewrócił oczyma. Tak, straszne przeżycie. Całe szczęście, że nie słyszała o zeszłorocznym spotkaniu z Bazyliszkiem. To by dopiero było. Użalałaby się nade mną jak nad głuchym ślepcem.

- Em, tak – uniósł książki – Nie będę tego targał na śniadanie.

- Biedaku, będziesz zupełnie sam w tej ogromnej sali!

- Będą przecież nauczyciele, nie przesadzajmy…

- Nie słyszałeś? – spojrzała na niego zaskoczona – Wszyscy gdzieś wyjeżdżają. Nawet ten okropny Snape – jak widać, kobieta również nie pałała do niego miłością – gdzieś ucieka. Z pewnością będzie zbierał te swoje obrzydlistwa do eliksirów…

- Chwila – uciął jej szybko. Znając życie, obraz zagadałby go na śmierć – Wszyscy?

- Tak, wszyscy – potwierdziła – Nie wiem co z tobą zrobią. Woźny i gajowy raczej nie będą odpowiednimi opiekunami dla trzynastolatka.

Zaskoczony zamrugał i stał przez chwilę w ciszy, aż kobieta nie kichnęła.

- Wybacz, pyłki – uśmiechnęła się ciepło.

Ta… zimą

- Wchodzisz? – wskazała wachlarzem na namalowane drzewo za nią. Miała na myśli pokój wspólny.

- Tak – poprawił spadającą z ramienia bluzę – Hasło to Rechoczący Turban.

- Zgadza się – ukazała wejście i pomachała mu na pożegnanie.

Nie zastanawiając, szybkim krokiem znalazł się w swoim dormitorium. Gdy otworzył drzwi nagle coś wytrysnęło mu w twarz. Odskoczył nerwowo do tyłu i wyciągnął różdżkę. Powoli wstąpił do pokoju rozglądając się na wszystkie strony. Gdy upewnił się, że wszystko dobrze, ujrzał przyklejoną kartkę do ramy jego łóżka. Odkleił ją i odczytał.

Trzymaj się stary, oczekuj prezentu dwudziestego piątego!

Nie rozrabiaj! – napisał ktoś koślawym pismem.

I nie zasyf nam pokoju, chcemy tam po świętach jeszcze wejść! – rozpoznał 
tam pismo Dean’a.

Dalej widniały podpisy kolegów z dormitorium, Freda, George’a, kumpli z drużyny i paru jeszcze innych osób. Na szczęście to była jedyna kartka jaką zastał. Nie zdzierżyłby kolejnych listów miłosnych od namolnych jedenastolatek.

Z wyszczerzem na twarzy odłożył kartkę na etażerkę, a książki i bluzę na łóżko. Wszedł jeszcze do łazienki, sprawdził jak wygląda po wizycie w skrzydle i stwierdził, że nie jest tak źle. Był lekko blady, ale to normalne po tak długim leżeniu w łóżku.

Pomknął na śniadanie z nadzieję, że jeszcze tam kogoś zastanie. Czyli faktycznie zostanie zupełnie sam w tym zamku? Ale tak kompletnie sam? Dyrektor nic nie wspominał…

- Harry! – usłyszał za sobą. Odwrócił się za siebie i ujrzał biegnącego…


~~*~~



* Przypominam, że w ’93 Voldemort jeszcze się nie odrodził.






10 komentarzy:

  1. Heloł to ja ❤ :*
    Rozdział jest przecudowny <3 <3
    Ale nafal jewsteś polsatem i czekam na Tonks, bo jestem ciekawa jak opiszesz tą postać.
    Mam pytanie... Rozdział będzie za 2 tygodnie czy za tydzień tak jak powinien być ??
    U mnie rozdział albo dziś albo za tydzień. Napisze Ci jak to bedzie.
    Pozdro
    NLAEPBL

    OdpowiedzUsuń
  2. Jesteś polsatem... tyle ci powiem... Co do całości.. Trochę (moim zdaniem) mało się dzieje... no ale cóż "tak miało własnie być" (cytat z ksiązki "Pendragon" xD mam fioła). Życzę duzo weny i pozdrawiam.
    Ps. Moim zdaniem Harry za szybko wyzdrowiał

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heh, czasem bywają dni, podczas których moje rozdziały są troszku nudne - przepraszam :c Ale sam fakt, że jestem polsatem, świadczy o tym, że urwałam w ciekawym dla czytelnika momencie (chyba :v) #próbuję się pocieszyć.
      Co do Harry'ego:
      Za szybko? Kurde ;-; No, to ten rozdział można zaliczyć do tych gorszych jak widać :/ Być może nie streściłam tak jak powinnam, że przeleżał w skrzydle około tygodnia i magia zdziałała jak widać cuda = no cóż, mój błąd :) W realnym życiu tydzień to faktycznie byłoby za mało na wyzdrowienie (no... przygniótł go balkon, lekko by nie było) x.x Zrobiło się tu troszkę Science Fiction, bo tydzień i BUM - kości pozrastane, po zadrapaniach brak, lekka bladość i branie jednego eliksiru przez pięć tygodni...

      Dziękuję za szczery komentarz, poprawię się w następnym rozdziale :D

      Cennetyn Black :)

      Usuń
    2. No może ten rozdział nie był najgorszym. Powiem tak twój styl pisania jest inny niż inne. Piszesz inaczej dzięki czemu twoje rozdziały mają zawsze w sobie to coś, dzieki czemu twoje rozdziały są świetne. Życzę weny :)

      Usuń
  3. Opowiadanie trochę inne niż pozostałe, faktycznie czuć Science Fiction czytając to. Mimo wszystko się postarałaś i to doceniam.
    Masz pomysłowość i dobrą wenę, zazdroszczę twórczości.
    Opowiadanie bardzo fajne ale mogło być trochę więcej dialogów, w szpitalu mogli go odwiedzać Ron i Hermiona a po wyjściu ze szpitala mógł tam oprócz Syriusza czekać na niego jeszcze np.
    Zgredek. To są takie drobne rzeczy, które bym pozmieniała, ale tak bardzo fajnie się spisałaś i życzę Tobie samych sukcesów w pisaniu!
    Angie <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *Mogło być trochę więcej dialogów jak Harry był w szpitalu*

      Usuń
    2. Dziękuję :D Uwielbiam Zgredka, ale jakoś nie potrafię go wcisnąć w fabułę. Wiem, że traktuje on Harry'ego jako swojego prywatnego Boga, jednak no... no xd
      Cóż, rozumiem Cię. Ten rozdział należy do takich bardziej 'opisowych'? Tak to określę. Patrząc przez pryzmat tego, że jest ich dosyć sporo w pozostałych częściach ŁL, ten musiał nieco odbiegać od tej mojej 'rutyny' pisarskiej.
      Zagłębiając się w tekst (tak, musiałam sb przypomnieć co napisałam :p ) Syriusz bywał u Harry'ego. Nie wciskałam go jeszcze w chwili gdy chłopak opuszczał skrzydło, bo nie chciałam tworzyć 'nachalnego Syriusza'. No bo wszakże, ja bym sie dziwnie poczula gdyby codziennie odwiedzał mnie na przyklad Piersiala czy cuś xd
      Łapa jest jego chrzestnym i się o niego martwi, to oczywiste, jednak Potter o tym nie wie (jeszcze :v). Syriusz nie chce go spłoszyć.

      Musiałam się tak rozwinąć, bo uwielbiam to robić. Znasz mnie :')

      Pzdr, miłych wakacji i do zobaczenia!

      Cennetyn Black :D

      Usuń
  4. Spoko, doceniam Twoją pracę i sposób w jaki napisałaś ten rozdział. Mimo wszystko i tak mi się podoba. Życzę weny i powodzenia :D
    Wzajemnie miłych wakacji i odpoczynku :*

    OdpowiedzUsuń